Leśnica
Poniedziałek, 28 czerwca 2010
· Komentarze(8)
W końcu udało się zrealizować to na co czekałem już od pewnego czasu. Pogoda trafiła się prawie idealna, ale przejdźmy do rzeczy.
Start po 6, ciężko się jechało początkowo. Chęć do jazdy wraca dopiero na podjeździe w Bereście - 6,71 km (od cerkwi), leśne serpentyny, średnie nachylenie - uwielbiam to.
Początek wspinaczki w górę rzeki Białej.
Fragment właściwej wspinaczki.
Do Krynicy bardzo szybko - ponad 70 km/h - a stromo nie jest, to wiatr pomaga. Przez miasto przejeżdżam szybko, nie ma dziś casu zatrzymywać się wszędzie, tylko pare fotek.
Do Muszyny ładnie idzie, chociaż na razie widoczki takie sobie. Sama Muszyna mnie bardzo zawiodła, niby uzdrowisko, a nie wygląda to zachęcająco. Rynek:
Za miastem pierwsze spotkanie z Popradem, który w ostatnich tygodniach pokazał, jak groźny i niszczycielski potrafi być - cała dolina usiana jest osuwiskami. Mijam zakłady butelkujące Muszyniankę (zdjęcie w Picassie) i zaczyna się mordęga tą całą doliną. Nie chodzi nawet o to, że wcale nie jest lekko w dół jak się spodziewałem, tylko wieje straszliwie w twarz. Krajobrazy tymczasem słabe, jakoś trzeba przepychać dalej. Wspomnienia z toalety:
Im bliżej Żegiestowa, tym lepsze widoki się ukazują:
Samo uzdrowisko sprawia wrażenie wciśniętego w zbocze - wąsko ciasno, jeszcze ten kościółek położony na skarpie kilka metrów nad jezdnią:
Zakole Popradu za uzdrowiskiem.
Jest wreszcie koniec tej piekielnej doliny (wiatr mnie zniechęcił ;p), docieram do Piwnicznej - Zdrój. Msza + wizyta w parku zdrojowy pozwalają zregenerować siły ;).
Ogólnodostępne ujęcie Piwniczanki, pyszna, polecam :).
Kilkaset metrów bruku do Mniszka nad Popradem, położone zostało wręcz z ułańska fantazją, nieźle trzęsie ;). Podjazd do granicy mocno zaskakuje - wąziutka droga w lasku. I zaczyna się - ponad 10 km podjazdu. Nachylenie rośnie powoli, najpierw w górę strumienia, potem już rzeczywiście widać, że pod górę, a na koniec Słowacy próbują zatrzymać mnie ich ulubionym 12 % (jest tego tam ponad km), ale nie udaje im się ten niecny plan ;).
To już nie przelewki.
Wysiłki zostają wynagrodzone, ze szczytu roztacza się piękny widok, m.in. na Tatry.
Szeroka panorama na okolice bliższą i dalszą ;).
Zjazd bardzo chropowaty - niby jest to 75 km/h, ale zero przyjemności jak tak tłucze. W mieście szybkie rozeznanie i ruszam na zamek. 2 km ostrego podjazdu w słońcu i jestem ;). Zamek wygląda dość ciekawie, a w złotówkach płacić można, dlatego decyduję się wejść do środka:
Mam szczęście - trafiam na pokaz młodego sokolnika. Co prawda nie mam czasu, żeby wszystkiego wysłuchać, ale chociaż zobaczyłem podstawowe komendy i pare ciekawych stworzeń latających ;). Więcej zdjęć z pokazu na picassie.
Wdrapuje się jeszcze na najwyższą wieżę, zamku. Łażenie w spdach po kręconych schodach - niezapomniane wrażenia ;).
Stara Lubovnia ;).
Widoki z góry:
Kilka km za Lubovnia skręcam w kierunku granicy i tu łapie mnie delikatny kryzys - lekko pod górę (nie znoszę tego) + głód + sakramencki wiatr = zamulanie na maxa. Tu ratuje się tajną bronią, oto jeden z naboi:
Kończę podjazd i moim oczom ukazuje się granica słowacko - polska, już niedaleko.
Nad Velkim Lipnikiem wznosi się potężne wzgórze - to właśnie podjazd od Leśnicy, mój dzisiejszy cel. Nie zawiodłem się - widoki są takie, że nawet nie zwracam uwagi, jak stromo tutaj jest.
Spojrzenie wstecz, z drugiej serpentyny.
A tu z trzeciej:
Detale z panoramy ;):
I końcówka góry:
Na szczycie spotykam wielu rowerzystów, w tym grupkę z Nowego Targu. Niestety ich tempo nie pozwala mi jechać w grupie, za dużo mam jeszcze km przed sobą.
Strona polska, Pieniny.
Przełom Dunajca.
Zjazd dziurawy, potem jest tylko gorzej, bo ścieżka wzdłuż Dunajca zapchana na maxa spacerowiczami i niedzielnymi bikerami. Za to widoczki przednie:
Dunajec w Szczawnicy.
W Krościenku obiad (bar Pstrąg naprzeciwko delikatesów Centrum, polecam!) i but do Sącza. Lekko w dół i jakoś idzie, trzymam 28-31,5 km/h. Wiatr zelżał, ale droga już nie tak ciekawa, a ruchliwa niesamowicie. Krótki odpoczynek w Starym Sączu, męcząca jazda miejska w Nowym, i ruszam na Cieniawę, a tu "trza być twardym..." wersja hard, czyli ulewa. Nie ma sensu czekać, aż przestanie, więc toczę się w strugach deszczu i nie tylko. Na szczęście kierowcy omijają ładnym łukiem. Przed Ropska wyjeżdża rodzinka, zabierają i tak lekki plecak, a ja zabieram się za Ropską. Weszła niesamowicie - lepiej niż nie raz po setce. Miło zaskoczony docieram do Gorlic ładnym tempem - chyba mój najmocniejszy odcinek na całej trasie ;). Co mnie dziwi najbardziej - prawie nie bolę mnie nogi! Forma rośnie ;p?
Trochę więcej nieopublikowanych fot
pzdr!
Start po 6, ciężko się jechało początkowo. Chęć do jazdy wraca dopiero na podjeździe w Bereście - 6,71 km (od cerkwi), leśne serpentyny, średnie nachylenie - uwielbiam to.
Początek wspinaczki w górę rzeki Białej.
Fragment właściwej wspinaczki.
Do Krynicy bardzo szybko - ponad 70 km/h - a stromo nie jest, to wiatr pomaga. Przez miasto przejeżdżam szybko, nie ma dziś casu zatrzymywać się wszędzie, tylko pare fotek.
Do Muszyny ładnie idzie, chociaż na razie widoczki takie sobie. Sama Muszyna mnie bardzo zawiodła, niby uzdrowisko, a nie wygląda to zachęcająco. Rynek:
Za miastem pierwsze spotkanie z Popradem, który w ostatnich tygodniach pokazał, jak groźny i niszczycielski potrafi być - cała dolina usiana jest osuwiskami. Mijam zakłady butelkujące Muszyniankę (zdjęcie w Picassie) i zaczyna się mordęga tą całą doliną. Nie chodzi nawet o to, że wcale nie jest lekko w dół jak się spodziewałem, tylko wieje straszliwie w twarz. Krajobrazy tymczasem słabe, jakoś trzeba przepychać dalej. Wspomnienia z toalety:
Im bliżej Żegiestowa, tym lepsze widoki się ukazują:
Samo uzdrowisko sprawia wrażenie wciśniętego w zbocze - wąsko ciasno, jeszcze ten kościółek położony na skarpie kilka metrów nad jezdnią:
Zakole Popradu za uzdrowiskiem.
Jest wreszcie koniec tej piekielnej doliny (wiatr mnie zniechęcił ;p), docieram do Piwnicznej - Zdrój. Msza + wizyta w parku zdrojowy pozwalają zregenerować siły ;).
Ogólnodostępne ujęcie Piwniczanki, pyszna, polecam :).
Kilkaset metrów bruku do Mniszka nad Popradem, położone zostało wręcz z ułańska fantazją, nieźle trzęsie ;). Podjazd do granicy mocno zaskakuje - wąziutka droga w lasku. I zaczyna się - ponad 10 km podjazdu. Nachylenie rośnie powoli, najpierw w górę strumienia, potem już rzeczywiście widać, że pod górę, a na koniec Słowacy próbują zatrzymać mnie ich ulubionym 12 % (jest tego tam ponad km), ale nie udaje im się ten niecny plan ;).
To już nie przelewki.
Wysiłki zostają wynagrodzone, ze szczytu roztacza się piękny widok, m.in. na Tatry.
Szeroka panorama na okolice bliższą i dalszą ;).
Zjazd bardzo chropowaty - niby jest to 75 km/h, ale zero przyjemności jak tak tłucze. W mieście szybkie rozeznanie i ruszam na zamek. 2 km ostrego podjazdu w słońcu i jestem ;). Zamek wygląda dość ciekawie, a w złotówkach płacić można, dlatego decyduję się wejść do środka:
Mam szczęście - trafiam na pokaz młodego sokolnika. Co prawda nie mam czasu, żeby wszystkiego wysłuchać, ale chociaż zobaczyłem podstawowe komendy i pare ciekawych stworzeń latających ;). Więcej zdjęć z pokazu na picassie.
Wdrapuje się jeszcze na najwyższą wieżę, zamku. Łażenie w spdach po kręconych schodach - niezapomniane wrażenia ;).
Stara Lubovnia ;).
Widoki z góry:
Kilka km za Lubovnia skręcam w kierunku granicy i tu łapie mnie delikatny kryzys - lekko pod górę (nie znoszę tego) + głód + sakramencki wiatr = zamulanie na maxa. Tu ratuje się tajną bronią, oto jeden z naboi:
Kończę podjazd i moim oczom ukazuje się granica słowacko - polska, już niedaleko.
Nad Velkim Lipnikiem wznosi się potężne wzgórze - to właśnie podjazd od Leśnicy, mój dzisiejszy cel. Nie zawiodłem się - widoki są takie, że nawet nie zwracam uwagi, jak stromo tutaj jest.
Spojrzenie wstecz, z drugiej serpentyny.
A tu z trzeciej:
Detale z panoramy ;):
I końcówka góry:
Na szczycie spotykam wielu rowerzystów, w tym grupkę z Nowego Targu. Niestety ich tempo nie pozwala mi jechać w grupie, za dużo mam jeszcze km przed sobą.
Strona polska, Pieniny.
Przełom Dunajca.
Zjazd dziurawy, potem jest tylko gorzej, bo ścieżka wzdłuż Dunajca zapchana na maxa spacerowiczami i niedzielnymi bikerami. Za to widoczki przednie:
Dunajec w Szczawnicy.
W Krościenku obiad (bar Pstrąg naprzeciwko delikatesów Centrum, polecam!) i but do Sącza. Lekko w dół i jakoś idzie, trzymam 28-31,5 km/h. Wiatr zelżał, ale droga już nie tak ciekawa, a ruchliwa niesamowicie. Krótki odpoczynek w Starym Sączu, męcząca jazda miejska w Nowym, i ruszam na Cieniawę, a tu "trza być twardym..." wersja hard, czyli ulewa. Nie ma sensu czekać, aż przestanie, więc toczę się w strugach deszczu i nie tylko. Na szczęście kierowcy omijają ładnym łukiem. Przed Ropska wyjeżdża rodzinka, zabierają i tak lekki plecak, a ja zabieram się za Ropską. Weszła niesamowicie - lepiej niż nie raz po setce. Miło zaskoczony docieram do Gorlic ładnym tempem - chyba mój najmocniejszy odcinek na całej trasie ;). Co mnie dziwi najbardziej - prawie nie bolę mnie nogi! Forma rośnie ;p?
Trochę więcej nieopublikowanych fot
pzdr!