Wpisy archiwalne w kategorii

kurwa mać

Dystans całkowity:615.21 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:32:18
Średnia prędkość:18.89 km/h
Maksymalna prędkość:80.10 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:51.27 km i 2h 56m
Więcej statystyk

zkoda mówic

Piątek, 16 września 2011 · Komentarze(7)
Kategoria do 50 km, kurwa mać
Po miesiącu odpoczynku od roweru, postanowiłem się przejechać. Nawet trochę miałem na to ochotę ;). I po ruszeniu poczułem, że zupełnie nie chce mi się szybko jechać - koniec z żyłowaniem pod górę?

Po za tym na zjeździe mój telefon dokonał niemożliwego - opuścił kieszonkę z tyłu i walnął o asfalt (~60 km/h) - co lepsze - skończyło się na wgnieceniu...

Odechciało mi się całkowicie i wróciłem do domu. Ogólnie rzecz biorąc chyba mi się rower przejadł, za dużo tego było - ale tak to jest - jak coś nam się podoba najlepiej byłoby robić to na okrągło i nagle dup - nie chce nam się ;)

Dzień 16 - kuniec

Środa, 17 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Ruszamy raniutko, godzinę wcześniej niż zwykle, ale od razu widzę, że coś nie łączy - zamulanie na maxa. Na naszej drodze staje przełęcz o dużo mówiącej nazwie Sicas (1000 m n.p.m.), chyba najłatwiejsza z rumuńskich. Długi, długo pod górę strumienia, a i potem nachylenia zwiększa się minimalnie. W Gheorgheni nieporozumienie - Maciek daje na Kaufland, a ja od razu w stronę przełęczy Bicaz (1287 m n.p.m.), po chwili jednak widzę, że pomimo szybkiego tempa Maciek pojechał gdzie indziej - telefon i przez pół miasta pod sklep. Długo schodzi i zaczynamy w końcu podjazd. Ale coś się wyraźnie nie klei. Maciek co chwila staje, po wczorajszej dobrej jeździe siły znów się wyczerpały. Gdy po 2 zakręcie kładzie się na karimacie przychodzi czas na ważne decyzje, choć niekoniecznie miłe. Za Bicazem wjeżdżamy na tydzień w słabo zaludnione tereny z masą wysokich przełęczy. Nie ma możliwości na tryb - 1 dzień jazdy, 1 dzień odpoczynku, zresztą wyczerpanie postępuje i może się to źle skończyć. Pod moją perswazją zjeżdżamy z powrotem do Gheorgheni. Tam czekamy do 1:47 na pociąg do Satu Mare - jest to czekanie nerwowe - na początku Cyganie, do tego niepewność transportu rowerów - niby wszyscy mówią "no problem with bikes", ale i tak wszystko zależy od konduktora. I rzeczywiście rowery pakujemy przy słowach "ticket bicicleta" (a taki po prostu w CFR nie istnieje), jakoś udaje się zbyć konduktora, o dziwo dał sobie spokój. Rowery zostają w wejściu, pasażerowie są bardzo spokojni, udaje mi się wyspać - nawet na leżąco. Rano, gdy zmieniają się konduktorzy, zaczynają się problemy, na szczęście jest dziewczyna mówiąca po angielsku. tłumaczy nam ten rumuński szwargot, że chcą bilety, które nie istnieją. Żeby było śmieszniej, ja przekonuje konduktorów, że one nie istnieją. W odpowiedzi mówią coś o płaceniu za nadbagaż i znikają. Nerwowa godzina do Satu Mare - już wiem, że trzeba będzie zapłacić, pytanie tylko ile. Pojawiają się i dobrodzieje, informując z szerokimi uśmiechami an twarzach, że lepiej żebyśmy poszli z nimi i coś im dali, bo będą robić cyrki. Kończy się na 10 lejach na głowę i krzyż im na drogę.

mniejszość węgierska:




jezioro Sicas:


a tu cudowna przełęcz:




stąd zawróciliśmy na pociąg:


Dzień 14 - choroba

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Maciek się rozchorował. Cały dzień leżenia, w życiu się tak nie nudziłem. Do domu ciągnie jak cholera w takich chwilach. Na dodatek opona okazuje się minimalnie za duża, załamanie na maxa, oby jutro była jazda, bo mnie szlag trafi...

Dzień 7 - Urdele

Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 · Komentarze(6)
Budzi nas piękny wschód i widok jak się okazało na pierwszą część podjazdu pod przełęcz Urdele. Dziś czuję się dobrze, ruszamy, żegnając się z przyjaznymi Rumunami. Po 2 czy 3 km zaczyna się podjazd, miłymi serpentynami w lesie - na oko 8-9%, zaczynają się pojawiać szczyty, w oddali także las się przerzedza. W momencie wjazdu na łąki spotykamy Gabrielę - Francuzkę, która będąc pierwszy raz w górach na rowerze wybrała się na przełęcz. Warto wspomnieć, że wczoraj ją spotkaliśmy tuż przed noclegiem. Razem z nią jedziemy od przystanku do przystanku przez połowę podjazdu. Pogoda jest cudowna, niebo bez chmur praktycznie, nachylenie za to rośnie - jakieś 12-15%, jest naprawdę ciężko. Powoli zaczyna wiać. Wydaje się, że już niedaleko, po czym okazuje się, że mamy przed sobą 2 km zjazdy, by znów wspinać się na szczyt. Piękny nowiutki asfalt wspina się coraz stromiej, co ja z moją korbą szosową (na szczęście z 3 zębatkami) odczuwam dość mocno, miejscami wyłącznie przepychanie na stojąco ma jakikolwiek sens, widoki jednak dodają sił. Nad nami z zawrotną szybkością przetaczają się chmury, w końcu niestety docieramy an szczyt. Zaczyna się zjazd ciasnymi serpentynami. Przepaście trochę przerażają przy zjeżdżąniu, ale lecę odważnie. Mijamy miasteczko kempingowe i kończymy ostatnie kilkaset km podjazdu. Stąd tylko 15 km zjazdu szerokimi serpentynami - szaleństwo na maxa - 50-60 km/h pod wiatr + wyprzedzanie aut. Przebijamy się jeszcze 20 km, po czym rozbijamy się na biwak. Problemów z brzuchem ciąg dalszy...

Kanapki od Rumunów ;):


Pamiątkowe foto:


Takimi potworami z rana panowie wpadli po żwir na asfaltowanie Transalpiny ;):




I zaczęło się:






Staromodna, odpicowana Dacia:


Las powoli ustępuje miejsca połoninom:


Spojrzenie wstecz:








Przed jednym z trudniejszych fragmentów:










Tą drogą w tle pędziły betoniarki i ciężarówki ze żwirem:






Nieco wyżej:








Jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu:




Muł:




67c:


Na szczycie:




Pierwsza część zjazdu za nami:




Dzień 6 - w rytmie żołądka

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Wstając rano czuję, że to nie koniec kłopotów. Długo się zbieramy i powoli ruszamy, po 1,7 km stajemy na śniadanie, bo w namiocie nie byłem w stanie nic do siebie wmusić. Toczę się przeraźliwym tempem i gdy osiągamy drugą na Transalpinie zaporę na Lacul Tau po prostu padam, nie pomaga nawet zapasowy nabój - jakiś lidlowy energy drink. Karimata i śpie 2 godziny, a potem jestem w stanie zjeść tylko makaron - kryzys psychiczny i fizyczny. Odżywam jednak nieco i powoli ruszamy alej. Siły kończą się przy następnej tamie, jeszcze większej od poprzedniej - nie chcę skłamać - chyba ze 100 m wysokości - tutaj okazuje się, że nie była to wina kiełbasy, a właśnie owej wody. Zjadam miskę kisielu (3 torebki) i odżywam ponownie, tym razem do końca dnia. Jezioro jest spore - Lacul Oasa - tu mamy kapkę w dół i w niedługim czasie uderzamy pod przełęcz Tartarau - 6 km - stromo, na oko 7-15%. Decydujemy się nie rozbijać na górze na małej polance i zjeżdżamy w dół - piękne zakręty, cudowny asfalt (choć z niestety szutrowymi odcinkami), niestety najlepsze fragmenty pod wiatr. Kemping na dole bandycko drogi (10 euro bungalow, 5 euro namiot). Śmiech na sali, puste krzesła, puste krzesła. Jedziemy dalej i jest to świetna decyzja - szeroka dolina z piękna rzeką i dostępnymi brzegami - ładnych kilka km namiotów. W końcu ryzykujemy i wpadamy na polankę - starsze małżeństwo z synem, więc pasuje. Facet kawalarz i mim w jednym, kolejny przykład rumuńskiej gościnności - częstują nas pysznym arbuzem. Woda w rzece nie ma chyba 12 stopni, mycie tak jak wczoraj okazuje się ciężką próbą. Jutro finałowy etap Transalpiny - podjazd pod przełęcz Urdele - 2145 m n.p.m.

Zdycham pod płotem:


Napełnianie bidonów:



Droga wciąż w budowie, ale to tylko krótkie fragmenty - może 5% całego szlaku.





Widok z ostatniej, największej tamy na Transalpinie:








Z postoju na borówki:






Zjazd:








Miejsce noclegu:




Dzień 5 - początek Transalpiny

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Z samego rana miły zjazd - dzisiejszy vmax, dalej mycie na stacji. Do Sebes nudna droga - hopki + potworny ruch. W czasie pierwszego postoju otaczają nas krowy, a pasterz ma to gdzieś ;/. W Sebes wkraczamy na najważniejszy odcinek wyprawy - Transalpinę, czyli drogę 67c do Novaci. Sasciori skręcamy na Calnic, gdzie znajduje się ładnie utrzymany zamek. 4 km bardzo stromego podjazdu, w połowie zatrzymujemy się przy źródełku, które jak się potem okazało był przyczyną sporych problemów. Zjazd do Calnic stromy, kręty i w dodatku z pięknym asfaltem - szalejemy ostro. Sam zamek nie jest jakiś oszałamiający, ale w sumie warto się było pomęczyć. Podjazd od tej str też trudny i w dodatku z bolącym brzuchem - którego źródłem była woda, której nabieramy ponownie ;/. I ruszamy ponownie na Transalpinę... Droga prowadzi piękną doliną rzeczki Sebes. Wyniosłe wzgórza, kręta droga, domy gdzieś na szczytach wzgórz,z niewyobrażalnym dojazdem. Mijamy kolejne wioski, z pięknie wpasowanymi w zbocze drogami. Rozbijamy się za Sugag niedaleko budowy (a więc prąd za darmo) nad rzeczką. Woda dziwnego pochodzenia - chyba się krowy tam stołowały - wywołuje sensacje żołądkowe. Noc niespokojna i niewygodna - jakieś niemiłe to podłoże...

Poranny zjazd:


Sebes:


I podjazd:




Feralne źródełko:


Calnic:







I jedziemy dalej:










no i znowu w plecy

Czwartek, 16 czerwca 2011 · Komentarze(1)
Obręcz wzieła i torba jedna pękła.... 60-80 zł nie moje ;/. Przyczyna nieznana, wygląda to dość dziwnie - jakby szprycha wyrwała dziurę z obręczy.....

Niespodziewany finisz

Wtorek, 10 sierpnia 2010 · Komentarze(9)
Z rana udałem się do Tęgoborza, co by zaliczyć praktykę, jeśli chodzi o kurs na patent sternika młodszego. Bardzo przyjemnie się pływało, wszystko zaliczone bez trudu.





I przyszedł czas na powrót, tym razem wiatr w plecy, więc szło sprawnie. Aż do Cieniawy na szczycie zjeżdżając z hopki na sekunde straciłem koncentrację, a że jechałem przy krawędzi jezdni ( z uwagi na duży ruch), koło spadło z asfaltu i ślizło się wzdłuż jego krawędzi (a różnica między poboczem a jezdnia to dobre 10 cm), a ja poleciałem na wprost. Mocno przywaliłem prawym bokiem, chyba z minutę nie mogłem złapać tchu, już myślałem, żebra złamane... Ale załamałem się dopiero na widok roweru - przednie koło powyginane w ósemkę ;/... Aż sobie usiadłem... Przez 5 minut pomimo moich sygnałów, żaden kierowca nie zatrzymał się, więc zadzwoniłem po karetkę. Przez kolejne 10 minut też nikt nie stanął. Durna rejonizacja i ambulans z Grybowa zawiózł mnie do Sącza, zamiast do Gorlic. Debilizm. Na szczęście nic nie złamałem... Ale jutrzejszy kurs na Ratownika WOPR poszedł się... Dobrze, że obyło się bez mandatu...

Trzeba sprawić nowe kółko - w pozytywnej opcji piasta i pare szprych do odratowania... Jakie wnioski? Może przed wyjazdem lepiej się wysypiać..? I na pewno olać kierowców i jechać w nieco bezpieczniejszy sposób?

Pamiątkowe zdjęcie ze zdjęciem xD

seta na emigracji

Niedziela, 20 czerwca 2010 · Komentarze(2)
Kategoria do 50 km, kurwa mać
Miało być stówa po okolicy: Św. Krzyż, Dąb Bartek, Miedziana i Barania Góra, Chęciny i inne atrakcje...
Pół wieczoru planowania trasy... Pobudka 6:25, kościół 7, ubranka, plecaczek, bananki, góral wujka (Kellys Scorpio) i co?
Hujnia z grzybnią! Oczywiście deszcz, a że bardzo zimno, musiałem zrezygnować, bo przeziębienie gotowe...
Teraz jak to pisze to nawet kicham ;/...
Wszystkie plany wzięły w łeb!

Powódź

Piątek, 4 czerwca 2010 · Komentarze(4)
Kategoria kurwa mać
4:50 pobudka, rzut oka za okno - woda przelewa sie przez wały... Mieszkam 100 m od rzeki...
Wynoszenie rzeczy z piwnicy, woda po pas, gumiaki po łydki, hehe, było mokro, studzienki wybiły. Woda z rzeki nie podlała mieszkań, ale garaże, bezpańskie samochody potonęły... Wiadomość, że następny zrzut z Klimkówki podniesie poziom wody o 1,5 m... Wystąpiły elementy paniki... Panowie w niebieskiem każą się "ewakuować na wyższe kondygnacje"... Masakra. W końcu pojawiają się strażacy, worki, piasek i jedziemy... Nie zalewa nas, ale piwnica zatopiona...

Dostajemy prąd. Żeby było śmieszniej wymieniają po kolei miejscowości, które miałem w planie na pierwsza dwusetkę sezonu: Krynica, Muszyna, Piwniczna, Sącz... Mogę zapomnieć o jakiejkolwiek jeździe - drogi we wszystkie strony są gdzieś tam uszkodzone...

Cały czas oczywiście zdjęcia, dla pamięci potomności... Jedno z nich:


a tu reszta...