Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2010

Dystans całkowity:1443.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:58:07
Średnia prędkość:24.18 km/h
Maksymalna prędkość:78.59 km/h
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:90.21 km i 4h 28m
Więcej statystyk

Nocny rekord

Wtorek, 20 lipca 2010 · Komentarze(2)


Niestety z powodu nieuleczonej awarii dętki nie ruszam po 4 z Maciejem, ale dopiero koło 10, po wymianie gumy. Idzie świetnie, w Lipnicy Murowanej, po 70 km, średnia ponad 31 km/h. Dość długi podjazd do Muchówki i zaraz toczę się hopkami do Nowego Wiśnicza. Tam zwiedzam obejście zamku, kilka fotek i w drogę.









Do Bochni ekstra zjazd, ponad 75 km/h ;). Udaje mi się trafić na objazd ruchliwej czwórki, przez Kłaj. Jazda przez Niepołomice i Igołomską to męka, pomimo, że poniżej 30 km/h nie schodzę. Ruch, frezowane koleiny - w pewnych miejscach asfalt wyglądał jakby nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić, w którą stronę by się wygiąć ;). I w tym miejscu - mieszkańcy ulicy Igołomskiej - pozdro dla Was! Spotkanie z Maćkiem i Domi na rynku. Do Krakowa docieram ze średnią 29 km/h, ładnie noga podawała. Wizyta w kilku sklepach i ruszamy na Wieliczkę, rezygnując z przebijania się przez miasto, światła i Nową Hutę. Okazuje się to być dobrym wyborem. Minimalny ruch, chłód, jedzie się świetnie.


Zachód przed Niepołomicami.

Postój w Bochni, jazda ze zmianami, szybko docieramy do Zakliczyna, gdzie robimy kolejny postój. Coraz bardziej zbliżamy się zarówno do północy i do Sitnicy. W końcu cali i zdrowi dojeżdżamy do celu. Zjazd po zakrętach do Moszczenicy w miłej mgle, potem już ogień do domu. Na ostatnim skrzyżowaniu bliskie spotkanie z panami pałami, uratowały nas sekundy (jechaliśmy na czerwonym, na szczęście chyba nie widzieli). Do domu wchodzę 2.10 ;).

Dzięki xD

Bardejovskie kupele a kupelne oblatky

Sobota, 17 lipca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria >100 km, >70 km/h
Zawsze jak przejeżdżałem do Bardejova kusił mnie drogowskaz na Bardejovskie Kupele, ale jakoś nigdy nie było okazji wrócić w to ciekawe miejsce. Dzisiaj planowałem nieco dalszą trasę, ale osiągając ten punkt stwierdziłem, że nie jedzie mi zbyt dobrze, a nie ma się co katować dla km ;).

Od drogi głównej do uzdrowiska jest 2 km delikatnego podjazdu. Sporo ludzi, muzyka poważna w tle i straszna duchota ;). Od razu wpadł mi w oko hotel Astoria:





Jak widać nie zbudowano go przedwczoraj, może się poszczycić się 11 odrestaurowanymi apartamentami z okresu budowy. Zawsze lubiłem taką zdrojową zabudowę. Tutaj inny przykład takiej architektury, bliższy naszym czasom, chociaż sercom niekoniecznie:



Po dość długich poszukiwaniach odnajduję darmowe ujęcie wody i napełniam baki.



Trafiam także do punktu sprzedaży tutejszej specjalności, kupelnych oblatków. Smaki: orzechowy, kakaowy, kokosowy, cytrynowy; cena za paczkę (chyba 8, o ile dobrze pamiętam) 5 zł.





Do granicy ze Zborova ok. 10 km pod górę. Jakoś wchodzi, ale odzywa się bolące już przed wyjazdem z domu kolano. Sił dodają ciekawe widoczki. Na Słowacji rolnicy zrzeszają się w jakiegoś rodzaju związki, skutkiem czego są niespotykane po naszej stronie granicy tak duże pola:



Od Koniecznej już ładnie idzie, Magury nie męczę na szczęście. Na szczycie oblatek i od razu pełne odrodzenie. Idzie straszliwy ogień. Na serpentynach dziadek się boi wyprzedzać, łyka mnie dopiero na ostatniej prostej - 78,59 km/h - mój rekord z Magury. Aż do Sękowej prawie cały czas ponad 40 - 45 km/h. Tam zatrzymuje mnie głupota kierowców:



Ekg:

Włóczykijstwo

Piątek, 16 lipca 2010 · Komentarze(0)
... czyli zwiedzanie pobliskich wsi - od Kobylanki, prze Lipinki i Wójtową, aż po Głęboką i Grudnę Kępską. Krótka wizyta na betonach w Korczynie, w Libuszy na starym moście kolejowym. Na koniec Zagórzany z pięknym zachodem + Moszcznica z następna jego fazą ;). Odwożąc Aniasza, zasiedziałem się u kumpeli do 23, nie ma to jak niespodziewane spotkania :D.

Dzięki xD!


Zagórzany...


I nad rzeczką...


A to już Moszczenica...


Na szczycie podjazdu, już w Gorlicach, pod cmentarz wojskowy, niebo wprost płonie ;)

Bieszczady 2010 - Podsumowanie

Wtorek, 13 lipca 2010 · Komentarze(2)
Co dobre szybko się kończy - 5 dni z super ludźmi, dzięki, oby więcej takich wyjazdów! Było wszystko - i rower, i kajaki, i chlapanie, i chodzenie, co kto lubi ;). Pięknie widoki, niezapomniane przygody, ciężka dupa z sakwami, sezam, obiad za 14 zł, 6 - osobowa załoga trójki ;D.

Trochę statystyk rowerowych:

Wszystkie km: 383,05 km
Cały czas: 18h 25 min
Poziom duszności w namiocie: b.wysoki
Średnia prędkość: niska ;p
Podjazdy: 3850 m
Wrażenia: zajebiste
Widoki: często gęsto piękne
Vmax: 70,73 km/h
Zdjęcia: na blogu więkoszośc moich (zwłaszcza krajobrazy) i trochę Maćka.

Przemyślenia:
- sakwy dają w dupsko
- Bieszczady są ładniejsze wczesną wiosną albo jesienią, ale ładnie było i tak
- więcej wyjazdów większą grupą
- więcej sezamu ;p.
- potrzebna większa karta niż 2 gb

Tyle, dzięki xD!

< Dzień poprzedni

Bieszczady 2010 - Life's like a river in Komańcza

Poniedziałek, 12 lipca 2010 · Komentarze(0)
No i nadszedł czas na powrót... :).



Ruszamy, przed nami niewątpliwie najdłuższa trasa, ale za to z górki (generalnie). Wyjazd 11 z minutami, pierwszy postój na stacji w Cisnej - kolejna próba ułożenia opony - poniekąd udana. Do Komańczy dwie przełęcze, pierwsza nie odznacza się niczym niezwykłym, natomiast druga ma pyszny szeroki asfalt na serpentynach, oj gdyby nie sakwy to by przyszalał :D. Tak jedynie pod 71 km/h. Kusi nas droga do granicy z naszymi słowackimi braćmi, ale to aż 14 km w jedną stronę, mamy dziś dużo od przejechania i czasu mało. Peleton dzieli się mocno na ponad 30 km. Do Komańczy wpadamy na pełnej piździe i hopsa do rzeki!


Malownicza hopka przed brama Bieszczadów. Asfalt zaprawdę maloniczy na całej trasie ;p.


Przy skręcie na granicę.




Jacyś pakerzy...


Prezesy w swoim żywiole ;p.


Na koniec pamiątkowy skok na główkę ;p.

Do Krempnej coraz gorszym asfaltem docieramy, z wieloma przerwami, a czas leci nieubłaganie...


Za Moszczańcem...

Przez Mszanę, pod górę, między dziurami, dobrze chociaż, że okolica widokami nadrabia:




W Nowym Żmigrodzie Maciek i Domi odłączają się od grupy, bo mają trochę więcej km do pokonania, pamietkowe foto na zakończenie:




I sunset ;).

< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Połonina Wetlińska

Niedziela, 11 lipca 2010 · Komentarze(0)
Czwarty dzień spędzilismy w towarzystwie lasów i połonin. Trasa: Wetlina - (żółty szlak) - przeł. Orłowicza - (czerwony) - Połonina Wetlińska - (żółty) - (czarny) - jakiś camping - Wetlina.






Przecinaliśmy szlaki do jazdy konnej.






Z przełęczy na zachód, Wetlińska w tle.


A z prawej Smerek i Wetlina w dole.


Prezesy na szczycie :D.




No i jest nasza połonina...








Czas dogania nas, a droga długa jest...




Połonina w całej okazałości.






Połonina Caryńska.


I jej przyjaciółka Wetlińska.


A my idziemy tam...


"Tam na dole zostało wszystko to cię męczy, patrząć w góry wokoło świat wydaje się lepszy" :).

Dzięki xD


< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Serpentines' day

Sobota, 10 lipca 2010 · Komentarze(0)
Po całym dniu moczenia tyłków nad Soliną, na wszelkie możliwe sposoby czas wreszcie coś popedalić. Dziś czeka nas tylko 90 km, ale trasa nadrabia nieszczególną długość przewyższeniami ;).



Już na pierwszym podjeździe atrkacje - pod Domi pęka guma... Maciej zabiera się za wymianę:



Opona tania i do tego nowa, nie chce się dobrze ułożyć, bije mimo wielu prób, włącznie z kompresorem na stacji ;/. Grupa dzieli się na dwie, ja ruszam z reszta pilnować, co by nie było więcej atrakcji.


Gumowa serpentynka ;p.

Kilka km dalej spotkanie z zielonym (przynajmniej w tmy miejscu Sanem):





Na szczycie podjazdu koło Sakowczyka wjeżdżamy to Parku Krajobrazowego Doliny Sanu:



Do Olchowca kolejny spory podjazd, ale wszyscy dają radę swoim tempem. Dopiero tutaj pojawiają się jakieś zadowalające mnie widoczki ;).



Dopiero albo już w Polanie dogania nas serwis ogumienia i właścicielka. Od tej chwili już razem, mimo bijącego koła. Dłuższa przerwa pod sklepem i ogień na kolejne serpentyny, chyba dziś najlepsze. Oj idę tu mocno, goniąc od końca stawki na sam początek - pościg zakończony sukcesem :D.




Jej odebrałem prowadzenie ;p.


Ania też szybko wjechała ;).

Na końcu zjazdu skręcamy:



Na kolejnym, niestety pozbawionym serpentynowego klimatu podjeździe, podejmuję próbe pobicia rekordu najmniejszej prędkości. 2 km/h, i mimo, że zwolniłem licznik przestał mierzyć i pokazał 0 km/h ;p.


Toczymy się z Domi ;).

Na punkcie widokowym mamy małe problemy z "orientacją w terenie", ale na szczęście wychodzimy z tego cało ;p. Tymczasem pierwsze sensowne spotkanie z Bieszczadami:


Jest Tarnica, najwyższy szczyt okolicy i całych Bieszczadów - taki podwójny szczyt, jeśli ktoś ma dobry wzrok to zdoła wypatrzyć ;).


All of us. Almost ;).

Do Ustrzyk Górnych jest wbrew pozorom 20 km, a nie 10 km jak niektorzy twierdzili!


sweet fociak m@ciusia, tylko gdzie ten dziubek?!

We wspomnianych Ustrzykach świat maleje w zatrważającym tempie, ale na szczęście uciekamy, zanim całkiem nas tam zamknie ;p. Na koniec dwie przęłęcze - Wyżna ma ponad 700 m n.p.m. Podjazd na nią prowadzi niedaleko Połoniny Caryńskiej, co wcale nie oznacza ładnych widoków. Dopiero na parkingu roztacza się na nią widok, pięknie skąpaną w zachodzącym słońcu ;).





Chwila wygłupów i trzeba sypać, bo nas noc zdybie na zadupiu, jakże pięknym, ale jednak zadupiu. Krótki zjazd i tym razem ładne serpentynki, któr przypominają mi Leśnicę, tyle, że tam ładniej, no i za dnia.


Caryńska, jeszcze ją widać.


Na szcycie niebo płonie pięknymi barwami ;).

Bieszczady to kraina serpentyn, tutaj nie ma większej góry bez tego. I dobrze! Pasuje mi to, cieszy mnie to i do zdjęć się nadaje, a po za tym pierwszy raz tak blisko połoniny na kołach ;). Oj ciężko dziś było.

Dzięki xD

< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Nie samą jazdą żyje człowiek

Piątek, 9 lipca 2010 · Komentarze(0)
Jak w tytule ;). Czyli kajaczki i pluskanie w ciepłych wodach Soliny. Nad przystanią obiad za 14 zł, zupa + drugie, gorąco polecam.

Pare fotek:


Domi i Maciej ;)


Patryk i Ośka ;).


Ja i Aniasz, która dołączyła do nas rankiem, dnia drugiego ;).

Oj opornie szło to wiosłowanie, nie mój sport chyba ;p. Pare kadrów z pływania:






Jest bestyja...

Impreza 5 metrów od naszego namiotu nie pozwoliła zasnąć, dołączyć też nie bardzo, więc udaliśmy się z Maciejem na przystań sporóbować szczęścia w zdjęciach nocnych:


Niestety nie zdążyłem na samowyzwalacz, brakło 1 sekundy ;p.

I na koniec moment po zachodzie:



< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Nad Solinę

Czwartek, 8 lipca 2010 · Komentarze(1)
Seria mniej lub bardziej fortunnych zdarzeń, pomieszanie z poplątaniem i szczęśliwe ląduję z super ludźmi w Bieszczadach ;). Jak to do tego doszło? Długo by tu mówić, nie czas, nie miejsce, przejdźmy do rzeczy.

Już pobudka jest ostra:



Na szczęście oglądam to tylko z okna, wyjeżdżamy koło 7. W tym momencie należy wymienić startowy skład. Maciek, Ośka, Domi, Patryk, no i ja ;). Kupiłem niedawno sakwy, tak się prezentuje obładowany Giant pod Smutkiem ;p:



Pierwszy postój w Nowym Żmigrodzie. Poziom rozjeżdżenia jest bardzo różny stąd tempo też jest różne, nie śpieszymy się ;).



Do Dukli z ruchem wahadłowym, do Miejsca Piastowego z ruchem tirowym. Pierwszy większy podjazd, taką wydłużoną hopkę, napotykamy przed Rogami, wszyscy dają radę.




"Panie co to w ogóle było?!"


Domi


Ośka też zasuwa.

Zjazd w dół pod wiatr, tylko 66 km/h, odwiedzamy ciekawą bazylikę w Miejscu Piastowym i lecimy na Sanok z kilkoma przerwami, mniej lub bardziej stosownymi ;p.


Tak się czyta mapę w towarzystwie wiatru ;).


Wspomniana bazylika.


Jeden z witraży ;).

W Rymanowie sztywno na rynek, oj sztywno, ale z rynku 11 %, jest zabawa :D. Kilka dalszych km to jedno z najpiekniejszych miejsc na dzisiejszej trasie:







W Zagórzu postój na stacji benzynowej, Maciek i Domi zamieniają się rowerami ( i zostaje tak praktycznie do końca wyjazdu) i zdobywamy serpentynki nad miaste, dość ciekawe swoją drogą.


Jak widać na załączonym obrazku na jezdni pusto nie było...


Patryk pod koniec podjazdu.

Zjazd bardzo przyjemny, chociaż z sakwami tak nie pocisnę, jak na pusto, bo delikatnie rzuca mi tyłkiem. Niemniej jednak sta pada vmax wycieczki, prawie 70 km/h. Aż do Hoczewa mało ciekawa droga, oprócz przykładu geniuszu naszych dróg. Otóż za Leskiem jacyś magicy naprawili drogę smołą i drobniutkim żwirem. Przypiekło, przysmażyło i mamy prysznicy tym syfem, po 3 km postój na czyszczenie opon ;/. Po skręcie na Polańczyk bardzo strome hopki, trochę się urywam reszcie, mam kilka chwil przed Myczkowem.


Nowy nabytek ;).





Km, może dwa i docieramy wreszcie do naszego celu - Polańczyka. Zjeżdżamy na cypel w poszukiwaniu pola namiotowego, co skutkuje kolejnym km podjazdu z powrotem, dziewczyny były wniebowzięte ;p. Samo jezioro jest ładnie wkomponowane w otaczające wzgórza, woda jest ciepła i w miare czysta.


Solina po raz pierwszy.


Zapora w Solinie.


Pamiątkowe foto nad jeziorem ;).

W końcu po małym wywiadzie docieramy na pole namiotowe, właścicielka bardzo miła, prysznice niestety nie bardzo - żreją żetony, ale nie leją ;p. Świetny dzień, zachodzik na koniec:



Dzięki xD!



Dzień następny >