Bieszczady 2010 - Nad Solinę
Czwartek, 8 lipca 2010
· Komentarze(1)
Kategoria >100 km, z Domi, z Maćkiem, z Ośką, Bieszczady 2010
Seria mniej lub bardziej fortunnych zdarzeń, pomieszanie z poplątaniem i szczęśliwe ląduję z super ludźmi w Bieszczadach ;). Jak to do tego doszło? Długo by tu mówić, nie czas, nie miejsce, przejdźmy do rzeczy.
Już pobudka jest ostra:
Na szczęście oglądam to tylko z okna, wyjeżdżamy koło 7. W tym momencie należy wymienić startowy skład. Maciek, Ośka, Domi, Patryk, no i ja ;). Kupiłem niedawno sakwy, tak się prezentuje obładowany Giant pod Smutkiem ;p:
Pierwszy postój w Nowym Żmigrodzie. Poziom rozjeżdżenia jest bardzo różny stąd tempo też jest różne, nie śpieszymy się ;).
Do Dukli z ruchem wahadłowym, do Miejsca Piastowego z ruchem tirowym. Pierwszy większy podjazd, taką wydłużoną hopkę, napotykamy przed Rogami, wszyscy dają radę.
"Panie co to w ogóle było?!"
Domi
Ośka też zasuwa.
Zjazd w dół pod wiatr, tylko 66 km/h, odwiedzamy ciekawą bazylikę w Miejscu Piastowym i lecimy na Sanok z kilkoma przerwami, mniej lub bardziej stosownymi ;p.
Tak się czyta mapę w towarzystwie wiatru ;).
Wspomniana bazylika.
Jeden z witraży ;).
W Rymanowie sztywno na rynek, oj sztywno, ale z rynku 11 %, jest zabawa :D. Kilka dalszych km to jedno z najpiekniejszych miejsc na dzisiejszej trasie:
W Zagórzu postój na stacji benzynowej, Maciek i Domi zamieniają się rowerami ( i zostaje tak praktycznie do końca wyjazdu) i zdobywamy serpentynki nad miaste, dość ciekawe swoją drogą.
Jak widać na załączonym obrazku na jezdni pusto nie było...
Patryk pod koniec podjazdu.
Zjazd bardzo przyjemny, chociaż z sakwami tak nie pocisnę, jak na pusto, bo delikatnie rzuca mi tyłkiem. Niemniej jednak sta pada vmax wycieczki, prawie 70 km/h. Aż do Hoczewa mało ciekawa droga, oprócz przykładu geniuszu naszych dróg. Otóż za Leskiem jacyś magicy naprawili drogę smołą i drobniutkim żwirem. Przypiekło, przysmażyło i mamy prysznicy tym syfem, po 3 km postój na czyszczenie opon ;/. Po skręcie na Polańczyk bardzo strome hopki, trochę się urywam reszcie, mam kilka chwil przed Myczkowem.
Nowy nabytek ;).
Km, może dwa i docieramy wreszcie do naszego celu - Polańczyka. Zjeżdżamy na cypel w poszukiwaniu pola namiotowego, co skutkuje kolejnym km podjazdu z powrotem, dziewczyny były wniebowzięte ;p. Samo jezioro jest ładnie wkomponowane w otaczające wzgórza, woda jest ciepła i w miare czysta.
Solina po raz pierwszy.
Zapora w Solinie.
Pamiątkowe foto nad jeziorem ;).
W końcu po małym wywiadzie docieramy na pole namiotowe, właścicielka bardzo miła, prysznice niestety nie bardzo - żreją żetony, ale nie leją ;p. Świetny dzień, zachodzik na koniec:
Dzięki xD!
Dzień następny >
Już pobudka jest ostra:
Na szczęście oglądam to tylko z okna, wyjeżdżamy koło 7. W tym momencie należy wymienić startowy skład. Maciek, Ośka, Domi, Patryk, no i ja ;). Kupiłem niedawno sakwy, tak się prezentuje obładowany Giant pod Smutkiem ;p:
Pierwszy postój w Nowym Żmigrodzie. Poziom rozjeżdżenia jest bardzo różny stąd tempo też jest różne, nie śpieszymy się ;).
Do Dukli z ruchem wahadłowym, do Miejsca Piastowego z ruchem tirowym. Pierwszy większy podjazd, taką wydłużoną hopkę, napotykamy przed Rogami, wszyscy dają radę.
"Panie co to w ogóle było?!"
Domi
Ośka też zasuwa.
Zjazd w dół pod wiatr, tylko 66 km/h, odwiedzamy ciekawą bazylikę w Miejscu Piastowym i lecimy na Sanok z kilkoma przerwami, mniej lub bardziej stosownymi ;p.
Tak się czyta mapę w towarzystwie wiatru ;).
Wspomniana bazylika.
Jeden z witraży ;).
W Rymanowie sztywno na rynek, oj sztywno, ale z rynku 11 %, jest zabawa :D. Kilka dalszych km to jedno z najpiekniejszych miejsc na dzisiejszej trasie:
W Zagórzu postój na stacji benzynowej, Maciek i Domi zamieniają się rowerami ( i zostaje tak praktycznie do końca wyjazdu) i zdobywamy serpentynki nad miaste, dość ciekawe swoją drogą.
Jak widać na załączonym obrazku na jezdni pusto nie było...
Patryk pod koniec podjazdu.
Zjazd bardzo przyjemny, chociaż z sakwami tak nie pocisnę, jak na pusto, bo delikatnie rzuca mi tyłkiem. Niemniej jednak sta pada vmax wycieczki, prawie 70 km/h. Aż do Hoczewa mało ciekawa droga, oprócz przykładu geniuszu naszych dróg. Otóż za Leskiem jacyś magicy naprawili drogę smołą i drobniutkim żwirem. Przypiekło, przysmażyło i mamy prysznicy tym syfem, po 3 km postój na czyszczenie opon ;/. Po skręcie na Polańczyk bardzo strome hopki, trochę się urywam reszcie, mam kilka chwil przed Myczkowem.
Nowy nabytek ;).
Km, może dwa i docieramy wreszcie do naszego celu - Polańczyka. Zjeżdżamy na cypel w poszukiwaniu pola namiotowego, co skutkuje kolejnym km podjazdu z powrotem, dziewczyny były wniebowzięte ;p. Samo jezioro jest ładnie wkomponowane w otaczające wzgórza, woda jest ciepła i w miare czysta.
Solina po raz pierwszy.
Zapora w Solinie.
Pamiątkowe foto nad jeziorem ;).
W końcu po małym wywiadzie docieramy na pole namiotowe, właścicielka bardzo miła, prysznice niestety nie bardzo - żreją żetony, ale nie leją ;p. Świetny dzień, zachodzik na koniec:
Dzięki xD!
Dzień następny >