Wpisy archiwalne w kategorii

Rumunia 2011

Dystans całkowity:2104.23 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:115:03
Średnia prędkość:18.29 km/h
Maksymalna prędkość:67.69 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:123.78 km i 6h 46m
Więcej statystyk

Rumunia - Podsumowanie

Piątek, 19 sierpnia 2011 · Komentarze(3)


Przez 18 dni udało się przejechać 2104 km w czasie 115 h z hakiem ;p, średnio toczyliśmy się 18,29 km/h.

Vmax to tylko 67 km/h, a więc niegodny uznania - ale tak obładowany rower bardzo kiepsko się rozpędza :).


Ale to tylko statystyki niewiele mówiące o rzeczywistości. Mieliśmy sporo pecha - gumy choroby - można powiedzieć, że jedyne co wyszło perfekcyjnie to pogoda i na szczęście tam gdzie miała być - była wyborna.

Dziękuje Maćkowi, który to wszystko zoorganizował, bo gdyby nie ten pech to było by jeszcze lepiej, a było naprawdę fajnie.

Rumunię mogę polecić każdemu kto lubi góry, góry i jeszcze raz góry. A także zamki i wciąż nie opanowane przez turystów odludzia. No i tym którzy lubią zapierniczać autem - tu radarów nie ma ;).

Za najpiękniejsze miejsce wyprawy uważam Transalpinę i niesamowitym podjazdem pod Urdele - bije Transfogarską widokami, asfaltem, wysokością i o pogodę chyba też tam łatwiej.

Dzięki tym którzy śledzili i komentowali relacje, przepraszam, bo nie chciało mi się z tym streszczać ;p.

Dzień 18 - Powrót

Piątek, 19 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Ruszamy bardzo rano i pomimo wielkiego upału (najgorszy an całej wyprawie) przejeżdżamy całą Słowację. Słońce najbardziej dopieka nad Domasą, natomiast od Svidnika ciągnę pod granicę 4 litry piwa, więc nie jest łatwo :P. Duża motywacja pozwala przekroczyć 200 i dotrzeć do domu najszybciej jak ot było możliwe.

Velky Kamenec:


Sękowa:


http://maciek320bike.bikestats.pl/561558,dzien-18.html

Dzień 17 - Węgry

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
No i znów na rowerach, jest 11 i ruszamy z Satu Mare na granicę z Węgrami. Męka - płasko, płasko, płasko, długie wsie nie mające końca - vmax mówi za siebie... W Kisvardzie masakra komunikacyjna - węgierskie oznakowanie. Stąd bardzo ładnie ciągniemy do granicy z planowanych 50 robi się 130 km. Przed noclegiem (w polu) obserwujemy piękny zachód słońca nad Satoraljauhely i jego wzgórzami.

Kulturalne rumuńskie pociągi (niestety zdjęcie dupnej jakości):


można było wygodnie spać, nawet prąd mieli:


wysiadka:


kirkut w Kisvardzie:




http://maciek320bike.bikestats.pl/561550,dzien-17.html

Dzień 16 - kuniec

Środa, 17 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Ruszamy raniutko, godzinę wcześniej niż zwykle, ale od razu widzę, że coś nie łączy - zamulanie na maxa. Na naszej drodze staje przełęcz o dużo mówiącej nazwie Sicas (1000 m n.p.m.), chyba najłatwiejsza z rumuńskich. Długi, długo pod górę strumienia, a i potem nachylenia zwiększa się minimalnie. W Gheorgheni nieporozumienie - Maciek daje na Kaufland, a ja od razu w stronę przełęczy Bicaz (1287 m n.p.m.), po chwili jednak widzę, że pomimo szybkiego tempa Maciek pojechał gdzie indziej - telefon i przez pół miasta pod sklep. Długo schodzi i zaczynamy w końcu podjazd. Ale coś się wyraźnie nie klei. Maciek co chwila staje, po wczorajszej dobrej jeździe siły znów się wyczerpały. Gdy po 2 zakręcie kładzie się na karimacie przychodzi czas na ważne decyzje, choć niekoniecznie miłe. Za Bicazem wjeżdżamy na tydzień w słabo zaludnione tereny z masą wysokich przełęczy. Nie ma możliwości na tryb - 1 dzień jazdy, 1 dzień odpoczynku, zresztą wyczerpanie postępuje i może się to źle skończyć. Pod moją perswazją zjeżdżamy z powrotem do Gheorgheni. Tam czekamy do 1:47 na pociąg do Satu Mare - jest to czekanie nerwowe - na początku Cyganie, do tego niepewność transportu rowerów - niby wszyscy mówią "no problem with bikes", ale i tak wszystko zależy od konduktora. I rzeczywiście rowery pakujemy przy słowach "ticket bicicleta" (a taki po prostu w CFR nie istnieje), jakoś udaje się zbyć konduktora, o dziwo dał sobie spokój. Rowery zostają w wejściu, pasażerowie są bardzo spokojni, udaje mi się wyspać - nawet na leżąco. Rano, gdy zmieniają się konduktorzy, zaczynają się problemy, na szczęście jest dziewczyna mówiąca po angielsku. tłumaczy nam ten rumuński szwargot, że chcą bilety, które nie istnieją. Żeby było śmieszniej, ja przekonuje konduktorów, że one nie istnieją. W odpowiedzi mówią coś o płaceniu za nadbagaż i znikają. Nerwowa godzina do Satu Mare - już wiem, że trzeba będzie zapłacić, pytanie tylko ile. Pojawiają się i dobrodzieje, informując z szerokimi uśmiechami an twarzach, że lepiej żebyśmy poszli z nimi i coś im dali, bo będą robić cyrki. Kończy się na 10 lejach na głowę i krzyż im na drogę.

mniejszość węgierska:




jezioro Sicas:


a tu cudowna przełęcz:




stąd zawróciliśmy na pociąg:


Dzień 15 - Sighisoara

Wtorek, 16 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Całe szczęście ruszamy, dziś mamy na celowniku najładniejszy kościół warowny w Biertanie. Musimy pokonać z 40 km na zachód i ze dwie górki. po drodze zahaczamy o Sighisoarę. Miasto polecane i chwalone mocno rozczarowuje - oprócz słynnej wieży zegarowej i paru ładnych, ciasnych uliczek nie ma się czym zachwycać. Dużo szybciej niż zakładaliśmy ruszamy w drogę na Medias i za Dumbraveni ruszamy w górę strumienia na Biertan. Sam kościół jest mocno ufortyfikowany, robi ciekawe wrażenie. Wracamy tą samą drogą i za Sighisoarą w miejscowości Vanatori skręciliśmy na Odorheiu Secuiesc. Droga miło leci, choć po dziurach, aż do momentu gumy, znowu na środkowym kole Macieja, szybkie łatanko i lecimy dalej. Zaczyna mocno wiać w plecy i szybko jedziemy. Dociągamy do Odorheiu Secuiesc i rozbijamy się na polu nad rzeczką za pozwoleniem gospodarza (akurat siano zbierał. Udaje się też nieco telefony podładować. Bardzo dobry sosik z Kauflandu, Macieja coś znowu boli...

Sighisoara:












Biertan:












Dzień 14 - choroba

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Maciek się rozchorował. Cały dzień leżenia, w życiu się tak nie nudziłem. Do domu ciągnie jak cholera w takich chwilach. Na dodatek opona okazuje się minimalnie za duża, załamanie na maxa, oby jutro była jazda, bo mnie szlag trafi...

Dzień 13 - Brasov

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Poranek na polu wita nas niemiła niespodzianka - masa ślimorów + dwa przebicia komory od spodu przez jakieś badyle. Na pierwszy ogień idzie Prejmer i pierwszy warowny kościół (zbudowany przez Krzyżaków). Potem długi przejazd przez Brasov (czarny kościół + rynek) z kupnem nowej opony na przód - od tej chwili jedzie mi się świetnie. Do przełęczy Bogata (620 m n.p.m.) pod wiatr. Tu też urywam się i tworzę ucieczkę. Czekam na peleton po 30 km w Rupei, tu odbijamy na Dacię, a następnie na Viscri, gdzie docieramy szutrówką. Kościół na wzgórzu, obwarowany niczym zamek, robi wrażenie. Do Bunesti już asfaltem. Mijamy jeszcze Saschiz i piękny kościół (oczywiście warowny) z potężną dzwonnicą, rozbijamy się za wsią.

Prejmer:


Brasov:












Czarny Kościół Braszowski:




gdzieś na trasie:


pieniądze rumuńskie:








Rupea:


Droga do Viscri:


Kościół w Viscri:








gdzieś dalej:


zachód:


Dzień 12 - Peles

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Dzisiaj dzień zaczyna się bardzo nieciekawie. Zachmurzone niebo, po kilometrze kolejny kapeć, opona w tragicznym stanie, łatanie taśmą izolacyjną, naprawdę niemiło, dodatkowo luz na kole. Maciek zostaje wszystko naprawiać, a po za tym jest niezbyt zainteresowany wnętrzem zamku w Branie. Ja ruszam zobaczyć co jest w środku. Masa, ale to mas ludzi, trzeba czekać żeby wejść, już wchodząc chcę wyjść. Wnętrze jak wnętrze - trochę mebli, nawet tak komponuje się z klimatami z Drakuli, ale te tłumy wszystko psują. Zahaczamy o Rasnov, sklep, fota zamku i ruszamy nieco zdemotywowani na przeł. Predal. Wchodzi ładnie, na górze guma środkowego koła Macieja. Do Siani mamy cały czas w dół doliny i z wiatrem, więc ładnie pędzimy, po lewej korek. Pałac Peles w Sinai piękny - warto było poświęcić większość dnia na dojazd. Niestety nasz gumowe samopoczucie sprawia, że jest dość późno. Wjeżdżamy z powrotem an przeł. Predal i zaczyna się milutki zjazd - serpentyny trzypasmowe :). Potem dolina rzeki (30-45 km/h), przed Brasovem odbijamy na Prejmer, który mamy jutro zwiedzać i rozbijamy się w pustym polu.

Jajecznica:


Zamek w Branie:
















Peles, Siania:










Zachód w ... polu :):


... a z drugiej strony pełnia :):


Dzień 11 - Bran

Piątek, 12 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Szybko się zwijamy, bo bez śniadania i ze średnią 24 km/h wpadamy pod Lidl w Curtei, mleczko z płatkami i szukamy drogi do Campulungu. W międzyczasie odwiedzamy przepiękny monastyr czy cerkiew, bardzo oryginalnie zdobioną, to na pewno. Droga do Campulungu to kolejne podjazdy, było ich 4 czy 5. Coraz bardziej strome, miejscami po 10-15%. Trzy ostatnie po betonowych płytach, zjazdy nie należą do przyjemności. Gwoździem programu jest dziś przełęcz Bran (1290m n.p.p.m), którą poprzedzają jednak dwa spore podjazdy i zjazdy pod wiatr. Wsie Dragoslavele i Rucar bardzo ładne i schludne, z charakterystycznymi rumuńskimi domami. I zaczyna się podjazd. Ciągnie się strasznie, po tylu górach mam dość, ale widoki piękne, gdy już się wydaje, że osiągamy szczyt następuje zjazd kawałeczek i znowu ostra wspinaczka. W końcu osiągamy przełęcz - nie jest ona zbyt widowiskowa. Zjazd pod wiatr, płaski, nudny. Po zachodzie docieramy do Branu, rzucamy okiem na zamek, rozbijamy się w oku cyklonu - miliony "cazare" (wolne pokoje) i "pensiunea" dookoła a my na dziko pod płotem pensjonatu :).

Curtea de Arges:








Droga do przełęczy Campulungu:








Zaskakująco ładny Campulung:


Dragoslavele:




Rucar i podjazd pod przeł. Bran w oddali:


I sam podjazd:










Masyw Omu (2507 m n.p.m.)




Dzień 10 - Transfăgărășan

Czwartek, 11 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Ruszamy koło 9 (coś pomieszaliśmy z budzikiem). Przed nami Szosa Transfogarska. Po 2,5 km płaskiego zaczynają się leśne serpentyny. Powoli pniemy się do góry, nachylenie jest bardzo przyjemne/ Przy Balea Cascada jarmark, w ciul aut, ale w sumie nie ma się co dziwić - stąd prowadzi szlak na kilkudziesięciometrowy wodospad oraz kolejka na sam szczyt. Kończy się las, za to pojawiają się tunele przeciwlawinowe. Ustępuje powoli mgła i chmury odsłaniając coraz wyższe partie gór. Na tym odcinku natura odgrywa piękny spektakl. Finałowa cześć podjazdu przedstawia się bardzo ciekawie - poprowadzono ją bardzo widowiskowo - mosty, serpentyny, zakręty, zakręty i jeszcze raz zakręty. Niestety - ostatnie 3-4 km w całkowitym zachmurzenie, widoków zero ;/. Na szczycie bardzo zimno, ubieramy co się tylko da i lecimy w dół. Jak przewidziałem za górą zero chmur za to piździ niemiłosiernie. W momencie rozpędza się do 50-60 km/h, by na zakręcie zwolniło do 15 km/h. Jest bardzo niebezpiecznie, do tego dziadowski asfalt. Aż do Vidraru w dół doliną rzeki, a potem bardzo irytujący kawałek wzdłuż jeziora. Milion zakrętów, każda głupia zatoczka musi być objechana, a od pewnego momentu asfalt zastępują dziury, żwir i co tylko kiedyś zwało się asfaltem - tego odcinka Rumuni powinni się wstydzić - tyle turystów i taki fajans. Oj nakląłem się tu ostro. Dalsza część to zjazd z olbrzymiej tamy (160 m wysokości), poprowadzony w bardzo widowiskowy sposób - wiadukty, tunele i serpentyny - nawierzchnia znów nieakceptowalna. Dobijamy o wsi i szukamy baru, dialog z jednego z nich:

- english?
- no.
- deutsch?
- no.
- hamburger?
- no.
- bye.

W końcu fundujemy sobie obiad za 38 lei, micha mięsa, do tego dwa piwa gratis (próba zatrzymania nas na nocleg w hotelu:P) o enigmatycznej nazwie Ciuc ;p. Po dwóch km łapię gumę i po kolejny paru stajemy na nocleg nad rzeczką.


Ukraińcy także jadą dziś na Balea Lac:








Jest i Balea Cascada, stąd o ile dobrze pamiętam, 12 km na szczyt:








Balea Cascada - widok z góry:






Bez Coca-Coli by się nie obeszło - kolejka na szczyt:


Jeden z wielu tuneli przeciwlawinowych na trasie:












Rumuńska norma:






Maciek ładuje pod górę:


Coś tam jeszcze widać:








Bardzo śmieszne:


Pyszna kukurydza na szczycie i nawet niedroga, tylko 3 leie:


No i zjazd:






Vidraru:




ochrona przed wampirami:


Zjazd z tamy:


Zamek Poienari Wlada Palownika (pierwowzór Drakuli):


Obiadokolacjoluksus: