Razem z dudkiem ruszamy ze statoila o 7 do jego szkoły do Biecza. Na tym powinien zakończyć się ten wpis, ale nie sposób pominąć naszego szaleństwa na gorlickiej autostradzie :D.
Z ronda w Gliniku, koło ogrodniczego wyjeżdża autokar (ten z tych na dłuższe dystanse) Dartur i wąska ciężarówka. Z początku zdaje się, że bus ucieknie i zostanie zbyt wąska na dwóch chętnych dostawcza. Ale coś się wolno zbierał, więc but za nim, dochodzę go bez problemu. Obwodnica płonie pod kołami - 83,16 km/h, z tym, że powyżej 80 km/h jechaliśmy dobre 3-4 minuty i nie było problemem tego utrzymać. Różni to się to od jazdy z górki z podobną prędkością, tym, że tam przez swoja pozycję dociskam koła do jezdni i istnieje opór powietrza :D. Za darturem nosiło na boki. Na krzyżówce skręca ;/. Dudek puszcza ciężarówkę i okazuje się, że on dopiero przycisnął coś ponad 85 km/h. Jego kierowca odpuścił na początku, a potem przycisnął i dojechał do mnie i mojego ciągnika.
Chciałbym zobaczyć minę tego gościa z ciężarówki jak widział mnie i swój licznik... Ale byłoby to nic gdyby zobaczył dudka w lusterku za pare chwil :D
Jeszcze pare 80 i zrobię kategorię ;).
Dzięki xD
Z powrotem pod wiatr nawet nie siliłem się na utrzymanie średniej ;p.
Dzisiaj mało czasu, więc krótka jazda z dwoma dh powyżej 75 km/h w Bystrej, potem runda przez Kobylankę, pod Rozbój bardzo mocno (cały czas w zakresie 26,5 - 30 km/h; stroma końcówka na stojąco)
Dzięki xD
Pierwszy raz całą wycieczka bez nogawek :).
Bystra, w oddali kapliczka, skąd poszliśmy 76,32 km/h :).
Widok na Golgotę :).
Dzisiejsze wyniki - pierwszy dobry, drugi już słaby :).
W końcu setka :). Udało się zrealizować trasę, o której myślałem od dawna.
Ruszamy, ja i Maciek o 6 w stronę granicy. Pod Magurę mordęga. Pod górę, lekki wiaterek, zimno – zewsząd otacza nas szron.
Rozgrzewamy się dopiero wyjeżdżając na przełęcz Małastowską, tocząc się w promieniach porannego słońca. Do granicy docieramy dosyć szybko, strome hopki w Zdyni mocno. W drodze towarzyszą nam pola pokryte szronem:
Te zdjęcia są tylko marną próbą oddania piękna tych widoków :).
Kanapka, szybki rzut oka w głąb Słowacji i wtaczamy się na highway to hell.
Po chwili droga zamienia się w dywan, opada łagodnie, po prostu coś pięknego. Do tego towarzyszą nam ciekawe słowackie krajobrazy:
W Zborovie skręcamy na hopki w kierunku Niżnej Polanki, ku naszemu zaskoczeniu łatwo nam dziś wchodzą.
Powoli pod górę :).
Wjeżdżając na Słowację, zaskakują ogromne pola, kontrastujące z polskimi skrawkami.
Widok w tył z pierwszej górki za Zborovem.
Z powrotem do Polski wjeżdżamy pokonując, podjazd z Niznej Polanki na przełęcz Beskid. Niestety droga od strony słowackiej jest rozkopana, bo robią kanalizację, wskutek czego, przedzieraliśmy się przez zwały błota. Do Grabu ponad 77km/h. Na skrzyżowaniu niestety nie jedziemy prosto, chociaż droga wygląda zachęcająco, hihi:
Aż do Krempnej jest w dół, wskutek czego prędkość generalnie powyżej 35 km/h, zmiany, był ogień. Tam na miejscowym przystanku pitstop na bananki i inne specjały:
Przełęcz Hałbowska bez problemowo, z tym, że ja czekając a kompana na szczycie zaliczam 400 m terenu i odwiedzam jakieś zbiorowe mogiły Żydów:
Tymczasem Maciek zjeżdża na dół i dopiero telefon wyjaśnia sprawę.
Widok ze zjazdu na Górę Grzywacką (ta na wprost) i Kąty.
Spotykamy Pawła z grupetto i urządzamy sobie mały sprint. Ma 3 km w nogach, więc zwycięzca oczywisty :).
W Nowym Żmigrodzie msza, na której sporo śmiechu (nie zabijcie mnie, ale te dziewczynki były naprawdę śmieszne ;p).
Długo motałem się: jechać, nie jechać, pogoda nie zachęcała. W końcu wyrwałem się razem z Kingą.
Trasa krótka, tempo niskie i bardzo dobrze, trzeba czasem odsapnąć, szkoda tylko, że nie ma czasu na jazdę zbyt często ;/.
Na pocieszenie z góry no name pociskamy ostro z Kinią, padają dwa rekordy prędkości. Mój to 83,95 km/h - Yeti, zostało jeszcze tylko 0,95 km/h ;p.
Na dowód... ;p.
Dla tubylców: zjeżdżając z tej góry na krzyżówce jadąc w prawo dojedzie się do Bystrej obok kapliczki, w lewo pod Kogutka, a prosto na Zamkową - Golgotę ;).
Na koniec do Maćka, zobaczyć i przetestować jego nową maszynę.
Dom się wali? Nic strasznego. Kup przyczepę i olej budowniczych ;).
W końcu udało się wyskoczyć z domu... Dziś w programie była runda na granice, obfocenie przejścia, które opustoszało jakiś czas temu i powrót do domu.
Do Koniecznej niezłe tempo, niestety z wiatrem, ok 26,5 km/h. W drodze na Słowację:
Magura.
Studzienka w Zdyni.
Ups! nie zdążyłem wyhamować, troszeńkę się wgięło...
I totalne zaskoczenie. Przejście zostało rozebrane! Został tylko budynek:
W tym przypadku bezcenny jest ten wpis, dokumentujący dla potomności, jak to wszystko kiedyś wyglądało :).
Pozostałość po I wojnie światowej...
Brak zdjęć w tym miejscu postanowiłem zrekompensować sobie zjazdem na Słowację. Oto jak nas Słowacy, nasi bracia drodzy witają (widok w stronę Polski):
Drogowcy eksperymentowali chyba tutaj nad różnymi nawierzchniami ;).
Niestety, godzina późna, nie mogę się zagłębić w kraj naszych sąsiadów. Wiatr jest bezlitosny, na odcinku Konieczna - Zdynia po prostu wciska w asfalt.
Na samej granicy mijam jeszcze niegdysiejsze eldorado Gorlic i okolic :P:
Jakoś dotaczam się do domu i po raz kolejny stwierdzam, że "Magura to łatwa góra". Towarzystwo: dwa banany i Maciek z bartem przez 100 m.
Zapowiadała się pagórkowata, lekka trasa :). 15, Grosar, dwa banany i można jechać. Ruszamy w piątkę: Ja, Damian, Sebastian, prezes (jeśli dobrze pamiętam) i chłopak na Treku, którego imienia niestety mój dziurawy czerep nie zapamiętał. A szkoda.
Do Folusza pod boczno - przedni wiatr, co wskazywało na szybki powrót z Jasła. Ku mojemu zdziwieniu na podjeździe pod Rozdziele nie "zbierałem grzybów" ;p. Na podwójnej hopce do skrzyżowania zostajemy z "kolegą od Treka". Na szczycie czeka Damian, który dociąga nas szybkim tempem do reszty, która spotkała jakichś rowerzystów z Jasła. W końcu cała drużyna łączy się na rogatkach Jasła.
Te 10 km, w dół poszło z wiatrem. Teraz też powinien być. Powinien. Był. W twarz. Znowu grupa dzieli się, do Biecza kolarze zwalniają tempa, dochodzę ich, za jakiś czas też kolega. W Strzeszynie pęka guma... Masakra... Dwie pompki, dwie dętki - żadna nie pasuje... No cóż kiedyś musiało do tego dojść... Szybki telefon i ... kolega wraca z wujkiem. To jego pierwsza guma. My ruszamy na ostatnie km. Damian od Klęczan ciągnie aż do Parkowej, nikt nie chce dać mu odpocząć. W końcu wychodzę na pierwszego, choć jestem wykończony - 50 km pod wiatr + wysokie tempo. Mój ruch chyba budzi resztę stawki i Sebastian, jadący raczej z tyłu dociąga do świateł, gdzie po krótkim pożegnaniu rozjeżdżamy się do domów :)
Wymęczyłem się niemiłosiernie, ale było warto. Satysfakcja z takiego tempa, w takich warunkach jest ogromna, nie poddałem się :).
Dzięki, miło, że czekaliście ;p.
Brawa dla tych, którzy nie zasugerowali się tytułem i przeczytali całość ;p
Godzina 14,30, ruszamy z dudkiem spod mojego bloku, a tu prosto pod nasze szerokie koła wyjeżdża grupa kolarzy (trening Grupetto z Grosaru. Czemu nie?
Trasa trudna, grupa 9-osobowa na każdym podjeździe dzieli się na dwie mniejsze - jadącą (w niej m.in. Mateusz) i robiącą zdjęcia, zbierającą grzyby etc. ;p. Co do mnie można śmiało powiedzieć - jutro na obiad grzybowa ;p.
W Czarnej po bananku lecimy szybko w dół. Za szybko. Jak zwykle. Mimo zmęczenie chyba spróbuje jutro ponownie, o 15 na Grosarze, zapraszam chętnych ;p.
Takie są widoki na końcach podjazdów - droga, łąka, kolarze, góry ;)