Wschodnia Słowacja 2010: Horka a Uhorna

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · Komentarze(5)
Nadszedł długo oczekiwany dzień - rajd w Słowacki Kras. Dzień przywitał mnie pięknie:



Początek nieciekawy - do Koszyc są niby trzy podjazdy, ale takie płaskie i nudne, na zjazdach też nie poleci za szybko, jednym słowem droga międzynarodowa dla tirów. Jednak od Dargovskiego priesmyku już fajnie się jedzie, jedynym urozmaiceniem są mijane pola słoneczników:



Szybko orientuje się w Koszycach co i jak, w końcu jestem tu po raz 7 albo i 8 (i dalej mi się podoba). Cóż mogę powiedzieć, o tym miejscu? Atmosfera i charakter nieco odbiega od słowackiego typu, który tchnie jeszcze minionymi czasami komunizmu. Jakby okno na Europę, nowocześnie, schludnie, czysto. Ale to tylko moje skromne zdanie. Dla uzupełnienia pare fotek wnętrza katedry pw. św. Elżbiety:



]





Zostaję na mszę, a tu niespodzianka - odprawiają po łacinie! No cóż nieczęsto w naszych czasach, taki obrządek jest praktykowany, rzeczywiście brzmi to dostojniej i podnioślej, zwłaszcza względem języka słowackiego ;p.

Zakupy w Billi i trzeba sypać, bo czas goni. Bez większych problemów (tylko bidon otworzył się z hukiem na wczesnym zielonym) przedzieram się przez miasto i po kilku km ekspresówką ekspresowo skręcam w żółtą na Jasov. Ładna, ale cięzka droga, jeden z cięższych fragmentów. Hopki, to znów dłuższy podjazd, jakaś serpentynka - ni ma letko, że tak powiem ;p. Zatrzymuję się przy przydrożnej jabłonce, które w tym kraju masowo sadzi się wzdłuż szos. Owoców mnóstwo, jem, pakuję kieszonki po brzegi i but dalej.



Dziś nie zatrzymuje się w Jasovie, (Jasovska jaskyna + hrad + Premonstrasky klastor), tylko od razu uderzam w kierunku Stosu przez Medzev. Ciekawie prezentowały się fabryczne kominy na tle zboża i górek. W Stosie zabawna sytuacja - dopiero trzecia ekspedientka rozumie moje pytanie o cenę jakiegoś napoju. Zaczynam młóckę - 7,84 km podjazdu po serpentynach, większość w przyjemnym lesie. Mijam dużo rowerzystów, wszyscy w przeciwną stronę, potem miałem okazję przekonać się dlaczego. W ogóle co do ichnich bikerów - z kulturką u nich na bakier - mało kto odmach, patrzą się jak na debila... W połowie mija mnie z rykiem wataha madziarskich motocyklistów. Wiąże się z tym ciekawostka, a mianowicie, podobno, za tych "lepszych" czasów, na Węgrzech ciężko było o samochody, był wybór - trabanty lub motorynki - stąd tyle węgierskich motocyklistów (dużo mnie dziś ich mijało). Niemniej jednak nachylenie jest niespecjalne, zjazd do Smolnika po serpentynach, więc też nie pociśnie.







Kilka km do Uhornej, jednego z moich dzisiejszych celów. Właściwie to chcę wjechać na górującą powyżej przełęcz - Uhorianske sedlo.


Jest i Uhorna...

I zaczyna się:


Ciężko od samego początku. Na szczyt jest około 4,5 km, z czego 3 km to 18%, reszta też niewiele ustępuje. W końcu wdzieram się na górę i kolejno dopada mnie tu: zaskoczenie i rozczarowanie. Dlatego, że aż 999 m i nie, że 1000 m ;p.






Z prawej Uhorna, maleje w oczach...

Teraz czas na nagrodę, czyli 12 km zjazdu. Samochodem podjeżdżaliśmy w mgle i było naprawdę ekstra: kręta, górska droga, żadnych barier, z prawej stok, z lewej przepaść w las, stromo i bez końca. Dziś, owszem, kręto stromo i bez końca, tyle, że asfalt kiepściutki, co umknęło oczywiście na 4 kołach. Do tego stopnia, że po około 5 km staję, co by ręce, klamki i klocki odpoczęły od ciągłego heblowania. Na szczęście druga połowa zjazdu ma nieco lepszą nawierzchnię i hamowanie tylko przed zakrętami (ale i tak jazda na stojąco, żadne składanie się, dokręcanie itp.). Skręcam sobie na drugi dzisiejszy cel - hrad Krasna Horka. Sam obiekt prezentuje się niezwykle ciekawie na wzgórzu, z parkingu czeka mnie ostra ścianka a'la krzyż w ropicy. Ostatnie metry po wyślizganych płytach z piaskowca. W ferworze walki omijam je co by nie wyryć na twarz, wjeżdżam w kadr jakiejś rodzince, ludzie ogólnie dziwią się widokowi roweru na takiej stromiźnie. Heh, było o co walczyć, na dziedziniec wstępu nie ma, wstęp + zgoda na foty. Pocałujta mnie w żyć. Pare ujęć tego i owego:




W zasięgu wzroku i krat...


fire at will, goats!


Końcowe metry z płyt...


Na zamku są jeszcze rycerze ;p.


Krasnohorske Podhradie.


Z dalszej perspektywy...

Wpadam na główniejszą drogę i od razu niełatwy podjazd pod Jablonovske sedlo (555 m). Oj, troszkę poczułem tu wcześniejsze km, a może po prostu było stromo? Przy trzech pasach (dwa w górę, jeden w dół) człowiek traci rozeznanie... Ze szczytu ciekawy widoczek, na jakieś miasteczko i duże zakłady przemysłowe. Od lewej wapienne skały... Żyć nie umierać, wiaterek w końcu po pleckach. Szkoda, że nie znam zjazdu i ruch duży, bo nie mogę się puścić zbyt szybko...


Próbowałem, nie dało efektu...



Od tego momentu, aż do Mlodavy nad Bodvou (nazwa węgierska Szepsi, bardzo mi się podoba) towarzyszą mi wapienne wzgórza i kamieniołomy. Nie powiem widoki ładne, choć jakoś weny do focenia nie mam. Przed Turną nad Bodvou skręcam w miejscowość Zadiel, co by zerknąć z bliska na wapienny wąwóz. Z bliska nie wydał mi się już taki cudowny ;).



W Moldavie pieprzę jasovske górki i lecę ekspresówką do Koszyc. Pobocze i zero problemów ze strony kierowców. Tam łapie mnie delikatny kryzysik - szosa płasko ciągnie się od okołu 30-40 km, co skutkuje znużeniem. Na rogatkach odzyskuję wiarę w podjazdy i ruszam szybkie lody w Aidzie na starówce. Polecam gorąco (czerwona kamienica na północ od katedry, 0,30 euro, gałka, pyszne, niestety wc płatne, jak to na Słowacji bywa...). Od tego momentu, pomimo 220 km na liczlu, lecę pięknie. Podjazdy znikają w mgnieniu oka, ostatnia przerwa na batona na Dargovskym priesmyku i jestem w domu ;).


Zwycięstwo!


Przełęcz jest świetnie uzbrojona - na szczycie takie oto działo samobieżne + T-34, a u podnóży podjazdu, z obu stron strzegą dwa T-34.

Supported by:




<< Dzień poprzedni Dzień następny >>

Komentarze (5)

to jest działo samobieżne, oczywiscie ze tak - jesli moj wpis sugerowal ze to oslawiony czolg to przepraszam ;)

bartek9007 07:32 środa, 20 października 2010

To nie jest T-34. To działo samobieżne na bazie T-34 zwane SU-100.
Wspaniałe wycieczki.
Pozdrawiam Cię :)

Isgenaroth 06:13 piątek, 3 września 2010

W Tatrach są chyba tacy bardziej międzynarodowi, wiedzą o co chodzi ;)

bartek9007 21:02 środa, 4 sierpnia 2010

Super wycieczka:)
Zaskoczyłeś mnie z tym machaniem rowerzystów, nam zawsze machają, ale w Tatrach

Kajman 20:16 środa, 4 sierpnia 2010

Taki dystans po górach to naprawdę wyczyn. Chylę czoła :) Świetne zdjęcia i relacja :)
Pozdrawiam :)

niradhara 16:25 środa, 4 sierpnia 2010
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa wczet

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]