Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:3954.62 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:166:23
Średnia prędkość:23.77 km/h
Maksymalna prędkość:89.02 km/h
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:69.38 km i 2h 55m
Więcej statystyk

Dzień 16 - kuniec

Środa, 17 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Ruszamy raniutko, godzinę wcześniej niż zwykle, ale od razu widzę, że coś nie łączy - zamulanie na maxa. Na naszej drodze staje przełęcz o dużo mówiącej nazwie Sicas (1000 m n.p.m.), chyba najłatwiejsza z rumuńskich. Długi, długo pod górę strumienia, a i potem nachylenia zwiększa się minimalnie. W Gheorgheni nieporozumienie - Maciek daje na Kaufland, a ja od razu w stronę przełęczy Bicaz (1287 m n.p.m.), po chwili jednak widzę, że pomimo szybkiego tempa Maciek pojechał gdzie indziej - telefon i przez pół miasta pod sklep. Długo schodzi i zaczynamy w końcu podjazd. Ale coś się wyraźnie nie klei. Maciek co chwila staje, po wczorajszej dobrej jeździe siły znów się wyczerpały. Gdy po 2 zakręcie kładzie się na karimacie przychodzi czas na ważne decyzje, choć niekoniecznie miłe. Za Bicazem wjeżdżamy na tydzień w słabo zaludnione tereny z masą wysokich przełęczy. Nie ma możliwości na tryb - 1 dzień jazdy, 1 dzień odpoczynku, zresztą wyczerpanie postępuje i może się to źle skończyć. Pod moją perswazją zjeżdżamy z powrotem do Gheorgheni. Tam czekamy do 1:47 na pociąg do Satu Mare - jest to czekanie nerwowe - na początku Cyganie, do tego niepewność transportu rowerów - niby wszyscy mówią "no problem with bikes", ale i tak wszystko zależy od konduktora. I rzeczywiście rowery pakujemy przy słowach "ticket bicicleta" (a taki po prostu w CFR nie istnieje), jakoś udaje się zbyć konduktora, o dziwo dał sobie spokój. Rowery zostają w wejściu, pasażerowie są bardzo spokojni, udaje mi się wyspać - nawet na leżąco. Rano, gdy zmieniają się konduktorzy, zaczynają się problemy, na szczęście jest dziewczyna mówiąca po angielsku. tłumaczy nam ten rumuński szwargot, że chcą bilety, które nie istnieją. Żeby było śmieszniej, ja przekonuje konduktorów, że one nie istnieją. W odpowiedzi mówią coś o płaceniu za nadbagaż i znikają. Nerwowa godzina do Satu Mare - już wiem, że trzeba będzie zapłacić, pytanie tylko ile. Pojawiają się i dobrodzieje, informując z szerokimi uśmiechami an twarzach, że lepiej żebyśmy poszli z nimi i coś im dali, bo będą robić cyrki. Kończy się na 10 lejach na głowę i krzyż im na drogę.

mniejszość węgierska:




jezioro Sicas:


a tu cudowna przełęcz:




stąd zawróciliśmy na pociąg:


Dzień 7 - Urdele

Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 · Komentarze(6)
Budzi nas piękny wschód i widok jak się okazało na pierwszą część podjazdu pod przełęcz Urdele. Dziś czuję się dobrze, ruszamy, żegnając się z przyjaznymi Rumunami. Po 2 czy 3 km zaczyna się podjazd, miłymi serpentynami w lesie - na oko 8-9%, zaczynają się pojawiać szczyty, w oddali także las się przerzedza. W momencie wjazdu na łąki spotykamy Gabrielę - Francuzkę, która będąc pierwszy raz w górach na rowerze wybrała się na przełęcz. Warto wspomnieć, że wczoraj ją spotkaliśmy tuż przed noclegiem. Razem z nią jedziemy od przystanku do przystanku przez połowę podjazdu. Pogoda jest cudowna, niebo bez chmur praktycznie, nachylenie za to rośnie - jakieś 12-15%, jest naprawdę ciężko. Powoli zaczyna wiać. Wydaje się, że już niedaleko, po czym okazuje się, że mamy przed sobą 2 km zjazdy, by znów wspinać się na szczyt. Piękny nowiutki asfalt wspina się coraz stromiej, co ja z moją korbą szosową (na szczęście z 3 zębatkami) odczuwam dość mocno, miejscami wyłącznie przepychanie na stojąco ma jakikolwiek sens, widoki jednak dodają sił. Nad nami z zawrotną szybkością przetaczają się chmury, w końcu niestety docieramy an szczyt. Zaczyna się zjazd ciasnymi serpentynami. Przepaście trochę przerażają przy zjeżdżąniu, ale lecę odważnie. Mijamy miasteczko kempingowe i kończymy ostatnie kilkaset km podjazdu. Stąd tylko 15 km zjazdu szerokimi serpentynami - szaleństwo na maxa - 50-60 km/h pod wiatr + wyprzedzanie aut. Przebijamy się jeszcze 20 km, po czym rozbijamy się na biwak. Problemów z brzuchem ciąg dalszy...

Kanapki od Rumunów ;):


Pamiątkowe foto:


Takimi potworami z rana panowie wpadli po żwir na asfaltowanie Transalpiny ;):




I zaczęło się:






Staromodna, odpicowana Dacia:


Las powoli ustępuje miejsca połoninom:


Spojrzenie wstecz:








Przed jednym z trudniejszych fragmentów:










Tą drogą w tle pędziły betoniarki i ciężarówki ze żwirem:






Nieco wyżej:








Jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu:




Muł:




67c:


Na szczycie:




Pierwsza część zjazdu za nami:




Dzień 6 - w rytmie żołądka

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Wstając rano czuję, że to nie koniec kłopotów. Długo się zbieramy i powoli ruszamy, po 1,7 km stajemy na śniadanie, bo w namiocie nie byłem w stanie nic do siebie wmusić. Toczę się przeraźliwym tempem i gdy osiągamy drugą na Transalpinie zaporę na Lacul Tau po prostu padam, nie pomaga nawet zapasowy nabój - jakiś lidlowy energy drink. Karimata i śpie 2 godziny, a potem jestem w stanie zjeść tylko makaron - kryzys psychiczny i fizyczny. Odżywam jednak nieco i powoli ruszamy alej. Siły kończą się przy następnej tamie, jeszcze większej od poprzedniej - nie chcę skłamać - chyba ze 100 m wysokości - tutaj okazuje się, że nie była to wina kiełbasy, a właśnie owej wody. Zjadam miskę kisielu (3 torebki) i odżywam ponownie, tym razem do końca dnia. Jezioro jest spore - Lacul Oasa - tu mamy kapkę w dół i w niedługim czasie uderzamy pod przełęcz Tartarau - 6 km - stromo, na oko 7-15%. Decydujemy się nie rozbijać na górze na małej polance i zjeżdżamy w dół - piękne zakręty, cudowny asfalt (choć z niestety szutrowymi odcinkami), niestety najlepsze fragmenty pod wiatr. Kemping na dole bandycko drogi (10 euro bungalow, 5 euro namiot). Śmiech na sali, puste krzesła, puste krzesła. Jedziemy dalej i jest to świetna decyzja - szeroka dolina z piękna rzeką i dostępnymi brzegami - ładnych kilka km namiotów. W końcu ryzykujemy i wpadamy na polankę - starsze małżeństwo z synem, więc pasuje. Facet kawalarz i mim w jednym, kolejny przykład rumuńskiej gościnności - częstują nas pysznym arbuzem. Woda w rzece nie ma chyba 12 stopni, mycie tak jak wczoraj okazuje się ciężką próbą. Jutro finałowy etap Transalpiny - podjazd pod przełęcz Urdele - 2145 m n.p.m.

Zdycham pod płotem:


Napełnianie bidonów:



Droga wciąż w budowie, ale to tylko krótkie fragmenty - może 5% całego szlaku.





Widok z ostatniej, największej tamy na Transalpinie:








Z postoju na borówki:






Zjazd:








Miejsce noclegu:




pogoda + chwile czas

Wtorek, 12 lipca 2011 · Komentarze(2)
...czyli w końcu się ruszyłem. Nie ma co opisywać za bardzo, ulubiona trasa Konieczna i nazad z wiatrem, pod wiatr, jak na 2 tyg. niejeżdżenia jest nieźle.

Wczoraj trzeba było chłopakom odmówić jazdy i skoczyć z Maćkiem żeby się rozkręcić, a nie zajechać ;).

rozciagnie....

Środa, 29 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria >50 km, >80 km/h
.... zastanych mięśni po dwóch tygodniach niejeżdżenia... Razem z Arkiem po okolicznych górkach. Ogólny brak sił i niewesoło... Towarzysz zostawił mnie dziś pod Wawrzkę i Brunary. Z Ropskiej minimalnie za daleko go wypuszczam i nie udaje się dociągnąć w dół do tych 80 km/h, znowu 78,5 tylko.

Ciekawa sytuacja w Stróżach - przed wiaduktem na nasz (mój) widok płoszy się lis z martwą kurą w pysku - niecodzienny widok.

wieczorem

Wtorek, 14 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria >50 km, >70 km/h
Tak w sumie spontanicznie wyszło 50 pare km. To dużo, biorąc pod uwagę brak czasu ostatnio + niechęć do jazdy cały czas po tych samych terenach. Żeby coś nowego zobaczyć, co rzeczywiście warte tego (a nie byle droga w jakichś krzakach) to trzeba zrobić ze 150 - 200, a to już spory kawał dnia zabiera ;).

Od Sitnicy ciulowy asfalt miejscami do Moszczenicy, generalnie fajnie się jechało, w Bystrej vmax zachowawczo, ale zjazd kręty i nieznany. Prawie faceta potrąciłem, bo zachowywał się jakby mnie widział, a okazało się, że niekoniecznie ;).

Tour de przekaźnik

Czwartek, 2 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Symulacja wyścigu z Arkiem i Wojtkiem. Start za kościołem w Sękowej. Odpuszczam pod Magurę, wiedząc, że z moją formą nie jestem w stanie dotrzymać kroku na sam szczyt i zaliczę zgon gdzieś w połowie. Mocnym, równym tempem lecimy przez wioski do Uścia i pod przekaźnik utrzymuję 10-11 km/h. Starta do zwycięzców - 5-6 minut. Pod Leszczyny nieco ratuję honor i wjeżdżam drugi jak Contador i Schleck na TdF w zeszłym roku - zostawiam Arka i jego skaczący łańcuch i ruszam mocnym tempem w las. Na zjeździe z Bielanki spotykamy Macieja i razem kończymy wyjazd.

Dzięki ;).

pod szlaban

Poniedziałek, 30 maja 2011 · Komentarze(3)
Kategoria >70 km/h, >50 km
Bez aparatu jako, że trasa przejechana wielokrotnie.



Jedna z moich ulubionych i pierwszych dłuższych tras (wtedy) jakie przejechałem. Pod Magurę czas 10:55, także niewiele brakło do rekordu, ale forma jeszcze nie ta. Do granicy potworny wiatr, za to z powrotem ogień aż miło. Czas pod przełęcz 6:50 (liczony od "dna" hopki). W tę stronę jechałem mocno, ale nie na 100 % tak jak wcześniej. Zjazd z wiatrem, wyciągam pod 80 km/h. Do Gorlic gładko i szybko. Pięknie dziś świeciło ;).

poszło

Czwartek, 26 maja 2011 · Komentarze(2)
Kategoria >50 km, >70 km/h


Jakoś przepycham po te wszystkie podjazdy, chociaż łatwo nie było - w tą stronę tej trasy (dookoła Klimkówki) podjazdy są dużo bardziej strome.

Na Bielankę do zakrętu na stojąco trzymam 13 km/h, czyli jest jakiś progress, a może to wiatr? Zjazd do Łosia 70 km/h bez dokręcania, troszkę położyli asfaltu. Dalej hopki nad jeziorem, pod wiatr, ale idzie. Pod przekaźnik oczywiście stromo, nic się nie zmieniło, tu też puszczam farbę i dobijam do 9,5 km/h... Zjazd od Kunkowej ostrożnie, bo cosik się ten asfalt ostatnimi czasy popękał - skutkiem tylko 74 km/h. Pod Leszczyny nie sięgam dna (bywało i 6 km/h), ale szału, że tak powiem nie ma - 8,5 km/h. Potem w dół i odbijam jeszcze na Bystrą i Zamkową, trochę już na zmęczeniu.

Ze średniej i formy dziś jestem zadowolony ;).

Przy wymianie baterii w liczniku odkryłem, że mierzy prędkość powyżej 100 km/h ;). Przy ustawianiu go, podwyższyłem kontrast i przed dwoma zerami jest jeszcze jedyneczka, może kiedyś... ;).

wio

Czwartek, 19 maja 2011 · Komentarze(2)
Kategoria >50 km, z Maćkiem
No i wolność - wreszcie można jeździć. Ruszamy o 7 na trasę z Maciejem:



Cała trasa pod zmienny wiatr, hopki nad jeziorem nawet weszły, ale od tej strony znaczniej łatwiej, zjazdy dziś na luzie. Dziury w Smerekowcu mijamy przez Zdynię. Magura ładnie wchodzi - gubię towarzysza na najbardziej stromym fragmencie przed pierwszą serpentyną. Do Gorlic niestety pod wiatr, no ale jakoś przepychamy. Na koniec jeszcze do Glinika i z powrotem.

Dzięki

"/>