Plan był taki, że jadę do Krakowa spotykam się z taka jedna od skrzypiec i wracam. Ale jak to bywa z planami nie do końca wypalił...
Pobudka 3,30, przygotowania i start o 4,20. Początek ciężki zadyszka na każdej hopce. Jazda w ciemnej nocy, samemu to nie jest najprzyjemniejsza rzecz. Za to niebo piękne, miliony gwiazd... ;).
Świt wstaje za Zakliczynem, gdzie w sumie niepotrzebnie zatrzymuję się na przerwę, tylko wybiło mnie to z rytmu. Pierwszy kryzys przyszedł jak się wydawało szybko bo na 60 km. Płasko, a ja 25-28 km/h. Jak się potem okazało wcale nie było to słabo, po prostu droga wznosiła się niewidocznym %. Że też od razu o tym nie pomyślałem. Niemniej jednak w centrum w Tymowej kupuje 80 dag bananów, dobry zakup :D.
Dalej sporawa góreczka w stronę Gnojnika i jeszcze dłuższy zjazd. Docieram do Okocima, gdzie mieści się znany browar i po drodze podziwiam urok otoczenia w porannej poświacie. Tu siły jakby wracają, już czuję, że dojadę do Krakowa.
Odcinek Brzesko - Bochnia bajeczny - gładziutki asfalt, szerokie pobocze i falisty teren, czyli to co najbardziej lubię. Twardo powyżej 30 km/h ;). Zwiedzam Bochnię - bazylika, kopalnia soli i ruszam w kierunku rozjazdu na Wieliczkę i Niepołomice. Przecinam Puszczę Niepołomicką i odwiedzam też pobliski zamek. Osobną historią są wskazówki przechodniów. Na pytanie ile km do Nowej Huty każdy mówi inaczej ;). Dojazd do owej dzielnicy to najgorszy odcinek dzisiejszego wyjazdu. Pełno samochodów, frezowane koleiny, tragiczny asfalt i wiele innych atrakcji - masakra. W międzyczasie pytam o drogę do Krakowa Węgrów - do czego to doszło xD. Oni zmierzali do Tarnowa. Kiedy w końcu dotaczam się do właściwego miasta dowiaduję się, że zaszło nieporozumienie co do godziny ze wspomnianą muzykantką z Bremy i nici ze spotkania. Więc jechałem taki kawał drogi w sumie bez określonego celu. Ale skoro jestem to Stare Miasto trzeba odwiedzić. Ponad 20 minut przebijam się przez zatłoczone i silnie "oświetlony" Kraków, by w końcu osiągnąć cel wędrówki - rynek. Na plantach urządzam sobie godzinny odpoczynek, połączony z zakupami i zdjęciami na tle Kościoła Mariackiego.
Komu w drogę, temu rower xD. Ruszam w drogę powrotną. Znacznie szybciej docieram do drogi wylotowej, męczarni ciąg dalszy, ale są krótsze bo jadę znacznie szybciej. Trasa powrotna ta sama. Postoje w Puszczy, za Bochnią (na obwodnicy są straszliwe góry dla kogoś kto ma w nogach 180 km) i dopiero w Zakliczynie ;). Jedzie się ok, trzymam 27,5 - 31,5 km/h, więc źle nie jest.
Potem sypiem nie lubianą trasą Zakliczyn - Gromnik - Ciężkowice i w perspektywie pojawia się podjazd w Zborowicach. Wyjeżdżając ze skalnego miasta, zauważam oznaki senności, więc wypijam tigera i okazuje się to strzałem w 10. Niezłym tempem zdobywam szczyt wzniesienia i dla ukoronowani dnia przekraczam 70 km/h zjeżdżając w stronę hopek Łużnej. Mocno, naprawdę mocno dociskam czując zapach obiadu ;).
Home sweet home ;).
trasa: Gorlice - Ciężkowice - Gromnik - Zakliczyn - Tymowa - Gnojnik - Brzesko - Bochnia - Niepołomice (zamek) - Kraków (od Nowej Huty, Stare Miasto) + powrót tą samą drogą.
A tak nawiasem rekord km w jeden dzień :)
Poranek w Okocimiu.
Jesień nadchodzi.
Pozostałości po kopalni soli w Bochnii;).
Zamek królewski w Niepołomicach :).
Od tego znaku jest 30 km do rynku :o.
Zdobywca Marienkirsche xD.
Dunajec w Zakliczynie.
A na koniec kilka bardziej lub mniej udanych panoram ;p:
Pobudka przed 6 i wyjazd o 7. Na sam początek Przełęcz Hałbowska, około połowy podjazdu staje na pedałki i finisz ;). Zjazd ciekawy, po serpentynach, ale niezbyt szybki, do 70 km/h raczej dość bardzo trudno. A tu niespodzianka! Pod górę pedali dudek. Cóż za spotkanie! Niby wiedziałem o tym, ale w trakcie wyjazdu "pielgrzymkowy" nastrój wybił mi to z głowy. Dalej toczymy się wolnym tempem aż do Dębowca i tam zdjęcia grupowe, rozmowy etc., w oczekiwaniu na bliźniaczą pielgrzymkę pieszą. Potem 1:1 i toczymy się przed nimi do sanktuarium i tam uczestniczymy w dłuugiej mszy odpustowej z niestety niezbyt ciekawym kazaniem.
Potem czeka nas 6 - osobowy powrót do Gorlic. Kinga proponuje przyjemną traskę przez Osobnicę i tamtędy też jedziemy, w końcu docierając do Gorlic ;).
Dzięki wielkie, naprawdę było z a j e b i ś c i e! ;*** :)
Ciężko było się zerwać po nocy spędzonej np. w piekarni, ale dało rady. Na początek pagórki do Tylawy, a stamtąd tragicznym asfaltem terenowym do Mszany, gdzie niegdyś spotkaliśmy z Maciejemdudka wracając z Sanoka. Tam dłuuga przerwa z możliwością odwiedzenia Olchowca i ponoć wartej zobaczenia cerkiewki. Ja byłem bardzo chętny ;). Znowu asfalt terenowy, na końcowy km położyli dywanik jedynie. W sumie cerkiew szału nie robiła, za to robiła przemiły mostek obok niej, z kamiennym łukiem i ogólnie był genialny. Potem 3,4 km pod górę czego to się dla cerkwi nie robi ;). Na górze pierwszy ;). Potem tragedyczny zjazd asfaltem terenowym, z ciekawszych rzeczy rozpędzony na kilometrowym dywaniku wpadam na sztywnym w te dziury. Nieźle potrząsło ;). W Krempnej następowała decyzja czy jechać 3 km na nocleg czy 30 km piękną drogą przez Grab. Proste i jasne - pniemy się pod 12 km podjazdu ;). Wcześniej otrzymałem informacje o ściance w Grabie, z której można ostro pocisnąć - nie trzeba było długo zachęcać. Sam podjazd tragiczny nawierzchniowo, stromizna żadna ;). Zjazd szutrowy, dwaj prowadzący na góralach zaszaleli w dół, ja wolałem oszczędzać sprzęt. Spod sklepu ruszamy na granicę na pusto, w grupie chętnych osób- rzeczywiście - prosty stromy dywan i do tego bez wyjazdów, szeroki nic tylko pruć. Na górze chwila przerwy i but w dół. Zanim dojechałem do finałowe ścianki już czułem, że lipa. Wiatr w twarz i poczułem mięśnie rozgrzane nieustannym butowaniem pod wszelkie górki. 74 km/h i mega rozczarowanie ;(. Nawet kolarz na full carbonie wyciągnął ledwie 79 km/h. Z tego miejsca ruszała dynamiczna grupa. Dwaj prowadzący na wypasionych góralach i paru śmiałków na tempo +35 km/h. Dla mnie to nie było jakieś super niewiadomoco, no ale niektórzy nie wytrzymali, ostatecznie dojechaliśmy we czterech, dałem dwie mocne zmiany ;). Potem jeszcze krótka przejażdżka - full carbon - pięknie się to niesie, aż żal było z rąk wypuszczać ;).
Dzisiejszy dzień zapowiadał dłuższą jazdę. Ruszyliśmy po 8, leśną drogą w kierunku szosy. Oj tu podjazd był wymagający, ładny %, na finiszu zwycięstwo ;). Następnie długo po płaskim lub lekko pod górę i drugi większy podjazd, nie umywający się jednak do wczorajszych. Dalej wkroczyliśmy w bieszczadzkie łąki - długie i strome hopki wśród morza traw i odległych wzgórz rozerwały grupę. Gdzieś pomyliliśmy drogę, to znowu zdjęcia na wielkiej kopie siana... Było ciekawie ;). Na rozjeździe w Szczawnym czekał mnie zawód - mijaliśmy dokładnie po lewej górę, którą straszyłem dziewczyny przez ostatnie dwa dni, a jednocześnie miejsce które chciałem odwiedzić po raz kolejny, wielka szkoda, podjazd naprawdę ciekawy - i w lesie i w polu, serpentyny, cerkiew, ogólnie full tunning :D. Kolejne km leciały szybko, bo tylko spore hopki w kierunku Jaślisk, bez jakichś długich podjazdów. Dzień bardzo ładny widokowo ;).
Bikerki :D
Mniej więcej w takiej pozycji pokonywałem zjazdy xD. Kosztowało to trochę roboty, czyli licznik na mostek i lampka na linki xD.
Między tymi drzewami jechaliśmy :).
Miły uśmiech i od razu 5 km/h więcej na liczniku ;p.
Dynamiczna grupa zostaje z tylu zabawić się na sianie xD.
Ruszamy mozolnie rano spod Parafii Motki Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie i już pierwsze kilometry zapowiadają charakter jazdy na pielgrzymce: po płaskim się ledwo toczymy, a na długim, aczkolwiek płaskim podjeździe do Przylasek jedziemy prawie z taką samą prędkością jak wcześniej. Tam następuje pierwszy postój i wstępne ustalenia co do jazdy i krótka modlitwa. W końcu jestem na pielgrzymce ;). Dalej kolejna górka w Straszydle, nieco stromsza, ale też cudów nie ma. Po każdym większym podjeździe długa przerwa pod sklepem. Ja to rozumiem bo jedziemy z naprawdę różnymi rowerzystami i pod względem sprzętowym i kondycyjno - wiekowym, ale przerwy były nieco za długie. Nie było za ciepło i pod rozgrzewce marzłem i musiałem ubierać kurtkę. Na leśnej górce za Kąkolówką zapowiedź kolejnych premii górskich, czyli hop na stojąco i kto pierwszy na górze. Tym razem ja ;). Za mną wtoczył się "kolega z niebieskiego Treka", jak się okazało nie był to najlepszy rower tej pielgrzymki, choć takie wrażenie robił. Oczywiście na szczycie przerwa i najkrótszy postój mieli paradoksalnie najwolniejsi... Ruszamy dalej i zatrzymujemy się na niemal godzinną przerwę pod sklepem, ponoć przed 5 - kilometrowym podjazdem. Niektórzy ruszają wcześniej, ja zabieram się z większością peletonu na końcu. Nadal ogień do góry, wyprzedzam towarzystwo i czekam lekko za szczytem razem z szosowcami, którzy wyjechali spod sklepu nieco wcześniej. Ten podjazd pokazał już zacny %, ale widziałem przyjemniejsze ;). Zjazd do Brzozowa pełen zdradliwych zakrętów i dziur, na serpentynie ledwo mijam się z autobusem, biorącym zakręt po całości. Pod willę Jezuitów w Orzechówce zaliczamy ostrą ściankę, na okrzyk pana ze starej kolarki z różową owijką: "Wyrzucać bidony" czołową grupą ruszamy do finiszu na obiad. 1st place :D.
Wyjazd spod kościoła ;).
Pantani ;).
W lasku w Podlasku ;).
Przewodniczący Ząbek i kleryk Kuba na kole i pielgrzymi :D.
Oczojebna kolarka :D.
Jazda na jednym kole + pedałowanie jednym spd, czyli sztuczki cyrkowe Ząbka :D.
W czwartek zaczynała się VII Górska Pielgrzymka Rowerowa z Rzeszowa do Dębowca, więc trzeba było dostać się do tego Rzeszowa ;). Wyjazd około 12 i standardową trasą do Jasła i tam skręt na Warzyce - osławiony podjazd w drodze do stolicy województwa podkarpackiego. Jak napisałem "szału ni ma"; stromizna nie powala, jedynie irytujący może być fakt, że podjazd ma około 3 km. Liczyłem na zjazd, że może 80km/h, jakiś tir, furmanka, karoca - na koło i 90 km/h... Nic... Ledwie 72 km/h. Dalsza droga bez historii, jedyne co się zaznaczyło w mojej pamięci to przemiłe hopki za Strzyżowem. No i te ścieżki rowerowe w Rzeszowie... Tragedia na bruku... Ogólnie tempo dobre jak na opowiastki o tempie niektórych ;p. W takim miasteczku przed Rzeszowem rekord na prostej bez wspomagania - 56 km/h - rekord z Florynki nieaktualny, tam było w dół. Z ciekawszych rzeczy to dziewczyny zgubiły mnie w Rzeszowie, bo coś im się pokiełbasiło ;p