Wpisy archiwalne w kategorii

>100 km

Dystans całkowity:5906.91 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:258:31
Średnia prędkość:22.85 km/h
Maksymalna prędkość:80.77 km/h
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:137.37 km i 6h 00m
Więcej statystyk

Dzień 17 - Węgry

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
No i znów na rowerach, jest 11 i ruszamy z Satu Mare na granicę z Węgrami. Męka - płasko, płasko, płasko, długie wsie nie mające końca - vmax mówi za siebie... W Kisvardzie masakra komunikacyjna - węgierskie oznakowanie. Stąd bardzo ładnie ciągniemy do granicy z planowanych 50 robi się 130 km. Przed noclegiem (w polu) obserwujemy piękny zachód słońca nad Satoraljauhely i jego wzgórzami.

Kulturalne rumuńskie pociągi (niestety zdjęcie dupnej jakości):


można było wygodnie spać, nawet prąd mieli:


wysiadka:


kirkut w Kisvardzie:




http://maciek320bike.bikestats.pl/561550,dzien-17.html

Dzień 15 - Sighisoara

Wtorek, 16 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Całe szczęście ruszamy, dziś mamy na celowniku najładniejszy kościół warowny w Biertanie. Musimy pokonać z 40 km na zachód i ze dwie górki. po drodze zahaczamy o Sighisoarę. Miasto polecane i chwalone mocno rozczarowuje - oprócz słynnej wieży zegarowej i paru ładnych, ciasnych uliczek nie ma się czym zachwycać. Dużo szybciej niż zakładaliśmy ruszamy w drogę na Medias i za Dumbraveni ruszamy w górę strumienia na Biertan. Sam kościół jest mocno ufortyfikowany, robi ciekawe wrażenie. Wracamy tą samą drogą i za Sighisoarą w miejscowości Vanatori skręciliśmy na Odorheiu Secuiesc. Droga miło leci, choć po dziurach, aż do momentu gumy, znowu na środkowym kole Macieja, szybkie łatanko i lecimy dalej. Zaczyna mocno wiać w plecy i szybko jedziemy. Dociągamy do Odorheiu Secuiesc i rozbijamy się na polu nad rzeczką za pozwoleniem gospodarza (akurat siano zbierał. Udaje się też nieco telefony podładować. Bardzo dobry sosik z Kauflandu, Macieja coś znowu boli...

Sighisoara:












Biertan:












Dzień 13 - Brasov

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Poranek na polu wita nas niemiła niespodzianka - masa ślimorów + dwa przebicia komory od spodu przez jakieś badyle. Na pierwszy ogień idzie Prejmer i pierwszy warowny kościół (zbudowany przez Krzyżaków). Potem długi przejazd przez Brasov (czarny kościół + rynek) z kupnem nowej opony na przód - od tej chwili jedzie mi się świetnie. Do przełęczy Bogata (620 m n.p.m.) pod wiatr. Tu też urywam się i tworzę ucieczkę. Czekam na peleton po 30 km w Rupei, tu odbijamy na Dacię, a następnie na Viscri, gdzie docieramy szutrówką. Kościół na wzgórzu, obwarowany niczym zamek, robi wrażenie. Do Bunesti już asfaltem. Mijamy jeszcze Saschiz i piękny kościół (oczywiście warowny) z potężną dzwonnicą, rozbijamy się za wsią.

Prejmer:


Brasov:












Czarny Kościół Braszowski:




gdzieś na trasie:


pieniądze rumuńskie:








Rupea:


Droga do Viscri:


Kościół w Viscri:








gdzieś dalej:


zachód:


Dzień 12 - Peles

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Dzisiaj dzień zaczyna się bardzo nieciekawie. Zachmurzone niebo, po kilometrze kolejny kapeć, opona w tragicznym stanie, łatanie taśmą izolacyjną, naprawdę niemiło, dodatkowo luz na kole. Maciek zostaje wszystko naprawiać, a po za tym jest niezbyt zainteresowany wnętrzem zamku w Branie. Ja ruszam zobaczyć co jest w środku. Masa, ale to mas ludzi, trzeba czekać żeby wejść, już wchodząc chcę wyjść. Wnętrze jak wnętrze - trochę mebli, nawet tak komponuje się z klimatami z Drakuli, ale te tłumy wszystko psują. Zahaczamy o Rasnov, sklep, fota zamku i ruszamy nieco zdemotywowani na przeł. Predal. Wchodzi ładnie, na górze guma środkowego koła Macieja. Do Siani mamy cały czas w dół doliny i z wiatrem, więc ładnie pędzimy, po lewej korek. Pałac Peles w Sinai piękny - warto było poświęcić większość dnia na dojazd. Niestety nasz gumowe samopoczucie sprawia, że jest dość późno. Wjeżdżamy z powrotem an przeł. Predal i zaczyna się milutki zjazd - serpentyny trzypasmowe :). Potem dolina rzeki (30-45 km/h), przed Brasovem odbijamy na Prejmer, który mamy jutro zwiedzać i rozbijamy się w pustym polu.

Jajecznica:


Zamek w Branie:
















Peles, Siania:










Zachód w ... polu :):


... a z drugiej strony pełnia :):


Dzień 11 - Bran

Piątek, 12 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Szybko się zwijamy, bo bez śniadania i ze średnią 24 km/h wpadamy pod Lidl w Curtei, mleczko z płatkami i szukamy drogi do Campulungu. W międzyczasie odwiedzamy przepiękny monastyr czy cerkiew, bardzo oryginalnie zdobioną, to na pewno. Droga do Campulungu to kolejne podjazdy, było ich 4 czy 5. Coraz bardziej strome, miejscami po 10-15%. Trzy ostatnie po betonowych płytach, zjazdy nie należą do przyjemności. Gwoździem programu jest dziś przełęcz Bran (1290m n.p.p.m), którą poprzedzają jednak dwa spore podjazdy i zjazdy pod wiatr. Wsie Dragoslavele i Rucar bardzo ładne i schludne, z charakterystycznymi rumuńskimi domami. I zaczyna się podjazd. Ciągnie się strasznie, po tylu górach mam dość, ale widoki piękne, gdy już się wydaje, że osiągamy szczyt następuje zjazd kawałeczek i znowu ostra wspinaczka. W końcu osiągamy przełęcz - nie jest ona zbyt widowiskowa. Zjazd pod wiatr, płaski, nudny. Po zachodzie docieramy do Branu, rzucamy okiem na zamek, rozbijamy się w oku cyklonu - miliony "cazare" (wolne pokoje) i "pensiunea" dookoła a my na dziko pod płotem pensjonatu :).

Curtea de Arges:








Droga do przełęczy Campulungu:








Zaskakująco ładny Campulung:


Dragoslavele:




Rucar i podjazd pod przeł. Bran w oddali:


I sam podjazd:










Masyw Omu (2507 m n.p.m.)




Dzień 10 - Transfăgărășan

Czwartek, 11 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Ruszamy koło 9 (coś pomieszaliśmy z budzikiem). Przed nami Szosa Transfogarska. Po 2,5 km płaskiego zaczynają się leśne serpentyny. Powoli pniemy się do góry, nachylenie jest bardzo przyjemne/ Przy Balea Cascada jarmark, w ciul aut, ale w sumie nie ma się co dziwić - stąd prowadzi szlak na kilkudziesięciometrowy wodospad oraz kolejka na sam szczyt. Kończy się las, za to pojawiają się tunele przeciwlawinowe. Ustępuje powoli mgła i chmury odsłaniając coraz wyższe partie gór. Na tym odcinku natura odgrywa piękny spektakl. Finałowa cześć podjazdu przedstawia się bardzo ciekawie - poprowadzono ją bardzo widowiskowo - mosty, serpentyny, zakręty, zakręty i jeszcze raz zakręty. Niestety - ostatnie 3-4 km w całkowitym zachmurzenie, widoków zero ;/. Na szczycie bardzo zimno, ubieramy co się tylko da i lecimy w dół. Jak przewidziałem za górą zero chmur za to piździ niemiłosiernie. W momencie rozpędza się do 50-60 km/h, by na zakręcie zwolniło do 15 km/h. Jest bardzo niebezpiecznie, do tego dziadowski asfalt. Aż do Vidraru w dół doliną rzeki, a potem bardzo irytujący kawałek wzdłuż jeziora. Milion zakrętów, każda głupia zatoczka musi być objechana, a od pewnego momentu asfalt zastępują dziury, żwir i co tylko kiedyś zwało się asfaltem - tego odcinka Rumuni powinni się wstydzić - tyle turystów i taki fajans. Oj nakląłem się tu ostro. Dalsza część to zjazd z olbrzymiej tamy (160 m wysokości), poprowadzony w bardzo widowiskowy sposób - wiadukty, tunele i serpentyny - nawierzchnia znów nieakceptowalna. Dobijamy o wsi i szukamy baru, dialog z jednego z nich:

- english?
- no.
- deutsch?
- no.
- hamburger?
- no.
- bye.

W końcu fundujemy sobie obiad za 38 lei, micha mięsa, do tego dwa piwa gratis (próba zatrzymania nas na nocleg w hotelu:P) o enigmatycznej nazwie Ciuc ;p. Po dwóch km łapię gumę i po kolejny paru stajemy na nocleg nad rzeczką.


Ukraińcy także jadą dziś na Balea Lac:








Jest i Balea Cascada, stąd o ile dobrze pamiętam, 12 km na szczyt:








Balea Cascada - widok z góry:






Bez Coca-Coli by się nie obeszło - kolejka na szczyt:


Jeden z wielu tuneli przeciwlawinowych na trasie:












Rumuńska norma:






Maciek ładuje pod górę:


Coś tam jeszcze widać:








Bardzo śmieszne:


Pyszna kukurydza na szczycie i nawet niedroga, tylko 3 leie:


No i zjazd:






Vidraru:




ochrona przed wampirami:


Zjazd z tamy:


Zamek Poienari Wlada Palownika (pierwowzór Drakuli):


Obiadokolacjoluksus:


Dzień 9 - przełom Oltu

Środa, 10 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Po dniu odpoczynku ruszamy na trasę, do Valcei dużo lekki z górki, szybko osiągamy miasto i przebijamy się przez nie sprawnie. Przed Calimanesti zaczyna lać, stajemy przy sklepie na zakupy. Całe szczęście po mleku z płatkami przestaje i ruszamy. Lać zaczyna ponownie, ale już lecimy. Wjeżdżamy w piękny przełom Oltu. Jest płasko, więc jedzie się sprawnie i miło pomimo deszczu, dookoła piękne skały. niestety ruch jest zatrważający. Kolejna przerwa dopiero po 102 km, pada decyzja nie zwiedzać Sibiu, gdzie w sumie (jak wynikało z dostępnych nam informacji) nie było jakichś cudów. Mijamy miasto skrótem, bardzo dziurawym i wbijamy na nocleg za 50 lei, trochę drogo, no ale jest pokój, woda prąd do woli i deszcz za oknem przez całą noc. Na 8 dni jeden dzień można sobie pozwolić. Poznajemy turystów z Ukrainy, jadących na motorach - Maxima z Tanją i Nikitę - prosto z Kijowa, mieszkają w pokoju naprzeciwko. Po wspólnym wieczorze kładziemy się spać z nadzieją na lepszą pogodę na drugim królewskim dniu wyprawy - w końcu to sama 'Transfagarasan'.

Deszczyk w Calimanesti:


Przełomem Oltu:










Gdzieś tam jutro się będziemy wspinać:


7c:


a wieczorem:


Dzień 5 - początek Transalpiny

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Z samego rana miły zjazd - dzisiejszy vmax, dalej mycie na stacji. Do Sebes nudna droga - hopki + potworny ruch. W czasie pierwszego postoju otaczają nas krowy, a pasterz ma to gdzieś ;/. W Sebes wkraczamy na najważniejszy odcinek wyprawy - Transalpinę, czyli drogę 67c do Novaci. Sasciori skręcamy na Calnic, gdzie znajduje się ładnie utrzymany zamek. 4 km bardzo stromego podjazdu, w połowie zatrzymujemy się przy źródełku, które jak się potem okazało był przyczyną sporych problemów. Zjazd do Calnic stromy, kręty i w dodatku z pięknym asfaltem - szalejemy ostro. Sam zamek nie jest jakiś oszałamiający, ale w sumie warto się było pomęczyć. Podjazd od tej str też trudny i w dodatku z bolącym brzuchem - którego źródłem była woda, której nabieramy ponownie ;/. I ruszamy ponownie na Transalpinę... Droga prowadzi piękną doliną rzeczki Sebes. Wyniosłe wzgórza, kręta droga, domy gdzieś na szczytach wzgórz,z niewyobrażalnym dojazdem. Mijamy kolejne wioski, z pięknie wpasowanymi w zbocze drogami. Rozbijamy się za Sugag niedaleko budowy (a więc prąd za darmo) nad rzeczką. Woda dziwnego pochodzenia - chyba się krowy tam stołowały - wywołuje sensacje żołądkowe. Noc niespokojna i niewygodna - jakieś niemiłe to podłoże...

Poranny zjazd:


Sebes:


I podjazd:




Feralne źródełko:


Calnic:







I jedziemy dalej:










Dzień 4 - Hunedoara

Piątek, 5 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Dzień zaczynamy delikatnie pod górkę, początkowo greckie widoki, potem połoniny jak w Bieszczadach. Ta przełęcz była jednak bardzo łatwa. Z Cristioru de Jos zaczynamy kolejny podjazd, koło 5 km, z paroma trudniejszymi fragmentami. Zjazd bajeczny - 9 km ostre zakręty, serpentyny, asfalt zły, ale mimo to szalejemy. Na jednym wirażu prawie czołówka z Toyotą Avensis. Po chwili oddechu z Varufile do Halmagiu kolejny podjazd rozpoczynający się 10% ścianką. Przed szczytem krótka przerwa na dżem. Po kilku km płaskiego kolejny podjazd i znów płaskie. Za Bradem robimy obiad nad rzeczką. Stąd bez przerw lecimy aż do Hunedoary. Za miastem jeszcze jedna krótka górka, dość stroma. Zaliczamy centrum dość zadbanego miasta - Devy z zamkiem górującym na wyniosłej skale, do którego dostać się można jedynie kolejką linową. Do Hunedoary morko i wąsko. Miasto obskurne, robotnicze, za to zamek robi piorunujące wrażenie - na wysokiej skale, wyniosłe wieże i długi most przerzucony nad przepaścią. Niestety zaskakuje nas deszcz i po chwili wszystko jest mokre. Miasto opuszczamy dzielnicą burdeli (wielkie chaupy zdobione do przesady giętą blachą) i 10% podjazdem (z kranikiem). Rozbijamy się na łące na przełęczy z pięknym widokiem.

Greckie widoczki:


Łąki:








Golenie w rzecze:




Deva:






Hunedoara:




Nocleg:


Dzień 3 - Rumunia

Czwartek, 4 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
I nadszedł w końcu dzień wjazdu do Rumunii.

Ranek wita nas deszczem siąpiącym po namiocie. Dodatkowo katar (zimna woda + spanie bez śpiwora) obniża morale. Składamy manele i ruszamy na granicę rumuńską. Deszcz ustaje, ale dość długo jadę w kurtce,a potem w rękawkach, w jakiejś miejscowości na B. (węgierska, strasznie dłuuuuga nazwa z dużą ilością 'sz') postój na stacji na mycie naczyń - jednak zostajemy poproszeni o nieużywanie wody ;p. Dalej z 50 km do granicy długie proste + masa pojazdów obniża morale do minimum... Na całe szczęście w końcu osiągamy docelowy kraj i dostajemy powera potrzebnego do znalezienia sklepu czy stacji na postój. Niestety - szeroka dwupasmówka - niby auta nie wadzą, ale masa spalin i do tego głód. Dopiero po 10 km wjeżdżając do Oradei zatrzymujemy się pod Kauflandem - przerwa godzinna (zakupy z miłą obsługą + jedzenie). Siku na OMW i opuszczamy przemysłowe miasto. I zaczynają się górki - początkowo hopki, aż w końcu jedna przechodzi w 5-6 km podjazd, chwilami dość ostry. Widoki przepiękne - zalesione wzgórza, połoniny, wioski z z charakterystyczną zabudową. Na 108 km odpoczynek niedaleko obskurnej stacji paliw, jednak z kranikami z pyszną wodą. Ruszamy dalej, przed nami kolejny szczyt, tym razem koło 2 km, nieco łagodniejszy - zjazdy bardzo przyjemne. Ogólnie bolączką tego regionu są dziadowskie asfalty - pofałdowane i nierówne, ale da się jechać. Z Rabagani wydostajemy się 7% ścianką i jadąc grzbietem podziwiamy dumne Karpaty. Potem za Baius lecimy po płaskim. Nocleg nad Czarną Rzeką - przyjmuje nas wędkarz z żoną.

Spostrzeżenia co do ludności są dość ciekawe i kontrastują ze Słowacją i Węgrami - ludzie mili, uśmiechnięci, machają pozdrawiają.




Kamienie milowe.

Charakterystyczna zabudowa:






Stacja z pyszną wodą ;).





Kolacja:




Dzisiejszy nocleg: