Wpisy archiwalne w kategorii

>70 km/h

Dystans całkowity:5249.23 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:205:50
Średnia prędkość:25.50 km/h
Maksymalna prędkość:79.38 km/h
Liczba aktywności:50
Średnio na aktywność:104.98 km i 4h 07m
Więcej statystyk

Czarna

Sobota, 21 listopada 2009 · Komentarze(6)
Kategoria >50 km, >70 km/h
Z dawna planowana wycieczka do Czarnej, gdzie ponoć znajduje się jeden z najszybszych zjazdów w okolicy w końcu zrealizowana i to przy ładnej pogodzie ;).

Na początek do połowy Ropicy za autokarem, odpadam przy 72 km/h - brak formy. Potem już do Ropy spokojnie i tam zaczyna się podjazd do Brunar, miejscami z deczka stromy.


Trud wynagrodzony zostaje ładnym widokiem na jeden z grzbietów Beskidu Niskiego:


Potem dziurawym zjazd dostaję się do Brunar i znów pod górkę do Czarnej. Na szczycie zastaje widok jak z bajki - zamglony las i takie tam ;). Zjazd pod wiatr, ale i tak za wolny jak na pogłoski - nie było nawet 70 km/h, chociaż prawie cały czas powyżej 65 km/h. Bananek pomógł - trasa wzdłuż jeziora mocno, jak na moją formę. Odwiedzam starą drogę - jeśli ktoś chce dojechać nią do Uścia, najpierw niech zaopatrzy się w butle z tlenem albo łódź podwodną :D. Dojeżdżam także do tamy - niestety nie da rady wejść na koronę zapory, co mnie dziwi. Zjazd do Łosia z wiatrem, pęka 70 km/h, ale myślę, że można szybciej, szczególnie pierwsza część jest bardziej stroma niż się wydaje. Ściana do Bielanki ostro przymulona, focę miejscową cerkiew i but do domu - od tego miejsca nie schodzę poniżej 30 km/h, a od mostku do drogi głównej wychodzę powyżej 50 km/h. Ogólnie wyjazd udany, ale przerwa robi swoje i wszystko mnie boli, średnia tragiczna.


Dwór obronny w Szymbarku.




W drodze do Brunar.


Cerkiew w Brunarach.


A tu w Czarnej.


Pełnia... słońca ;p.


Stara droga ;p.




KLimkówka ;).


Dawne czasy ;p.



Niewiele z tego zostało...

Więcej zdjęć z wycieczki tutaj.

A tu Klimkówki przed utworzeniem zapory.

Jesień w Beskidzie Niskim

Sobota, 31 października 2009 · Komentarze(7)
Kategoria >50 km, >70 km/h

Vmax z poprzedniej wycieczki - ostro było :D.

Dziś chciałem zaliczyć dwa najszybsze zjazdy w okolicy, czyli Oderne + Czarna. Plany jednak z różnych przyczyn zmieniły się i zamiast z Kingą pojechałem sam :(.

Przez całą trasę duże górki, jesiennie kolory zapierają dech w piersi ;). Obadałem nieznaną mi drogę, z Bielanki do Nowicy - w połowie asfalt i w połowie nawet dość przyjemny szuter. Ciekawy moment przeżyłem w Nowicy, gdy chciałem pojechać przez dwa grzbiety do Odernego i zjechać najszybszym zjazdem w okolicy do Uścia. Na samym początku zauważyłem dwa koniki - jeden pasł się na trawie, drugi na asfalcie ;/. Droga wąska, a nie wiem jak się taki kuń może zachować więc wolałem się wycofać. Długi podjazd pod Przełęcz Małastwoską dał w kość. Na hopce tuż przed znakiem "gmina Uście Gorlickie" ustanawiam rekord prędkości tej wycieczki - 73,48 km/h - nie wiedziałem, że tyle można tu wycisnąć - zwykle prędkości zamykały się w około 65 km/h.

Musiałem zrezygnować z Czarnej, innym razem i mam nadzieje w towarzystwie :). Dwa ostatnie podjazdy - Oderne i Leszczyny - Bielanka wycisnęły ze mnie siły, ciężko się jedzie, nawet w tak malowniczej scenerii - tu najbardziej brakowało mi aparatu.

Dwa spore zjazdy Kunkowa i Bielanka - wyszły słabo, myślałem, że na którymś z nich pojadę szybciej dzisiaj. Bielanka jest niebezpieczna ze względu na wyboje i ostry zakręt na końcu, Kunkowa jest okej, ale dzisiaj brakło chyba sił.

W sumie na 15 km zrobiłem ponad 40 zdjęć - nie jest źle, ale ta rozładowana bateria mnie dobiła ;/.




Dwujęzyczne, polskie i łemkowskie tablice.




Bielanka.



Na tym zdjęciu początek podjazdu w Bielance ;).


Tamtędy jeszcze nie jechałem :D.










Nowica.

Na koniec panoramy:


Widok z podjazdu w Bielance na północ.


Widok ze szczytu podjazdu z Łosia :)

Niewiele więcej zdjęć tutaj ;).

Zapraszam również tutaj - trochę zdjęć jesienno - pierwszolistopadowych klimatów z wypadu z kumplem na okoliczne cmentarze i do parku ;).

Jesienny śnieg

Sobota, 17 października 2009 · Komentarze(6)
Kategoria do 50 km, >70 km/h
W końcu po niemal dwóch tygodniach opadów atmosferycznych wszelkiego rodzaju i ogólnej pluchy ruszyłem się rozruszać. Chciałem od dawna wjechać na Magurę i zobaczyć jak tam wyglądają pierwsze, niespodziewane, jesienne śniegi.

Pojechałem przez Siary, niestandardowo, ale górki okazały się mniejsze niż sądziłem. Rozpocząłem wspinaczkę pod samą Magurę już właśnie w Siarach. Stąd bowiem, niepozornie, ale ustawicznie pod górę (z naprawdę małymi przerwami) szosa pnie się nieubłaganie pod górę. Jednak nie było takich strasznych problemów z kondycją ;). Samą Magurę zdobyłem jak to mówią "pulsomiernicy" na pełnym tlenie, z paroma przerwami na zdjęcia, bo to był dziś główny cel wycieczki. Do połowy podjazdu, za drugą serpentyną nawierzchnia przestała być sucha, a za trzecią agrafką śniegu było już dość sporo. Złośliwa bateria w aparacie padła ;/. Na szczycie rozmowa z kolesiem z Sącza zwiedzającym sobie te strony i rura w dół. Prędkość jak na warunki niezła - docisnąłem do 70 km/h. Od Magury do domu tradycyjnie +30 km/h, tempo z ok 21 km/h na szczycie skoczyło do ponad 26 km/h :)


Sprzed paru dni - skrzyżowanie ul. Sienkiewicza i Kościuszki - jak widać lekko kropi...


"Na szlaku architektury drewnianej" - Sękowa ;).


Zawsze chciałem mieć zdjęcie tego mostka (naprzeciw skrętu na Bartne) ;).


Tej tablicy też ;p. Póki stoi, a informacja i tak już nieaktualna ;p.



Na pograniczu pór roku ;).


Niech mi ktoś w końcu powie co to jest ;P!



Widok z podjazdu pod Magurę - Pętna i jej cerkiew.


Pierwsza serpentyna.


A teraz panoramicznie ;).


Pierwszy śnieg Gianta.


Pętna raz jeszcze, wyżej, bo z prostej za drugą agrafką ;).




Na szczycie :D.

#lt=49.5938&ln=20.98251&z=10&t=0

click for more

Na spotkanie ze świeżością

Sobota, 26 września 2009 · Komentarze(5)
Plan był taki, że jadę do Krakowa spotykam się z taka jedna od skrzypiec i wracam. Ale jak to bywa z planami nie do końca wypalił...

Pobudka 3,30, przygotowania i start o 4,20. Początek ciężki zadyszka na każdej hopce. Jazda w ciemnej nocy, samemu to nie jest najprzyjemniejsza rzecz. Za to niebo piękne, miliony gwiazd... ;).

Świt wstaje za Zakliczynem, gdzie w sumie niepotrzebnie zatrzymuję się na przerwę, tylko wybiło mnie to z rytmu. Pierwszy kryzys przyszedł jak się wydawało szybko bo na 60 km. Płasko, a ja 25-28 km/h. Jak się potem okazało wcale nie było to słabo, po prostu droga wznosiła się niewidocznym %. Że też od razu o tym nie pomyślałem. Niemniej jednak w centrum w Tymowej kupuje 80 dag bananów, dobry zakup :D.

Dalej sporawa góreczka w stronę Gnojnika i jeszcze dłuższy zjazd. Docieram do Okocima, gdzie mieści się znany browar i po drodze podziwiam urok otoczenia w porannej poświacie. Tu siły jakby wracają, już czuję, że dojadę do Krakowa.

Odcinek Brzesko - Bochnia bajeczny - gładziutki asfalt, szerokie pobocze i falisty teren, czyli to co najbardziej lubię. Twardo powyżej 30 km/h ;). Zwiedzam Bochnię - bazylika, kopalnia soli i ruszam w kierunku rozjazdu na Wieliczkę i Niepołomice. Przecinam Puszczę Niepołomicką i odwiedzam też pobliski zamek. Osobną historią są wskazówki przechodniów. Na pytanie ile km do Nowej Huty każdy mówi inaczej ;). Dojazd do owej dzielnicy to najgorszy odcinek dzisiejszego wyjazdu. Pełno samochodów, frezowane koleiny, tragiczny asfalt i wiele innych atrakcji - masakra. W międzyczasie pytam o drogę do Krakowa Węgrów - do czego to doszło xD. Oni zmierzali do Tarnowa. Kiedy w końcu dotaczam się do właściwego miasta dowiaduję się, że zaszło nieporozumienie co do godziny ze wspomnianą muzykantką z Bremy i nici ze spotkania. Więc jechałem taki kawał drogi w sumie bez określonego celu. Ale skoro jestem to Stare Miasto trzeba odwiedzić. Ponad 20 minut przebijam się przez zatłoczone i silnie "oświetlony" Kraków, by w końcu osiągnąć cel wędrówki - rynek. Na plantach urządzam sobie godzinny odpoczynek, połączony z zakupami i zdjęciami na tle Kościoła Mariackiego.

Komu w drogę, temu rower xD. Ruszam w drogę powrotną. Znacznie szybciej docieram do drogi wylotowej, męczarni ciąg dalszy, ale są krótsze bo jadę znacznie szybciej. Trasa powrotna ta sama. Postoje w Puszczy, za Bochnią (na obwodnicy są straszliwe góry dla kogoś kto ma w nogach 180 km) i dopiero w Zakliczynie ;). Jedzie się ok, trzymam 27,5 - 31,5 km/h, więc źle nie jest.

Potem sypiem nie lubianą trasą Zakliczyn - Gromnik - Ciężkowice i w perspektywie pojawia się podjazd w Zborowicach. Wyjeżdżając ze skalnego miasta, zauważam oznaki senności, więc wypijam tigera i okazuje się to strzałem w 10. Niezłym tempem zdobywam szczyt wzniesienia i dla ukoronowani dnia przekraczam 70 km/h zjeżdżając w stronę hopek Łużnej. Mocno, naprawdę mocno dociskam czując zapach obiadu ;).

Home sweet home ;).

trasa: Gorlice - Ciężkowice - Gromnik - Zakliczyn - Tymowa - Gnojnik - Brzesko - Bochnia - Niepołomice (zamek) - Kraków (od Nowej Huty, Stare Miasto) + powrót tą samą drogą.

A tak nawiasem rekord km w jeden dzień :)


Poranek w Okocimiu.


Jesień nadchodzi.



Pozostałości po kopalni soli w Bochnii;).


Zamek królewski w Niepołomicach :).


Od tego znaku jest 30 km do rynku :o.


Zdobywca Marienkirsche xD.


Dunajec w Zakliczynie.

A na koniec kilka bardziej lub mniej udanych panoram ;p:



Poranek w Okocimiu ;).


Teatr Słowackiego w Krakowie :D.


Dziedziniec niepołomickiego zamku ;).


Widok z podjazdu w Zborowicach :).



Więcej zdjęć tutaj ;).

VII Górska Pielgrzymka rowerowa z Rzeszowa do Dębowca 2009: Zjazdowe rozczarowanie

Sobota, 19 września 2009 · Komentarze(1)
Ciężko było się zerwać po nocy spędzonej np. w piekarni, ale dało rady. Na początek pagórki do Tylawy, a stamtąd tragicznym asfaltem terenowym do Mszany, gdzie niegdyś spotkaliśmy z Maciejem dudka wracając z Sanoka. Tam dłuuga przerwa z możliwością odwiedzenia Olchowca i ponoć wartej zobaczenia cerkiewki. Ja byłem bardzo chętny ;). Znowu asfalt terenowy, na końcowy km położyli dywanik jedynie. W sumie cerkiew szału nie robiła, za to robiła przemiły mostek obok niej, z kamiennym łukiem i ogólnie był genialny. Potem 3,4 km pod górę czego to się dla cerkwi nie robi ;). Na górze pierwszy ;). Potem tragedyczny zjazd asfaltem terenowym, z ciekawszych rzeczy rozpędzony na kilometrowym dywaniku wpadam na sztywnym w te dziury. Nieźle potrząsło ;). W Krempnej następowała decyzja czy jechać 3 km na nocleg czy 30 km piękną drogą przez Grab. Proste i jasne - pniemy się pod 12 km podjazdu ;). Wcześniej otrzymałem informacje o ściance w Grabie, z której można ostro pocisnąć - nie trzeba było długo zachęcać. Sam podjazd tragiczny nawierzchniowo, stromizna żadna ;). Zjazd szutrowy, dwaj prowadzący na góralach zaszaleli w dół, ja wolałem oszczędzać sprzęt. Spod sklepu ruszamy na granicę na pusto, w grupie chętnych osób- rzeczywiście - prosty stromy dywan i do tego bez wyjazdów, szeroki nic tylko pruć. Na górze chwila przerwy i but w dół. Zanim dojechałem do finałowe ścianki już czułem, że lipa. Wiatr w twarz i poczułem mięśnie rozgrzane nieustannym butowaniem pod wszelkie górki. 74 km/h i mega rozczarowanie ;(. Nawet kolarz na full carbonie wyciągnął ledwie 79 km/h.
Z tego miejsca ruszała dynamiczna grupa. Dwaj prowadzący na wypasionych góralach i paru śmiałków na tempo +35 km/h. Dla mnie to nie było jakieś super niewiadomoco, no ale niektórzy nie wytrzymali, ostatecznie dojechaliśmy we czterech, dałem dwie mocne zmiany ;). Potem jeszcze krótka przejażdżka - full carbon - pięknie się to niesie, aż żal było z rąk wypuszczać ;).


Opuszczając Bieszczady... :)



Wypad do Olchowca ;).


Podjazd do Grabu.


:)



Full carbon...


:)



< Dzień poprzedni Dzień następny >

VII Górska Pielgrzymka rowerowa z Rzeszowa do Dębowca 2009: Warzyce szału nie robią

Środa, 16 września 2009 · Komentarze(1)
W czwartek zaczynała się VII Górska Pielgrzymka Rowerowa z Rzeszowa do Dębowca, więc trzeba było dostać się do tego Rzeszowa ;). Wyjazd około 12 i standardową trasą do Jasła i tam skręt na Warzyce - osławiony podjazd w drodze do stolicy województwa podkarpackiego. Jak napisałem "szału ni ma"; stromizna nie powala, jedynie irytujący może być fakt, że podjazd ma około 3 km. Liczyłem na zjazd, że może 80km/h, jakiś tir, furmanka, karoca - na koło i 90 km/h... Nic... Ledwie 72 km/h. Dalsza droga bez historii, jedyne co się zaznaczyło w mojej pamięci to przemiłe hopki za Strzyżowem. No i te ścieżki rowerowe w Rzeszowie... Tragedia na bruku... Ogólnie tempo dobre jak na opowiastki o tempie niektórych ;p.
W takim miasteczku przed Rzeszowem rekord na prostej bez wspomagania - 56 km/h - rekord z Florynki nieaktualny, tam było w dół.
Z ciekawszych rzeczy to dziewczyny zgubiły mnie w Rzeszowie, bo coś im się pokiełbasiło ;p


Widok z Warzyc :D.


Na szczycie, od lewej Kinga, Domi, Aniasz i Ośka ;)


Sciachany na cpnie w Strzyżowie ;).


Stary most kolejowy za Strzyżowem ;).

Rzeszów by night ;).



Dzień następny >

Zabawy z kolarką czyli Beskid Niski z Yeti

Środa, 9 września 2009 · Komentarze(5)
Kategoria >50 km, sprint, >70 km/h
Ładna pogoda = rower.

Szybki telefon i jedziemy z na zaplanowaną przez Mateusza trasę. Od początku mocne tempo, jak dla mnie szczególnie pod górki. Do Ropy prawie 34 km/h. Szybko przemykamy drogą wzdłuż Klimkówki, na zjeździe do Uścia vmax. Na drodze do Wysowej skręcamy mordując długi podjazd w kierunku Śnietnicy. Dalej jedziemy do Banicy bardzo dziurawą drogą, tzw. asfalt terenowy, od tego momentu jednak nawierzchnia jest znakomita. Do Czyrnej krótka, ale niesamowicie stroma ścianka na szczycie, której podziwiamy panoramę Beskidu Niskiego, z Lackową, najwyższym szczytem po polskiej stronie. Na zjeździe do Piorunki mój towarzysz gubi licznik i niestety pomimo długich poszukiwań zguba nie odnajduje się ;(. Ale on jeszcze wróci! Od Berestu droga praktycznie cały czas opada, tempo szybkie, cały czas powyżej 40 km/h, nierzadko powyżej 50 km/h. Na jednej prostej rozgrywam sprint, rozprowadzany do około 48 km/h, wyskakuje zza pleców i dobijam do 58,7 km/h :D Nowy rekord na płaskim (tam akurat było ;p). Po zdobyciu Ropskiej bez przygód, tylko w Ropicy policja mnie łapie z powodu braku świateł. Mówię im, że zgubiłem i pokazuje pusty uchwyt - skutkuje - każą tylko jechać chodnikiem ;).


Yeti na podjeździe pod Klimkówkę.



W Czyrnej same atrakcje: jest cerkiew, jest i ścianka wspinaczkowa ;).




Beskid Niski - Widać Izby, a to takie duże i zielone to najwyższy szczyt pasma - Lackowa ;p.


Pastuszek się nudził i wyrzeźbił rodziców ;p.


Zachód na Ropskiej.


Mniej więcej ;p.

Dzięki xD


Z okna za dnia ;p


A to w nocy z balkonu ;p

click for more

O suchym pysku

Środa, 2 września 2009 · Komentarze(1)
Kategoria >50 km, >70 km/h
Hmm... Mia być krótka przejażdżka ;p.

Na początek zaatakowałem Bystrą i jej podjazdy. Najpierw ulica Zamkowa (jeszcze Gorlice), zjazd Bystrą (66 km/h) i podjazd pod Bystrą 2 :D. Na szczycie obczaiłem zjazd w inne strony, jednak zdawały się zbyt kręte do pociśnięcia i wybrałem zjazd Bystrą 2. Nastawiałem się oczywiście na nowy rekord vmax. Tak też się stało. 77,76 km/h. Czuję, żę 80 km/h z tej góry jest osiągalne, muszę bardziej się złożyć docisnąć albo złapać wiatr. Powróciłem do Gorlic tą samą drogą i zaliczyłem jeszcze podjazd koło Cmentarnej (strrrromy! :D) i zjechałem pod Kogutka. Stamtąd pojechałem sobie na początku bez celu w stronę Folusza. W czasie jazdy, w okolicy Krygu stwierdziłem, że jak się zepnę to trasa Folusz - Jasło - Gorlice jest osiągalna. Pomknąłem bardzo przyjemną drogą (bo cały czas lekko w dół ;p) i po niedługim czasie osiągnąłem Jasło i jakoś dotoczyłem się do Gorlic. Nie szło od Biecza, bo miałem litr wody, a nic do jedzenie, ani kasy żeby kupić ;/. To mój rekord bez zaopatrzenia, ale nie zamierzam go poprawiać :).

Gorlice - Bystra - Gorlice - Stróżówka - Gorlice - Bednarka - Folusz - Dębowiec - Jasło - Biecz - Gorlice


Niby - panorama z Zamkowej.


Na Golgocie ;).


Panorama - "Przed próbą osiągnięcia prędkości naddźwiękowej" xD.


A to już po ;).


Za krzyżówką w Foluszu.

click for more

Zguba

Poniedziałek, 31 sierpnia 2009 · Komentarze(1)
Wreszcie po czterech dniach wymuszonego siedzenia w domu mogłem coś popedalić. Wybrałem ciekawą i nie najłatwiejszą trasę wokół Klimkówki. Początek na rozruszanie, zabawa zaczęła się dopiero w Bielance, która od strony Gorlic jest cały czas pod górę. Główny podjazd pojechałem średnio - stromą ściankę na stojąco, 17 km/h, ale na wypłaszczenie brakło sił i zwolniłem. Dalszą część do rozwidlenia również średnio, nie ma się co katować. Na leśnym zjeździe, owszem można bardzo szybko, ale jest niebezpiecznie bo droga bardzo wąska i kręta. W czasie sprintu na "płaskim" w Leszczynach coś uderzyło o asfalt. Nie lubię się w takich momentach zatrzymywać i to jest błąd, bo jak się potem okazało była to tylna lampka ;/. Dość szybko wtoczyłem się na podjazd w Kunkowej i tam podjąłem decyzję o powrocie. Ciemność szybko zapadała, żadna przyjemność, z jazdy, odwiedzę to miejsce niedługo.
W końcu się przełamałem i docisnąłem na zjeździe - 74,16 km, ale stamtąd można spokojnie iść więcej. Gdyby była lepsza widoczność i miałbym okulary... 80 km/h mogłoby paść. Dalej tempo nieznane bo ciemno. Szukałem lampki, ale bezowocnie. Wkurzony wróciłem do domu, bo zgubiłem ją ze swojej głupoty. Po za tym wycieczka udana ;) Szkoda, że nie dłuższa, brakło czasu.


Na drodze do Leszczyn


Na szczycie podjazdu w Kunkowej ;)


Zapadający zmrok w Bielance...

Z innej beczki, tak właśnie profesjonalnie obsługuje się głośniki u mnie w domu. Coś w środku nie łączy i trzeba sobie pomagać tymi oto przeuroczymi nożyczkami ;).

Tour de sam

Środa, 1 lipca 2009 · Komentarze(0)
Wycieczka planowana od dawna, szkoda, że nie w miłym towarzystwie, no ale wszyscy ROBIĄ :) Ja też niedługo zaczynam, ale póki co trzeba było odwiedzić przyjaciółkę z dalekich stron.
Do Sącza elegancko się jechało, nawet popuściłem granda i ze zjazdu w Cieniawie jechałem 70 km/h. Oczywiście zapas jeszcze był, no ale nie lubię niepotrzebnego ryzyka :) Szybko znalazłem drogę na Limanową i zacząłem męczyć tą straszną jak dla mnie górę wznoszącą się ponad miastem. Jakieś pół godzinki i byłem na szczycie. Modliłem się żeby (o dziwo) nie było jakieś długiego zjazdu, gdyż to by oznaczało, że z powrotem znowu trzeba będzie wydrzeć na sam szczyt :) Niestety (:P) był dość miły i po niedługim czasie znalazłem się u celu podróży. W Limanowej znalazłem Ośrodek Sportowy i spędziłem miłą godzinkę z Agatą :) Obiad nawet dostałem za free :) Teraz czekał mnie powrót.
Od tej strony do Sącza jedzie się łatwiej zdecydowanie(no chyba, że od tego obiadu i godziny w bardzo miłym towarzystwie ;p). Pod górkę mijały mnie liczne service - cary grup kolarskich. Jeden nawet na mnie zatrąbił, gdy na poboczu robiłem zdjęcie czegoś wyjątkowo pięknego.(Pewnie uznał mnie za tego zagubionego członka swojej grupy ;p). Stoczyłem się do Sącza i tam nastąpił kryzys ;/ Minął dopiero po odpoczynku i lodzie na stacji/sklepie na wzniesieniu w Ptaszkowej/Cieniwie. Do Grybowa w dół, także poszło szybko i czekała mnie jeszcze tylko Ropska, która okazała się nieco dłuższa niż przewidywałem, ale jakoś sobie poradziłem. O dziwo od Szymbarku do domu byłem w stanie cisnąć ponad 32 km/h dochodząc nawet do 42. Było to niezwykle pozytywnie zakończenie tej niezwykle pozytywnej, aczkolwiek męczącej wycieczki :)


Kościół na serpentynach :)


U celu podróży :)


Na rynku.


Ten krzyż to jedna z głównych "atrakcji" Limanowej. W zimie ponoć można jeździć na nartach.


Ostatnia serpentyna przed Sączem.


Dworek obronny w Szymbarku :)


A tu się prawie zgadza ;)

click for more