O 13,30 zaczynał się maraton (coś w ten deseń w każdym razie) w Foluszu. Kinga startowała, więc pomyślałem, że warto by się przejechać i zobaczyć ją w akcji :) Byłem tam około 14,20, a tu się okazuje, że specjalnie dla mnie przesunęli start :) Okazało się również, że dziewczyny (dokładnie t r z y) powyżej lat 16 (?) pojadą na trasę 2,5 km <ściana>. No nic. Kinga wystartowała i po około 7(?) minutach przyjechała w swojej kategorii jako pierwsza oczywiście :) Jako, że trochę polewało i grzmiało nie zostałem na dekorację, tylko ruszyłem w drogę. Miałem ochotę sprawdzić drogę na Jasło i Dębowiec, ale ciemne chmury i ściany deszczu w oddali nakłoniły mnie to powrotu tą samą drogą w szybkim tempie. Gratulacje Kinga !:)
Zwyciężczyni Kinga i Sylwia z Jasła (2 miejsce) :)
Kolejny dzień na truskawkach, znowu spóźnienie i gonitwa do Korczyny za uciekinierami ;p Zbiory pod znakiem rzepaku i ucieczki w kierunku góry pola. Trochę się baby darły na nasze kanty, ale olać to. Powrót znowu z wietrzykiem w plecki, chociaż już nie burzowym :)
Rano trzeba było się zerwać (i spóźnić <ściana>), ale warto było. Na początku dojechaliśmy do plantacji(?) truskawek w Korczynie. Coś tam człowiek zarobił, a śmiechu była co nie miara. Jedna starsza kobieta była wybitnie dowcipna i na polu nr 2 nieźle śmialiśmy, zbierając ("Jak byłam w waszym wieku to ptaki dupą łapałam" xD). Kinga oczywiście zebrała prawie tonę, my z Tomkiem solidarnie tyle samo (niewiele pewnie więcej od Kingi :P). Na polu nr 3 zostaliśmy prawie całkiem sami, ale to sprzyjało BITWIE NA TRUSKAWKI :D Całkiem dobrze fruwają. Powrót cudowny - wiatr burzowy w plecy i od Libuszy do do Argo nie schodziliśmy poniżej 40 km/h. Na zakręcie autostrady przed Parkiem, wjechał gość skuterem. Wystarczyło mocy żeby go wyprzedzić. Za pare metrów wyprzedza mnie on z Dudkiem na kolo (co było oczywiste, bo jakby inaczej, w sumie sam o tym myślałem :)). Dom. Dzięki wielkie xD
Miałem dziś ochotę na Bardejów, ale Tomek zaproponował to na jutro, więc postanowiłem tylko zdobyć Magurę, co miałem w planach od dawna. 14 minut to nie było to na co się nastawiałem, chciałem zejść poniżej 11, no ale mówi się trudno. Stamtąd wybrałem drogę do Przysłupia, więc w sumie około 20 minut albo więcej, cały czas pod górę. Średnia niska – 19,32 km/h. Zjechałem na dno dolinki miłym parokilometrowym zjazdem, tylko po to by wtoczyć się na kolejny grzbiet 10% (na oko) stokiem. Znalazłem się w Odernym. Jadąc znów na dno dolinki, ujrzałem asfaltowego węża wijącego się pionowo pod kolejną górkę. I tym wężem wypadło mi jechać. 12%, a w niektórych miejscach pewnie z 15% jak nic. Dalej osiągnąłem Uście Gorlickie, zjeżdżając osławionym zjazdem, na którym osiągnąłem 2 lub 3 lata temu pierwszy rekord prędkości – 66km/h i wbiła mi się wtedy osa do kolana Teraz czasem jadę tyle bez pedałowania ;p W miasteczku krótki postój przy centrum i dalej do Wysowej i z powrotem. Ta droga to prawdziwa przyjemność, jeśli tylko jedzie się nią w kierunku Wysowa – Uście. Potem odwiedziłem koleżankę w Łosiu i stamtąd do domu. W Ropicy pociągnęła mnie ciężarówka, aż do świateł na Kościuszki. 90 km na liczniku, postanowiłem docisnąć do setki i dojechałem do krzyżówki w Zagórzanach i wróciłem przez Chopina. Na Bieckiej dorwałem busa, a od stacji PKS o własnych siłach wróciłem do domu.
P.S. Mam nogawki xD
No to się zaczyna - Magura
Na szczycie :)
W tej puszczy kiedyś się na nartach śmigało - za starych niekoniecznie lepszych czasów :)
Kościół w Nowicy(?)
15% pod górę miejscami na oko (noszę okulary ;p)
Ulubiony przekaźnik w okolicy ;p W prawo po rekord prędkości, w lewo do lasu ;p
Grand - ścigacz jakich mało, a w tle Uście Gorlickie i Klimkówka.
Cerkiew(?) w Wysowej
Wspinaczka za Uściem
I na koniec postanowiłem zrobić rundkę do Zagórzan i sfotografować ów znak: dwie pierwsze pozycję zdobyte, teraz kolej na dwie ostatnie :)
Jechałem czasem zadupnymi drogami, nie wszystkie znalazłem na tej mapce co tłumaczy dystans oraz jechałem to ponad 2 miesiące temu ;).
Po wymianie zdjęć z Maćkiem postanowiliśmy się, gdzieś przejechać. Dołączyła do nas Kinga. Nie mając określonego wcześniej celu, zgodziliśmy się na propozycję odebrania siodełka w Szalowej. Po pokonaniu górki przed Bieśnikiem, jechałem kolejną drogą którą "więcej nie jadę". Dziura na dziurze. Po odebraniu siodełka do Mszanki i stamtąd przez Glinik (odwieźć Kingę) i na opr do domu ;p (Była 22:25, a miałem być z powrotem przed 22) Dzięki xD
10 po piątej wyjechaliśmy z Gorlic, ja i Maciek. Kierunek Sanok, przez Duklę i Miejsce Piastowe. Planem było zdążyć na 10 na start maratonu. Jechało się elegancko; zaliczyliśmy miłą górę za Duklą i cudowne proste przed Sanokiem : 35-37 km/h, czasem nawet do 42 :). Na miejscu okazało się, że tak naprawdę Sanok to nie mała wieś z jedną drogą, a miasto, i na dodatek nikt nie wie gdzie maraton jest rozgrywany... Próżne poszukiwania zakończyliśmy telefonem do domu i w końcu trafiliśmy ;) W sam raz dla nas przesunięto start o 15 minut, wiedzieli, że ich szukamy. Krótka rozmowa ze znajomym Bartkiem z Gorlic i ruszyli. Przegoniliśmy pół stawki i na rynku odłączyliśmy się na zaczynającą się msze ( do komunii w stroju kolarskim). Potem informacja turystyczna i miły przewodnik (zaofiarował toaletę) i dłuższy postój na ławeczce na rynku. Zaplanowaliśmy trasę i ruszyliśmy dalej. Do Zagórza szybko i do Komańczy męka. Wiatr po twarzy (25 km/h na zjeździe - osiągnięcie) i droga głównie pod górę (nie było tego widać) dały popalić. Potem przemiły wjazd na dach świata - pół godziny jazdy pod górę, która wreszcie było widać, potem zjazd w 7 minut, serpentynami. Dalej, w wielkich mękach osiągamy Komańczę, spotykamy dwóch kolesi objeżdżających Polskę i ruszamy na Tylawę i Krempną. Tu już jechało mi się lepiej, a po morderczym podjeździe w Mszanie (asfalt terenowy) i wyścigu z chłopaczkiem na "składanej" kolarce ujrzeliśmy Dudka mknącego w dół na Scocie :) Radość! Przywiózł siły, szkoda, że nie jedzenie :P Dotaczamy się do Krempnej i tam moczę SPD Tomkowi wodą z kukurydzy. Zdobywamy Przełęcz Halbowską i mkniemy serpentynami w dół. Dalej do Żmigrodu wyścigi z jakimś kolarzem, jeszcze było dużo sił więc dogoniliśmy go i zatunelowanego za nim Tomka. Od Żmigrodu spokojnie do domu, za samochodem taty, który niespodziewanie zaofiarował się jako service car :) Spotkaliśmy Rozdzielu jeszcze Aniasz, która również po nas wyjechała. Ogólnie forma super, jeszcze sił wieczorem zostało trochę, dużo kolarzy w trasie było, żaden w naszą str (oprócz jednego w Mszanie) Dzięki wielkie xD
Sobota wieczór, cały dzień obowiązki & praca, wie trzeba trochę relaksu. Postanowiłem przejechać się gdzieś kawałeczek. Ruszyłem przez Ropicę i zjeżdżając z Szymbarku zobaczyłem kogoś na rowerze. Podjeżdżając bliżej rozpoznałem Kingę (wracała skądś tam, i było to dość daleko). Udało mi się ją namówić na pętlę wokół Biecz: Gorlice - Libusza - Biecz (przez Strzeszyn)- autostrada biecka - Libusza i pożegnaliśmy się na przejeździe kolejowym pod kominem w Gorlicach. Dzięki xD
P.S. Kinga ma SPD :O A wyglądają jak zwykłe buty ;) Jak się zatrzymywaliśmy na poboczu po coś tam, prawie na siebie wpadliśmy, a ona krzyczy "ja się muszę wypiąć!" xD
Do Biecza wietrzyk w plecy, także jazda była łatwa, szybka i przyjemna. Do koleżanki, do Korczyny i potem powrót nieco dłuższy - z jakiej przyczyny nie wiem, za długo o 5 minut ;p