korona klimkówki

Niedziela, 6 czerwca 2010 · Komentarze(2)
Woda opadła, w miarę posprzątane, życie powoli wraca do normy... Dzień po wielkiej wodzie.

Tą traskę można by nazwać koroną Klimkówki - wszystkie najtrudniejsze podjazdy w okolicy, brakło mi tam tylko Czarnej, jak któryś pominąłem to niech krzyczy ;).



Przed pięcioma dniami nicnierobienia w drogę wybrał się ze mną dudek. Mieliśmy mało czasu, więc do Ropy staraliśmy zrobić dobry czas, żeby mieć co tracić na podjazdach ;). Udało się - średnia ponad 35 km/h.

Wawrzka wchodzi ładnie, jedziemy równo 14-15 km/h. Bez szaleństw, bo dziś czekało nas mnóstwo gór. Wszędzie obecne ślady powodzi:


Końcówka bardzo malownicza:




Widok na Łosie:


Zjazd stromy, ale kręty i przez wioskę, na dodatek na samym końcu oberwana droga. Pod Tanią Górę, od połowy straszna piła, testuje możliwości mojego stroju (jednoczęściowy) - zamek sięga pępka ;p. Dziurawy asfalt też nie zachęca. Zjazd po dywanie, mój pierwszy w tą stronę, także zachowuję umiar i nie przesadzam z prędkościami - coś ponad 76 km/h. W Łosiu odwiedzam koleżankę - powodziankę i decydujemy się na przejście ścieżką ponad tamą. dudek oczywiście śmiga scottem po terenie (treking bez amora), ja ide z amorem, nie mam takiej równowagi jak on, wolę nie ryzykować ;).

dwa hdr-y:

Tama w Łosiu, słabo wyszło, ale jedynie zdjęcie tamy jakie mam ;).


Klimkówka.

Hopki na jeziorem mocno, postój pod centrum w Uściu i ruszamy na oderne. Ciężki podjazd, chociażby dlatego, że w dół idzie się grubo ponad 80 km/h ;). Tomuś oczywiście nie byłby sobą gdyby nie jego cyrkowe sztuczki:

Podobno tak się łatwiej podjeżdża ;p.

Które kończą się czasem tak:

Akurat robiłem zdjęcie jeziora jak jeszcze leżał ;p.

Widoczki towarzyszyły nam tam nieziemskie ;):

Jezioro z drugiej strony.



Do Kunkowej vmax wycieczki, odpuściłem przy znaku ograniczenie do 60 km/h ;p, przed ostatnią prostą bo nie wiedziałem, czy na mostku nie będzie full piasku. Pod Leszczyny kolejna piła dnia. Na zjeździe do Bielanki, złożony osiągam 70 km/h jeszcze przed znakiem skrętu na Łosie, potem ~72 km/h. Do domu już bardzo szybko cały z biegiem rzeki.

Dzięki xD


not much more

Powódź

Piątek, 4 czerwca 2010 · Komentarze(4)
Kategoria kurwa mać
4:50 pobudka, rzut oka za okno - woda przelewa sie przez wały... Mieszkam 100 m od rzeki...
Wynoszenie rzeczy z piwnicy, woda po pas, gumiaki po łydki, hehe, było mokro, studzienki wybiły. Woda z rzeki nie podlała mieszkań, ale garaże, bezpańskie samochody potonęły... Wiadomość, że następny zrzut z Klimkówki podniesie poziom wody o 1,5 m... Wystąpiły elementy paniki... Panowie w niebieskiem każą się "ewakuować na wyższe kondygnacje"... Masakra. W końcu pojawiają się strażacy, worki, piasek i jedziemy... Nie zalewa nas, ale piwnica zatopiona...

Dostajemy prąd. Żeby było śmieszniej wymieniają po kolei miejscowości, które miałem w planie na pierwsza dwusetkę sezonu: Krynica, Muszyna, Piwniczna, Sącz... Mogę zapomnieć o jakiejkolwiek jeździe - drogi we wszystkie strony są gdzieś tam uszkodzone...

Cały czas oczywiście zdjęcia, dla pamięci potomności... Jedno z nich:


a tu reszta...

Czas na przerwe, czas na Kingę

Środa, 2 czerwca 2010 · Komentarze(0)
W ramach przerwy nauki na konkurs ;). Zrezygnowałem z Magury po raz setny i wybrałem się do Niu Sącza, naprzeciw Kini.



Do Sącza z wiaterkiem w plecki. Zjazd z Ropskiej mile zaskoczył - 70 km/h bez dokręcania. Ptaszkowa dość mocno, z Cieniawy 74 km/h bez kręcenia. Robią drogę, ruch wahadłowy, masakra, 5 minut w korku, którego nijak szło wyminąć. Do miasta dojeżdzam w 1h 9 minut, niezły wynik, 40 km ze średnią pod 31 km/h. Spotkanie pod Bikershopem, szybki banan + woda i decydujemy się na powrót boczną drogą.


Dom w Kamionce - po deszczach stok zjechał...

Kiepski pomysł na jazdę do Gorlic, bo droga, idzie cały czas wzdłuż rzeki, czyli pod górę, ale to i tak lepsze niż korek (chociaż jakby to przemyśleć...).


Na głównej nie zrobiłbym drugiego w życiu HDR-a, nieco mniej udanego (tylko z dwóch zdjęć, bo trzecie się nie nadawało), ale jest.

W Ptaszkowej dopada nas dudek. Szybka prezentacja licznika i w dom. Ropska na luzie, ale wchodzi ładnie, na zjeździe ~73,5 km/h.


Tomek to wyważony chłopak...


Skupienie jest potężne, chyba szykuje się do zjazdu z Ropskiej...

Dzięki xD

%$&*^

Wind of change?

Sobota, 29 maja 2010 · Komentarze(2)
Kategoria >100 km, >70 km/h
Wyjazd 6:15, tym razem niestety sam, odpuściłem sobie z paru przyczyn wyjazd z Kingą. Szerokiej drogi!

Początek mocno do Żmigrodu, średnia 31,5 km/h. Potem było niestety tylko ciężej i wolniej ;/.


Poranek koło Folusza ;).


Wiatraki przed Żmigrodem.

Od Żmigrodu do Dukli dużo pod górę, na dodatek robią drogę i klika razy musiałem się zatrzymać na światłach - ruch wahadłowy, zebrałem wszystkie czerwone ;). W Dukli przerwa pod sanktuarium Jana z Dukli:




Dalej odcinek do Miejsca Piastowego, drogą międzynarodową z Rzeszowa do Barwinka, wśród tirów. Podjazd, który bardzo lubię:


Bardzo łatwo wchodzi, znacznie lepiej niż niewidoczne górki w polu - niby płasko, ale licznik prawdę powie. Na szczycie:


Ten rejon to oczywiście niegdysiejsze zagłębie naftowe. Kiedyś istniały tu bogate złoża, niedaleko położona jest Bóbrka, gdzie powstała pierwsza kopalnia ropy naftowej na świecie, założona przez Ignacego Łukasiewicza. Nie jest to jego jedyna zasługa. Wynalazł on także pierwszą na świecie lampę naftową, która obecnie znajduję się w kapliczce w Gorlicach, na rogu ul. Kościuszki i Węgierskiej. Widzę ją codziennie z okna ;).
Zjazd do miejscowości Rogi - 76,32 km/h - jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia - co to jest 76 km/h ;p? Od Krosna do Biecza masakra - jazda przestaje być przyjemnością - wieje przeokrutnie, mogę zapomnieć o średniej 30 km/h, która była spokojnie na tej trasie do zrobienia. Ten odcinek streścić mogę w czterech słowach - wiatr, wiatr, światła, wiatr. Gdybym wiedział, że tak marnie będzie się jechać, to pewnie nie nastawiłbym budzika na tą 5:25. Mimo to drugi czas na setkę - nie zmierzyłem dokładnie, bo miałem dość, ale coś koło 3:27



not much more

Rozsądek wziął górę

Piątek, 28 maja 2010 · Komentarze(4)
Kategoria >50 km, >80 km/h
Szybka runda z yetim po okolicznych górkach:


Pod Bielanka, próbuję dotrzymać góralowi tempa, ale odpadam na wysokości farm kurzych. Mimo to i tak wyjeżdżam dość mocno. Do Leszczyn ostrożnie, pod Kunkowa swoim tempem, znów zamykam nasz dwuosobowy peleton. Zjazd do Uścia, jakieś czary. Składam się i idę na maksa dopiero na długiej prostej, wcześniej powoli dokręcam. 89,02 km/h... Rozwaga wzięła górę (jeśli, w ogóle można tak w tym miejscu napisać ;p) i przed zakrętem kończącym prostą odpuszczam, wchodząc bez problemu (jakby pękło 90 km/h też by weszło, no ale życie jest jedno). Mateusz mógł mieć 9 z przodu, bo mnie zaczął wyprzedzać, tyle, że jego licznik zaniża i pokazał 88,5 km/h. Na Magurę zostawia mnie około 2 minut, jechałem całkiem na luzie. W dół małe wyścigi z chooperem. Na początku ostatniej prostej wyprzedzam ich, kobieta i facet śmiali się ze zdziwieniem i pokazywali na mnie palcami :D. Przy 74 km/h wydawało mi się, że się ledwo toczę ;)... Łapie się koła w pewnym momencie, ale jechali tuż przy osi jezdni, a z naprzeciwka coś jechało i wolałem odpuścić ;). Od Magury 40-50 km/h, zostaje na hopie w Sękowej/ Siarach. Wycieczka skończyła by się całkiem standardowo, gdyby nie lądowanie UFO:


Dzięki wielkie xD

more photos

sekundy grozy

Wtorek, 25 maja 2010 · Komentarze(4)
Kategoria >80 km/h, do 50 km
Niestety Magura z yetim nie wypaliła, akurat nie mogłem jechać ;(.

Idąc do Lidla godzinę później, jak zawsze zerknąłem zwyczajem rowerzysty na flagi Statoila. Wskazywały, że wiatr wieje z północnego zachodu. Co to oznacza? Szybką wyprawę do Bystrej.

Spod kapliczki bez dokręcania, zupełnie na luzie 68,04 km/h, pod lekko boczny wiatr. Wdrapuję się na szczyt na lewo od kapliczki, chwila na oddech i ogień w dół. Nie zacząłem od 3x9 od razu i myślę, że był to dobry pomysł. Przed hopką ponad 76,5 km/h - nigdy tam tyle nie szedłem. I dobrze, że nie więcej, bo trafiłbym do "sekund grozy" w discovery jako "szczególny pokaz braku rozsądku i mózgu i przyczepności opon marki Kenda no name, na ostrym zakręcie przy 76 km/h. Mówiąc wprost, ledwo wszedłem w zakręt ;p. Dalej to już ostry but i dobijam 84,77 km/h, nowy rekord.

Czy można było więcej? Na pewno. Ruszałem z góry przy średniej klasy podmuchu wiatru w plecy, jak wiało później? Mówiąc szczerze nie wiem ;), ale generalnie w plecy. Tak czy siak było fajnie :D.

Ściągając strój w domu poczułem nagły ból w prawym kolanie... Pszczoła! Nawet nie wiem kiedy się tam znalazła. Może jednak załapie się do discovery. Co ciekawe, już drugi raz miałem taką sytuację. 3 lata temu, gdy byłem jeszcze mały, słaby i jeździłem na grandzie, zjeżdżałem do Uścia. 66 km/h - pierwszy porządny rekord - nagle ukłucie w prawe kolano. Była to wtedy dla mnie taka prędkość, że bałem się spojrzeć co to. Dopiero na dole wyciągnąłem ją z nogi i pojechałem dalej ;p.

Ale się rozpisałem, a przecież to tylko 16 km ;p.

Ma góra Magura

Niedziela, 23 maja 2010 · Komentarze(1)
Szybka rundka, prawdę mówiąc bardzo szybka z Tomkiem i Maćkiem. Szkoda ekg - Magura i z powrotem, do szczytu czas 25 minut, z wiatrem, ale i tak ciężko. Czas na szczyt - 10 minut 36 sekund, Maciek ładnie finiszuje, odstawia nas na pare metrów, wyrównuje swój rekord.
Zjazd dociskam, ile się da - pod wiatr prawie 73 km/h. Dalej ostre tempo pod wiatr, mocne zmiany idą (nawet na Kochanowskiego nie odpuszczamy), pogawędka pod Dukatem i do domu, niestety czas nie pozwala na więcej (przynajmniej mnie).

+ oberwana droga na zakrętach przed Małastowem
+ ogromne ilości rowerzystów, może nie kolarzy, ale też "po bułki do sklepu" nie jechali ;).

[wieczorem zajme sie poprzednim wpisem, dzis o dziwo komputer działa od 4 godzin bez błękitu na ekranie, ale cos ewidetnie nie gra]

Piorun

Sobota, 22 maja 2010 · Komentarze(4)
Przychodzi sobota, jest sypanie. Oczywiście i tradycyjnie już z Maćkiem. Co by wiadomo było wszystko:


Do Ropy death on the road. Nie mogłem utrzymać marnych 30 km/h. Przed pierwszym porządnym podjazdem zdejmuje, mimo porannego chłodu kurtkę i nogawki, jestem jak nowo narodzony. Mimo złego samopoczucia na średnia w granicach 29 km/h. Ruszamy pod Tanią Górę. Podjazd jest ciężki, około 4 km długości, nachylenie odpuszcza tylko w paru miejscach. Na szczycie widok na Chełm, Wawrzkę i można się toczyć w dół. Dobry słowem byłoby telepać, bo droga jest dziurawa jak nie powiem co, jednak na jednej prostej leży nowiutki dywanik, proszący się o jak najszybsze opuszczenie go - robię to z prędkością 71,44 km/h, mijając, "pykającego powoli", jak on to mówi, Macieja niczym rakieta ;p.

Tymczasem droga pnie się w górę rzeki i nie jest łatwo i prosto. Przed Banicą pochłaniam żółtego kolegę z czerwonego plecaka, czyli po prostu bananka, w takiej o oto scenerii:


Nic tylko jeść ;). Przed Banicą skrę na Izby, droga całkiem miła, chociaż asfalt woła naprawę. Tu też popełniam swój pierwszy HDR:



Maciek w Izbach.

Aby dostać się do Mochnaczki Niżnej musimy pokonać 4 km nierównych betonów. Ciężką piłę pod górę umilają widoczki szczególnie "ochmurzona" Lackowa, najwyższy szczyt Beskidu Niskiego.


(do dobrego oglądania panoram zalecam zapisanie zdjęcia na dysk i wyświetlenia w jakimś programie z możliwością powiększenia)


Po betonach...


Kapliczka w Mochnaczce Niżnej.

Przed skrętem na Berest przed Mochnaczką Wyżną, stajemy na mały popas, w międzyczasie zapraszam na reklamę naszych sponsorów:



Towarzyszą nam malownicze krajobrazy ;).

Krótka hopka i naszym oczom ukazuje się Piorun, który był dziś jednym z naszych celów.

Mijamy kibiców:



Szeroka panorama na otoczenie (polecam powiększenie, niestety niemożliwe na blogu).


Najbardziej malowniczy wycinek z powyższej panoramy ;).

Podjazd jest dość stromy, ale krótki, więc nie sprawia większych problemów, czas na fotki ze szczytu:

Lackowa raz jeszcze.


180 stopni (chyba ;p)

Zjazd do Piorunki to materiał na osobny wpis. Do pierwszego zakretu, który okazuje się mieć 90 stopni, idę spokojnie ponad 60 km/h, i nagle towarzysz podejmuje próbę wyprzedzania z około 72 km/h na liczniku, niestety musi się schować, bo jest za ciasno. W tym momencie się urywam, mijam szybko chyba jeszcze dwa zakręty, koło 60 km/h i na ostatniej prostej ogień pod wiatr - 76,32 km/h. Do Berestu czeka nas jeszcze sztywna hopa i zaczynamy toczenie pod Krzyżówkę. Podjazd jest dłuuuugi - bo ponad 5 km, ale łatwiutki, jedziemy na luzie 15-16 km/h, końcówka nawet ponad 20 km/h. A swoja drogą jadąc pod górę, człowiek zdaje sobie sprawę, że jest znacznie więcej zakrętów niż to zauważa na zjeździe. Przerwa na szczycie, rzut oka na podjazd od strony Sącza, ten kadr bardzo mi się podoba, Na granicy lasu widać linię szosy:


Pod wiatr do Grybowa, Ropska wchodzi łatwo, dziś zostaje na niej trochę Maciej, z powodu nadwyrężonych ścięgien. Za to na zjeździe, z ładnym wiaterkiem pod narty, ustanawia rekord Ropskiej - ponad 76,7 km/h. Kto da więcej? Ja idę koło 74,5 km/h, co daje inny rekord, a mianowicie nigdy w czasie jednej wycieczki nie przekroczyłem 7 dych trzy razy ;). Do Szymbarku ogień z wiatrem, dalej już jakoś przepychamy i finisz :).

Dzięki wielkie xD!

click for something more

Śmierć nadejdzie na Ropskiej...

Sobota, 15 maja 2010 · Komentarze(7)
I nigdzie indziej, tylko tu...
Dla jasności:


Ale od początku. Stał się cud, czyli udało się ruszyć we czwórkę: Maciek, Kinga i Tomcio. Kierunek i cel: Słowacja, Kurovske Sedlo. Wyjazd 0 6 rano, toteż na Magurze łapie nas zmrok:



Zemsta mleczarza ;p

Pogoda ogólnie do jazdy nie zachęca, ale my zachęt nie potrzebujemy :). Do Bardejova tempo szarpane + wygłupy.

Dobre z nich chłopaki, ale strasznie aerodynamiczne...


Konkurs: znajdź bociana. Inne siedziały na latarniach przed przejściem, ogólnie w Koniecznej jest tego jak szarańczy...


To zdjęcie nie zostało dopuszczone do konkursu - zbyt trudne ;p.

Na przejściu spotykamy rajd z PTTK-u. Pare fot, krótka rozmowa i trzeba się zbierać, bo tempo jest średnie, a chmury mają coś w zanadrzu.


Z rowerkami od lewej Tomek, Kinga, ja i Maciek :).

Teraz 15 km w dół do Bardejova, chłopaki z ostatniej ścianki z highway to hell wyciągaj 74 z kawałkiem, ja troszkę odpuściłem, ale 7 się pojawia ;). Na rynku dłuższa przerwa + zdjęcia + żarełko i te sprawy.


A dziś nie będzie zdjęć bardejovskiego rynku! W zamian za to urokliwy budynek dworca autobusowego ;).


Nasz czwórka :).

Zaczyna się powolna wspinaczka. Do Tarnova jest lekko pod górę, jazdę umilają żółte pola rzepaku, zielone wzgórza, kwitnące na biało drzewka, chmury z których zaraz może lunąć i pizgający wiatr. W Tarnovie skręt w prawo i zaczyna się podjazd pod granicę. Pierwsze 7 km znośne, idziemy w parach, ostatni km wyciska siły, odpoczywamy na ergoduponomicznych kamyczkach ;). Ale wróćmy do samej górki:


Tomek wyrywa słupki pod komisariatem policji ;p.

W dół:


i w górę:


Zjazd szkoda gadać, tylko 2 km a dziurska po pachy. Tylicz, Mochnaczki - pod Krzyżówkę właściwie od tej strony porządnego podjazdu nie ma - tak się wlecze zadupiami. Na górce powinniśmy zrobić przystanek (tak mi potem do głowy przyszło), ale od razu zjeżdżamy świetnymi zakręcikami Berestu - dziś sucho. Tomek pokazuje technikę i odjeżdża kawałek. Do Grybowa tempo takie se, bo wieje bo paszczach mocno, ale jest w dół, więc 30 trzymamy. Przed miastem dopada mnie kryzys, więc opitalam bananka i but pod Ropską. Oj, jak się ciągło... Oj, jak powoli... Oj, jak źle... Jeśli umrę - to na Ropskiej - od strony Grybowa. Z racji, że zazwyczaj jestem tu po dłuższej wyciecze ten podjazd to zawsze męczarnia - mniejsza lub większa. Dziś WIĘKSZA ;). Do domu każdy ciągnie każdego w parach, ogólnie zaprzeczenie zgranego peletonu, hehe, ale dojeżdżamy ;)

Dzięki xD

Oj zmęczyłem się, dziś miałem zdecydowanie gorszy dzień!

not only from slovakia