Tak, tak jest! Wróciłem! Wróciłem z nowym kołem i chęciami do jazdy!
Na powrót oczywiście deszcze niespokojne, więc wszelkie plany jakichś sześćdziesiątek czy czegoś w tym stylu znikają i ruszam tylko na szybką ósemkę z 5 - godzinną przerwą w ciemnym lesie.
Pierwsze 1,5 km uczę się na nowo jazdy, zadziwiająca kondycja jak na taką przerwę. Powrót bardzo szybki - od fosy do fosy, ale docieram do domu w jednym, niezadrapanym kawałku ;).
Vmax na sokolskiej - ładny ogień poszedł mimo braku formy i jakichś dziwnych spodenek i kurtki - żagla ;p.
Dla urozmaicenia zapraszam do nierowerowych zdjęć z "kolonii" dla powodzian w byłym NRD, czyli Berlin i okolice - klik
Czyli mały powrót do Granda w oczekiwaniu na koło. Rano pare załatwień, a wieczorem na seans filmowy, powrót umilał zgrzyt i skrzypienie korby, rodem z jakiegoś horroru... Ale ma to swoja dobrą stronę, bo przynajmniej jeleń pod koło nie wyskoczy :D.
Czas mi sie skasował w czasie jazdy, więc nie będę zgadywał ;).
Takie tam ważne sprawy z Domi Podjazd zakrętami, z powrotem przez krakowskie, chyba najlepsza opcja wg mnie, 63 km/h bez składania zupełnego i pedałowania, szkoda, że na dole ten mostek zryty ;).
Dziś udałem sie po 15 udałem się odwiedzić gościnną wieś Kobylankę. Na miejscu urządziłem sobie z miejscową tubylczynią małe cross - las - country. Tony igieł, bajorko, w którym miałem być utopniony, jednym słowem BIKE łORIENT albo inny harpagan.
To zdjęcie oddaje trudność trasy... Sosna została porwana na strzępy, dziś nic nie mogło mnie zatrzymać...
Wspomniane bagno...
W końcu zwyciężyła chemia i ruszyłem do domu przez Libuszę, Kryg, Dominikowice i Sokół.
Rozbój w biały dzień...
Na koniec wjeżdżając do Gorlic, przeżyłem lądowanie UFO :o
Plan był taki, że jadę do Krakowa spotykam się z taka jedna od skrzypiec i wracam. Ale jak to bywa z planami nie do końca wypalił...
Pobudka 3,30, przygotowania i start o 4,20. Początek ciężki zadyszka na każdej hopce. Jazda w ciemnej nocy, samemu to nie jest najprzyjemniejsza rzecz. Za to niebo piękne, miliony gwiazd... ;).
Świt wstaje za Zakliczynem, gdzie w sumie niepotrzebnie zatrzymuję się na przerwę, tylko wybiło mnie to z rytmu. Pierwszy kryzys przyszedł jak się wydawało szybko bo na 60 km. Płasko, a ja 25-28 km/h. Jak się potem okazało wcale nie było to słabo, po prostu droga wznosiła się niewidocznym %. Że też od razu o tym nie pomyślałem. Niemniej jednak w centrum w Tymowej kupuje 80 dag bananów, dobry zakup :D.
Dalej sporawa góreczka w stronę Gnojnika i jeszcze dłuższy zjazd. Docieram do Okocima, gdzie mieści się znany browar i po drodze podziwiam urok otoczenia w porannej poświacie. Tu siły jakby wracają, już czuję, że dojadę do Krakowa.
Odcinek Brzesko - Bochnia bajeczny - gładziutki asfalt, szerokie pobocze i falisty teren, czyli to co najbardziej lubię. Twardo powyżej 30 km/h ;). Zwiedzam Bochnię - bazylika, kopalnia soli i ruszam w kierunku rozjazdu na Wieliczkę i Niepołomice. Przecinam Puszczę Niepołomicką i odwiedzam też pobliski zamek. Osobną historią są wskazówki przechodniów. Na pytanie ile km do Nowej Huty każdy mówi inaczej ;). Dojazd do owej dzielnicy to najgorszy odcinek dzisiejszego wyjazdu. Pełno samochodów, frezowane koleiny, tragiczny asfalt i wiele innych atrakcji - masakra. W międzyczasie pytam o drogę do Krakowa Węgrów - do czego to doszło xD. Oni zmierzali do Tarnowa. Kiedy w końcu dotaczam się do właściwego miasta dowiaduję się, że zaszło nieporozumienie co do godziny ze wspomnianą muzykantką z Bremy i nici ze spotkania. Więc jechałem taki kawał drogi w sumie bez określonego celu. Ale skoro jestem to Stare Miasto trzeba odwiedzić. Ponad 20 minut przebijam się przez zatłoczone i silnie "oświetlony" Kraków, by w końcu osiągnąć cel wędrówki - rynek. Na plantach urządzam sobie godzinny odpoczynek, połączony z zakupami i zdjęciami na tle Kościoła Mariackiego.
Komu w drogę, temu rower xD. Ruszam w drogę powrotną. Znacznie szybciej docieram do drogi wylotowej, męczarni ciąg dalszy, ale są krótsze bo jadę znacznie szybciej. Trasa powrotna ta sama. Postoje w Puszczy, za Bochnią (na obwodnicy są straszliwe góry dla kogoś kto ma w nogach 180 km) i dopiero w Zakliczynie ;). Jedzie się ok, trzymam 27,5 - 31,5 km/h, więc źle nie jest.
Potem sypiem nie lubianą trasą Zakliczyn - Gromnik - Ciężkowice i w perspektywie pojawia się podjazd w Zborowicach. Wyjeżdżając ze skalnego miasta, zauważam oznaki senności, więc wypijam tigera i okazuje się to strzałem w 10. Niezłym tempem zdobywam szczyt wzniesienia i dla ukoronowani dnia przekraczam 70 km/h zjeżdżając w stronę hopek Łużnej. Mocno, naprawdę mocno dociskam czując zapach obiadu ;).
Home sweet home ;).
trasa: Gorlice - Ciężkowice - Gromnik - Zakliczyn - Tymowa - Gnojnik - Brzesko - Bochnia - Niepołomice (zamek) - Kraków (od Nowej Huty, Stare Miasto) + powrót tą samą drogą.
A tak nawiasem rekord km w jeden dzień :)
Poranek w Okocimiu.
Jesień nadchodzi.
Pozostałości po kopalni soli w Bochnii;).
Zamek królewski w Niepołomicach :).
Od tego znaku jest 30 km do rynku :o.
Zdobywca Marienkirsche xD.
Dunajec w Zakliczynie.
A na koniec kilka bardziej lub mniej udanych panoram ;p:
Nieprzyjemna pogoda i chmury na niebie popchnęły mnie do Kobylanki i jednej z jej mieszkanek, jak się okazało na spacer. Czego nie rower? "Nie chciało mi się" ;p.
W końcu poszła do swoich zajęć, więc trzeba było ruszyć gdziekolwiek. Zjadłem przepyszne jabłuszko (nie wiem czyja posesja), przeciąłem Kobylankę i w Libuszy skręciłem na podjazd do Korczyny. Kiepska decyzja, gdyż asfalt na zjeździe był tragiczny... Bez większych chęci i sił dotoczyłem się przez Biecz do domu. Następnym razem MA BYĆ LEPIEJ ;).