Niby wakacje, a czasu jak na lekarstwo. W końcu wymyślam trasę, którą chce mi się jechać, którą nie jechałem w ostatnim czasie milion razy...
Na szczycie góry w Bieśniku spora niespodzianka - zrobili dywan w dół w stronę Szalowej - stromo, bez zakrętów, z lekkim dokręcaniem - ponad 83 km/h, potem hamulec do spodu, bo dalej dziury są. Pod Ropską ładnie się jedzie - trzymam 15-22 km/h, bez jakiegoś strasznego żyłowania. Zjazd miły - 79,5 km/h.
Na dzień dziecka kupiłem sobie w końcu rękawki :D.
Krótka, acz treściwa runda z Wojtkiem dookoła pięknej Klimkówki. Tempo mocne, pod Bielankę zostaje, ale wjeżdżam równym tempem. Z Kunkowej do Uścia to samo. Na zjeździe rozprowadza mnie Wojtek, ale dociągam do 80 km/h i odpuszczam, bo mocno zaciąga z boku i w twarz, a troszkę się tam pod koniec nierówno robi. Jeszcze trzeba się trochę nauczyć jeździć na większej korbie - inaczej trzeba te biegi zmieniać żeby to dało mocny efekt, ale już było fajnie.
Hopki nad jeziorem, pomimo moich obaw wchodzą miło. Wojtek gubi mnie na początku, ale dojeżdżam go na ostatniej. Łosie - Bielanka w wykańczającym słońcu i stamtąd już szybko do Gorlic, chociaż puszczam koło w paru miejscach - forma jeszcze nie ta żeby an trekingu za szosą pod 50 km/h wyrabiać.
Dzięki :).
Nie ma zdjęć to będzie nuta - jedna z moich ulubionych queenu.
W końcu udało się zacząć sezon, w którym od razy dodam, do maja wiele jazdy pewnie nie będzie (matura). Rower po pewnych zmianach, głównie w napędzie, forma nawet nawet, oddechowo świetnie (treningi na basenie), mięśnie już nie tak dobrze, ale myślę, że rozjeżdżę to i jakoś będzie.
Dzisiaj krótka wycieczka z Maćkiem wioskami do Biecza. Spokojnie jechaliśmy, bo on na swojej zimówce nie mógł za mną nadążyć. Oczywiście żeby nie było za pięknie to przy zjeździe z Rozboju wyprzedzanie na żyletki + podmuch w stronę auta, nie ma jak tak. Ogólnie wiatr masakryczny ;).
Okazyjnie kupiona stalowa, trzyrzędowa Sora (52/42/30), z powodu awarii dziwnego pochodzenia, a mianowicie podczas serwisu przedsezonowego zauważyliśmy podejrzany brak zęba w mojej 48 i spadła mi ta oto korba (ramiona, tarcze i nawet support).
... maturze z matmy. Nie będę tego komentować, zdać zdam, ale ciężkie te zadania... Za ciężkie. Na hopce do Biecza chociaż ogień ładny poszedł, potem już spokojnie. Vmax za tirem na obwodnicy - nierozgrzanie, za duży odstęp i odpadłem, a szkoda... A pykało się i po 80 km/h w tunelu, a teraz wszystko słabiej...
W sobotę zawitałem do Kielc, by odwiedzić groby bliskich w okolicy, a w niedziele udało się znaleźć trochę czasu na mały rowerowy spacer po Kielcach. Pożyczyłem od wujka Kellysa i w drogę ;).
Pod blokiem.
Ciężko się tym mtb jeździło, pogoda ładna, zdjęć dużo, więc i km za dużo nie zrobiłem ;). Ot, taka przejażdżka po ciekawszych miejscach: ul. Sienkiewicza, Kadzielnia, Karczówka.
Fotoreportaż z miasta:
Bloki nad Silnicą, os. Sady.
Silnica na Sienkiewicza.
Kościół pw. św. Krzyża i charakterystyczny dworzec autobusowy.
Hotel Łysogóry przy ul. Żelaznej, po lewej stronie w tle najwyższy (o ile się nic nie zmieniło) 13-piętrowy biurowiec na Nowym Świecie.
A tu pare ujęć z parku:
Budynek Izby Dziecka.
Kadzielnia:
W tle Karczówka.
Dalej skierowałem się na Karczówkę, wzniesienie górujące nad miastem, gdzie znajduje się klasztor, o który w czasie potopu szwedzkiego odbyła się widowiskowa bitwa.
Podjazd wiedzie najpierw około 500 metrów po bruku, a potem po ładnie ułożonych kamieniach. Właśnie w tamtym momencie jest pokaźna stromizna, którą o dziwo udało uwiecznić się na zdjęciach:
Początek po bruku.
Końcówka po kamykach.
kellys scorpio.
Szeroka panorama miasta, szczegóły na picasie.
Klasztor.
Do domu wróciłem przez 1 maja:
Kościół pw. św. Krzyża.
I na koniec ja sam, w dość oryginalnych okularkach wujka:
W połączeniu z brakiem formy i masakrycznym wiatrem skutkuje to dwoma godzinami snu po powrocie ;p. Pod Bielankę i Kunkową jakoś wjechało, natomiast na "królewskim" zjeździe wiało tak przeokrutnie, że ledwo 70 km/h "musnąłem", a po drodze nosiło mnie od fosy do fosy, nie mówiąc już o wchodzeniu w zakręty...
W Uściu chwila refleksji i postanowienia - wracam tą samą trasą. Od razu wiadomo było jak będzie ciężko - przed mnie dwa bardzo strome podjazdy. Z "królewskiego zjazdu":
Hen, w tamten zakręt najczęściej wlatuje się + 80 km/h ;).
Klimkówka.
jakiś grzyb ;p.
Las pod przekaźnikiem.
I już pół kilometra dalej...
Polska złota ...wichura ;)
Oderne.
Do Kunkowej wytaczam się ledwo, ledwo, myśląc już o zjeździe z wiatrem po pleckach, a tu dupa. Podczas mojej półgodzinnej nieobecności odbyła się zwózka drzewa z lasu - prawy pas cały w ziemi i kamieniach - lewym nie pójdę - zakręt przed końcową prostą jest w lewo - a więc ciasno (i nic nie widać), po drugie nie mam nawet gdzie uciec - wjazd na ten syf mógłby się skończyć bardzo źle...
Z Leszczyn na górę też masakra, ale bywało gorzej - prędkości jak po krzyż w pełni formy (raz nawet 7,5 km/h osiągnąłem...).
Potem już tylko 7 km zjazdu - pod kurniki prawie 70 km/h, gdyby nie piękny zachód i potrzeba jego uwiecznienia na matrycy mojego fotogenicznego aparatu ;).
Spod kurników, na podjeździe nieco zaleciało, co na szczęście nie wpłynęło na prędkość podjeżdżania ;).