Wpisy archiwalne w kategorii

>100 km

Dystans całkowity:5906.91 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:258:31
Średnia prędkość:22.85 km/h
Maksymalna prędkość:80.77 km/h
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:137.37 km i 6h 00m
Więcej statystyk

Bardejovskie kupele a kupelne oblatky

Sobota, 17 lipca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria >100 km, >70 km/h
Zawsze jak przejeżdżałem do Bardejova kusił mnie drogowskaz na Bardejovskie Kupele, ale jakoś nigdy nie było okazji wrócić w to ciekawe miejsce. Dzisiaj planowałem nieco dalszą trasę, ale osiągając ten punkt stwierdziłem, że nie jedzie mi zbyt dobrze, a nie ma się co katować dla km ;).

Od drogi głównej do uzdrowiska jest 2 km delikatnego podjazdu. Sporo ludzi, muzyka poważna w tle i straszna duchota ;). Od razu wpadł mi w oko hotel Astoria:





Jak widać nie zbudowano go przedwczoraj, może się poszczycić się 11 odrestaurowanymi apartamentami z okresu budowy. Zawsze lubiłem taką zdrojową zabudowę. Tutaj inny przykład takiej architektury, bliższy naszym czasom, chociaż sercom niekoniecznie:



Po dość długich poszukiwaniach odnajduję darmowe ujęcie wody i napełniam baki.



Trafiam także do punktu sprzedaży tutejszej specjalności, kupelnych oblatków. Smaki: orzechowy, kakaowy, kokosowy, cytrynowy; cena za paczkę (chyba 8, o ile dobrze pamiętam) 5 zł.





Do granicy ze Zborova ok. 10 km pod górę. Jakoś wchodzi, ale odzywa się bolące już przed wyjazdem z domu kolano. Sił dodają ciekawe widoczki. Na Słowacji rolnicy zrzeszają się w jakiegoś rodzaju związki, skutkiem czego są niespotykane po naszej stronie granicy tak duże pola:



Od Koniecznej już ładnie idzie, Magury nie męczę na szczęście. Na szczycie oblatek i od razu pełne odrodzenie. Idzie straszliwy ogień. Na serpentynach dziadek się boi wyprzedzać, łyka mnie dopiero na ostatniej prostej - 78,59 km/h - mój rekord z Magury. Aż do Sękowej prawie cały czas ponad 40 - 45 km/h. Tam zatrzymuje mnie głupota kierowców:



Ekg:

Bieszczady 2010 - Life's like a river in Komańcza

Poniedziałek, 12 lipca 2010 · Komentarze(0)
No i nadszedł czas na powrót... :).



Ruszamy, przed nami niewątpliwie najdłuższa trasa, ale za to z górki (generalnie). Wyjazd 11 z minutami, pierwszy postój na stacji w Cisnej - kolejna próba ułożenia opony - poniekąd udana. Do Komańczy dwie przełęcze, pierwsza nie odznacza się niczym niezwykłym, natomiast druga ma pyszny szeroki asfalt na serpentynach, oj gdyby nie sakwy to by przyszalał :D. Tak jedynie pod 71 km/h. Kusi nas droga do granicy z naszymi słowackimi braćmi, ale to aż 14 km w jedną stronę, mamy dziś dużo od przejechania i czasu mało. Peleton dzieli się mocno na ponad 30 km. Do Komańczy wpadamy na pełnej piździe i hopsa do rzeki!


Malownicza hopka przed brama Bieszczadów. Asfalt zaprawdę maloniczy na całej trasie ;p.


Przy skręcie na granicę.




Jacyś pakerzy...


Prezesy w swoim żywiole ;p.


Na koniec pamiątkowy skok na główkę ;p.

Do Krempnej coraz gorszym asfaltem docieramy, z wieloma przerwami, a czas leci nieubłaganie...


Za Moszczańcem...

Przez Mszanę, pod górę, między dziurami, dobrze chociaż, że okolica widokami nadrabia:




W Nowym Żmigrodzie Maciek i Domi odłączają się od grupy, bo mają trochę więcej km do pokonania, pamietkowe foto na zakończenie:




I sunset ;).

< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Nad Solinę

Czwartek, 8 lipca 2010 · Komentarze(1)
Seria mniej lub bardziej fortunnych zdarzeń, pomieszanie z poplątaniem i szczęśliwe ląduję z super ludźmi w Bieszczadach ;). Jak to do tego doszło? Długo by tu mówić, nie czas, nie miejsce, przejdźmy do rzeczy.

Już pobudka jest ostra:



Na szczęście oglądam to tylko z okna, wyjeżdżamy koło 7. W tym momencie należy wymienić startowy skład. Maciek, Ośka, Domi, Patryk, no i ja ;). Kupiłem niedawno sakwy, tak się prezentuje obładowany Giant pod Smutkiem ;p:



Pierwszy postój w Nowym Żmigrodzie. Poziom rozjeżdżenia jest bardzo różny stąd tempo też jest różne, nie śpieszymy się ;).



Do Dukli z ruchem wahadłowym, do Miejsca Piastowego z ruchem tirowym. Pierwszy większy podjazd, taką wydłużoną hopkę, napotykamy przed Rogami, wszyscy dają radę.




"Panie co to w ogóle było?!"


Domi


Ośka też zasuwa.

Zjazd w dół pod wiatr, tylko 66 km/h, odwiedzamy ciekawą bazylikę w Miejscu Piastowym i lecimy na Sanok z kilkoma przerwami, mniej lub bardziej stosownymi ;p.


Tak się czyta mapę w towarzystwie wiatru ;).


Wspomniana bazylika.


Jeden z witraży ;).

W Rymanowie sztywno na rynek, oj sztywno, ale z rynku 11 %, jest zabawa :D. Kilka dalszych km to jedno z najpiekniejszych miejsc na dzisiejszej trasie:







W Zagórzu postój na stacji benzynowej, Maciek i Domi zamieniają się rowerami ( i zostaje tak praktycznie do końca wyjazdu) i zdobywamy serpentynki nad miaste, dość ciekawe swoją drogą.


Jak widać na załączonym obrazku na jezdni pusto nie było...


Patryk pod koniec podjazdu.

Zjazd bardzo przyjemny, chociaż z sakwami tak nie pocisnę, jak na pusto, bo delikatnie rzuca mi tyłkiem. Niemniej jednak sta pada vmax wycieczki, prawie 70 km/h. Aż do Hoczewa mało ciekawa droga, oprócz przykładu geniuszu naszych dróg. Otóż za Leskiem jacyś magicy naprawili drogę smołą i drobniutkim żwirem. Przypiekło, przysmażyło i mamy prysznicy tym syfem, po 3 km postój na czyszczenie opon ;/. Po skręcie na Polańczyk bardzo strome hopki, trochę się urywam reszcie, mam kilka chwil przed Myczkowem.


Nowy nabytek ;).





Km, może dwa i docieramy wreszcie do naszego celu - Polańczyka. Zjeżdżamy na cypel w poszukiwaniu pola namiotowego, co skutkuje kolejnym km podjazdu z powrotem, dziewczyny były wniebowzięte ;p. Samo jezioro jest ładnie wkomponowane w otaczające wzgórza, woda jest ciepła i w miare czysta.


Solina po raz pierwszy.


Zapora w Solinie.


Pamiątkowe foto nad jeziorem ;).

W końcu po małym wywiadzie docieramy na pole namiotowe, właścicielka bardzo miła, prysznice niestety nie bardzo - żreją żetony, ale nie leją ;p. Świetny dzień, zachodzik na koniec:



Dzięki xD!



Dzień następny >

Dziupla

Niedziela, 4 lipca 2010 · Komentarze(3)


Dziś wyjechałem po Maćka i Domi, wracających z Krakowa, z różnych powodów, ale drogą tą samą ;). Do Lipnicy Murowanej (no prawie ;p) straszny ogień pod wiatr, średnia 29,3 km/h. Jeszcze mi tak noga w tym sezonie nie podawała, rekord jazdy bez przerwy, 67,84 km. Potem do Sitnicy już spokojnym tempem, z kilkoma przerwami, m.in. w Gromniku:


Tu oto prezentuje mój ulubiony strój, ustawiony na poziomie medium :D. Jak się większa górka trafia, poziom hard, zamek do pępka, jest chłodzenie, można się toczyć :p.


Przytulna toaleta w dziupli ;p.


Wnętrze przewyższające klasyczne toi toie pod względem estetycznym :D.

Pole między Zakliczynem a Gromnikiem:


W Sitnicy oczywiście gościna królewska, dzięki! Do Gorlic ogień po hopkach, ponad 36 km/h na szczycie, zewsząd otaczały nas groźne chmury:







Dzięki xD

Kąśna

Czwartek, 1 lipca 2010 · Komentarze(5)
Kategoria >100 km
Wyjazd przed 14, dość duży upał, znowu samotnie, co raz mniej się chce jeździć jak za towarzystwo ma się dwa banany i licznik...



Na Górze Zborowickiej ogarniają mnie postoje i niepewności. Tylna opona ma dosyć, czuje jak mnie lekko nosi, chyba, że rozgrzany asfalt na to dodatkowo podziałał, niemniej jednak do wymiany. Klocki chyba też czeka to samo, raz czy dwa zebrał aluminium z obręczy i musiałem chwilę się bawić, żeby to jakoś lepiej ustawić. Na szczęście były to dziś ostatnie problemy tego typu. Przy tej niezwykle smutnej okazji mała panoramka okolicy:






Serpentynki.

W Ciężkowicach skręcam, w celu zbadania nieznanej drogi, na Kąśną Dolną. Powiem szczerze, że przyjemnie się nią jechało, ale naprawdę pięknie jest dopiero za Jastrzębiem:






Uprawy chmielu?

Za mostem w Zakliczynie, na Wojnicz i mało przyjemna jazda wśród tirów. Odpoczynek na BP, zakupy w Wojniczu i nagle dostrzegam coś między drzewami. Okazuje się, ze jest to zaniedbany dworek w parku. Wygląda to na jakiś neogotyk, a więc coś co lubię ;).


Nie miałem dziś sił do jakiegoś cudowania, a ładnie by to wyglądało w HDRze ;).

Wjazd od Tarnowa przyjemną dwupasmówką, szczęśliwie mijam centrum, nawet światła są dziś po mojej stronie. Klucze wsiami i udaje się dotrzeć do drogi do Tuchowa. Tymczasem mijam osuwisko, trochę nietypowe, bo nie droga a tory:





Podjazd z Poręby Radlnej ładnie wchodzi, zjazd prawie 70 km/h, bez dokręcania. Na dłuższych trasach szkoda mi sił na szarże. Dalsze km przebiegają dosyć nudno, mijam tylko kolejne ślady powodzi:



Setka pęka w 3:33, czas dobry, chociaż jakoś specjalnie się dziś nie wysilałem, po prostu trasa była łatwa ;). Z Ciężkowic wybieram wersje Ostrusza - Kwiatonowice. Już wiem czemu nie lubię tej wioski. Bo się nie może skończyć, tylko tka cholernie wolno pnie się do góry, porządny podjazd dopiero za nią. Przyjemnie się jedzie grzbietem gór, w ostatnich promieniach słońca ;). Zjazd do Zagórzan chropowaty i kręty, spokojnie się toczę. Biecka (teraz) rulezzzz.

cały album

Sakwy przyszły!

trza być twardym a nie mientkim

Piątek, 25 czerwca 2010 · Komentarze(11)
Kategoria >100 km, >70 km/h
Pogoda od jakiegoś czasu (odkąd mam wreszcie czas na jazdę) nie zachęca do jazdy, ale dziś zdecydowałem się w końcu gdzieś przetoczyć. Koszulka z długim rękawem + podkoszulek i można jechać. Trasa, trudna, bardzo dużo gór i góreczek, ale warto był ;).


Ruszam o 12:45. Pod Bieśnik stromo, oj stromo, i nie dość, że stromo to zjazd dziurawy. Jego początek:


Dopiero w Stróżach zaczyna się dobra nawierzchnia. Od Wilczysk wiatr w pysk, czekam na jakąś porządną górę, żeby od niego odpocząć a tu jak na złość dopiero w Łęce:


Następny większy podjazd w Librantowej, potem szybko docieram do Nowego Sącza i skręcam w stronę Jeziora Rożnowskiego. Niemiła niespodzianka: zaskakuje mnie korek, który miejscami na dodatek trudno ominąć. Chcąc nie chcąc spędzam trochę czasu w spalinach. Z daleka widzę wysoko położone osiedle, wyglądające niczym twierdza i ciekawą dróżkę do niego. Postanawiam to zbadać. Stromo, oj stromo. Gdy chciałem zrobić zdjęcie osiedla, odezwał się głos przez malutki megafonik na latarni, "proszę nie robić zdjęć". No cóż, naprawdę straszna perspektywa ;). Jak się potem okazało jest dom Korala, właściciela firmy produkującej lody, a są tam 2 domy (+dom dla służby), a nie całe osiedle ;). Podgrzewany asfalt i takie tam inne bajery...


To te zabudowania u góry... Ponoć kupił całe wzgórze...

Zaczynam podjazd zamkniętą drogą z Dąbrowej. Nie jest ciężko, ze 2-3 km, kilka serpentyn, naprawdę fajnie się to przedstawia ;).



Widok na Wielogłowie i Dunajec:


W lesie okazuje się, że na mojej drodze stanęło potężne osuwisko, dlatego droga była zamknięta. Udaje mi się przejść, nie ma co opisywać, zobaczcie sami:


Pare km dalej wreszcie ukazuje mi się Jezioro. Brunatna woda nie zachęca raczej do kąpieli. To co zobaczyłem potem, czyli stosy śmieci na brzegach, gdy zjechałem niżej całkiem mnie zniechęciło.







Droga wiedzie cały czas po hopkach, dopiero przed Rożnowem pojawia się spory podjazd, wchodzi ładnie na górze chwila odpoczynku i drugi bananek ;).


Samowyzwalacz człowieka nie zastąpi, nieostre ;/

W Rożnowie z hopki koło kościoła wysikam 77,06 km/h, ale dalsza jazda tą wsią to katorga. Asfalt t r a g i c z n y! Do tego jeszcze te urocze mostki:



Następne km szybko lecą drogą główną Sącz - Kraków. Dopiero tu jest porządna nawierzchnia i trochę płaskiego. Jak zazwyczaj tego nie lubię, tak teraz przyjąłem to z radością ;). Podjazd pod Just wolno, znak, że czas na przerwę nie tylko na jedzenie, ale i dla mięśni - pomogło jedzie się wyraźnie lepiej.


Przerwa na szczycie Justu.


Strome serpentynki do Sącza (panorama jakości średniej, ręka zadrżała ;/).

W Sączu na takiej jednej ulicy zawsze odcina mi prąd, gdy nie jadę nią od strony Gorlic. Nieprzyjemny zbieg okoliczności. Myślałem, że zaraz zasnę, ale Tiger załatwił sprawę (polecam!). Cieniawa wchodzi jako tako, Ropska też. Miałem nie cisnąc w dół, ale tak mi powiało, że nie mogłem sobie odmówić. Prawie 78 km/h. Na więcej nie starczyło sił i jak się złożyłem w pewnym momencie to dojechałem tak do stacji w Ropie, trochę w amoku, nie bardzo jarząc co się wokół mnie dzieje ;). W Szymbarku mijam 3 - osobowy pociąg, Mateo ubezpieczał tyły ;p. Do Gorlic spokojnie z wiaterkiem.

Średnia słaba, bo gór dużo, pogoda kijowa, co chwile się zatrzymywałem na zdjęcia, jechałem samemu i pare innych równie niedorzecznych wymówek ;p.

zapraszam po więcej

Wind of change?

Sobota, 29 maja 2010 · Komentarze(2)
Kategoria >100 km, >70 km/h
Wyjazd 6:15, tym razem niestety sam, odpuściłem sobie z paru przyczyn wyjazd z Kingą. Szerokiej drogi!

Początek mocno do Żmigrodu, średnia 31,5 km/h. Potem było niestety tylko ciężej i wolniej ;/.


Poranek koło Folusza ;).


Wiatraki przed Żmigrodem.

Od Żmigrodu do Dukli dużo pod górę, na dodatek robią drogę i klika razy musiałem się zatrzymać na światłach - ruch wahadłowy, zebrałem wszystkie czerwone ;). W Dukli przerwa pod sanktuarium Jana z Dukli:




Dalej odcinek do Miejsca Piastowego, drogą międzynarodową z Rzeszowa do Barwinka, wśród tirów. Podjazd, który bardzo lubię:


Bardzo łatwo wchodzi, znacznie lepiej niż niewidoczne górki w polu - niby płasko, ale licznik prawdę powie. Na szczycie:


Ten rejon to oczywiście niegdysiejsze zagłębie naftowe. Kiedyś istniały tu bogate złoża, niedaleko położona jest Bóbrka, gdzie powstała pierwsza kopalnia ropy naftowej na świecie, założona przez Ignacego Łukasiewicza. Nie jest to jego jedyna zasługa. Wynalazł on także pierwszą na świecie lampę naftową, która obecnie znajduję się w kapliczce w Gorlicach, na rogu ul. Kościuszki i Węgierskiej. Widzę ją codziennie z okna ;).
Zjazd do miejscowości Rogi - 76,32 km/h - jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia - co to jest 76 km/h ;p? Od Krosna do Biecza masakra - jazda przestaje być przyjemnością - wieje przeokrutnie, mogę zapomnieć o średniej 30 km/h, która była spokojnie na tej trasie do zrobienia. Ten odcinek streścić mogę w czterech słowach - wiatr, wiatr, światła, wiatr. Gdybym wiedział, że tak marnie będzie się jechać, to pewnie nie nastawiłbym budzika na tą 5:25. Mimo to drugi czas na setkę - nie zmierzyłem dokładnie, bo miałem dość, ale coś koło 3:27



not much more

Piorun

Sobota, 22 maja 2010 · Komentarze(4)
Przychodzi sobota, jest sypanie. Oczywiście i tradycyjnie już z Maćkiem. Co by wiadomo było wszystko:


Do Ropy death on the road. Nie mogłem utrzymać marnych 30 km/h. Przed pierwszym porządnym podjazdem zdejmuje, mimo porannego chłodu kurtkę i nogawki, jestem jak nowo narodzony. Mimo złego samopoczucia na średnia w granicach 29 km/h. Ruszamy pod Tanią Górę. Podjazd jest ciężki, około 4 km długości, nachylenie odpuszcza tylko w paru miejscach. Na szczycie widok na Chełm, Wawrzkę i można się toczyć w dół. Dobry słowem byłoby telepać, bo droga jest dziurawa jak nie powiem co, jednak na jednej prostej leży nowiutki dywanik, proszący się o jak najszybsze opuszczenie go - robię to z prędkością 71,44 km/h, mijając, "pykającego powoli", jak on to mówi, Macieja niczym rakieta ;p.

Tymczasem droga pnie się w górę rzeki i nie jest łatwo i prosto. Przed Banicą pochłaniam żółtego kolegę z czerwonego plecaka, czyli po prostu bananka, w takiej o oto scenerii:


Nic tylko jeść ;). Przed Banicą skrę na Izby, droga całkiem miła, chociaż asfalt woła naprawę. Tu też popełniam swój pierwszy HDR:



Maciek w Izbach.

Aby dostać się do Mochnaczki Niżnej musimy pokonać 4 km nierównych betonów. Ciężką piłę pod górę umilają widoczki szczególnie "ochmurzona" Lackowa, najwyższy szczyt Beskidu Niskiego.


(do dobrego oglądania panoram zalecam zapisanie zdjęcia na dysk i wyświetlenia w jakimś programie z możliwością powiększenia)


Po betonach...


Kapliczka w Mochnaczce Niżnej.

Przed skrętem na Berest przed Mochnaczką Wyżną, stajemy na mały popas, w międzyczasie zapraszam na reklamę naszych sponsorów:



Towarzyszą nam malownicze krajobrazy ;).

Krótka hopka i naszym oczom ukazuje się Piorun, który był dziś jednym z naszych celów.

Mijamy kibiców:



Szeroka panorama na otoczenie (polecam powiększenie, niestety niemożliwe na blogu).


Najbardziej malowniczy wycinek z powyższej panoramy ;).

Podjazd jest dość stromy, ale krótki, więc nie sprawia większych problemów, czas na fotki ze szczytu:

Lackowa raz jeszcze.


180 stopni (chyba ;p)

Zjazd do Piorunki to materiał na osobny wpis. Do pierwszego zakretu, który okazuje się mieć 90 stopni, idę spokojnie ponad 60 km/h, i nagle towarzysz podejmuje próbę wyprzedzania z około 72 km/h na liczniku, niestety musi się schować, bo jest za ciasno. W tym momencie się urywam, mijam szybko chyba jeszcze dwa zakręty, koło 60 km/h i na ostatniej prostej ogień pod wiatr - 76,32 km/h. Do Berestu czeka nas jeszcze sztywna hopa i zaczynamy toczenie pod Krzyżówkę. Podjazd jest dłuuuugi - bo ponad 5 km, ale łatwiutki, jedziemy na luzie 15-16 km/h, końcówka nawet ponad 20 km/h. A swoja drogą jadąc pod górę, człowiek zdaje sobie sprawę, że jest znacznie więcej zakrętów niż to zauważa na zjeździe. Przerwa na szczycie, rzut oka na podjazd od strony Sącza, ten kadr bardzo mi się podoba, Na granicy lasu widać linię szosy:


Pod wiatr do Grybowa, Ropska wchodzi łatwo, dziś zostaje na niej trochę Maciej, z powodu nadwyrężonych ścięgien. Za to na zjeździe, z ładnym wiaterkiem pod narty, ustanawia rekord Ropskiej - ponad 76,7 km/h. Kto da więcej? Ja idę koło 74,5 km/h, co daje inny rekord, a mianowicie nigdy w czasie jednej wycieczki nie przekroczyłem 7 dych trzy razy ;). Do Szymbarku ogień z wiatrem, dalej już jakoś przepychamy i finisz :).

Dzięki wielkie xD!

click for something more

Śmierć nadejdzie na Ropskiej...

Sobota, 15 maja 2010 · Komentarze(7)
I nigdzie indziej, tylko tu...
Dla jasności:


Ale od początku. Stał się cud, czyli udało się ruszyć we czwórkę: Maciek, Kinga i Tomcio. Kierunek i cel: Słowacja, Kurovske Sedlo. Wyjazd 0 6 rano, toteż na Magurze łapie nas zmrok:



Zemsta mleczarza ;p

Pogoda ogólnie do jazdy nie zachęca, ale my zachęt nie potrzebujemy :). Do Bardejova tempo szarpane + wygłupy.

Dobre z nich chłopaki, ale strasznie aerodynamiczne...


Konkurs: znajdź bociana. Inne siedziały na latarniach przed przejściem, ogólnie w Koniecznej jest tego jak szarańczy...


To zdjęcie nie zostało dopuszczone do konkursu - zbyt trudne ;p.

Na przejściu spotykamy rajd z PTTK-u. Pare fot, krótka rozmowa i trzeba się zbierać, bo tempo jest średnie, a chmury mają coś w zanadrzu.


Z rowerkami od lewej Tomek, Kinga, ja i Maciek :).

Teraz 15 km w dół do Bardejova, chłopaki z ostatniej ścianki z highway to hell wyciągaj 74 z kawałkiem, ja troszkę odpuściłem, ale 7 się pojawia ;). Na rynku dłuższa przerwa + zdjęcia + żarełko i te sprawy.


A dziś nie będzie zdjęć bardejovskiego rynku! W zamian za to urokliwy budynek dworca autobusowego ;).


Nasz czwórka :).

Zaczyna się powolna wspinaczka. Do Tarnova jest lekko pod górę, jazdę umilają żółte pola rzepaku, zielone wzgórza, kwitnące na biało drzewka, chmury z których zaraz może lunąć i pizgający wiatr. W Tarnovie skręt w prawo i zaczyna się podjazd pod granicę. Pierwsze 7 km znośne, idziemy w parach, ostatni km wyciska siły, odpoczywamy na ergoduponomicznych kamyczkach ;). Ale wróćmy do samej górki:


Tomek wyrywa słupki pod komisariatem policji ;p.

W dół:


i w górę:


Zjazd szkoda gadać, tylko 2 km a dziurska po pachy. Tylicz, Mochnaczki - pod Krzyżówkę właściwie od tej strony porządnego podjazdu nie ma - tak się wlecze zadupiami. Na górce powinniśmy zrobić przystanek (tak mi potem do głowy przyszło), ale od razu zjeżdżamy świetnymi zakręcikami Berestu - dziś sucho. Tomek pokazuje technikę i odjeżdża kawałek. Do Grybowa tempo takie se, bo wieje bo paszczach mocno, ale jest w dół, więc 30 trzymamy. Przed miastem dopada mnie kryzys, więc opitalam bananka i but pod Ropską. Oj, jak się ciągło... Oj, jak powoli... Oj, jak źle... Jeśli umrę - to na Ropskiej - od strony Grybowa. Z racji, że zazwyczaj jestem tu po dłuższej wyciecze ten podjazd to zawsze męczarnia - mniejsza lub większa. Dziś WIĘKSZA ;). Do domu każdy ciągnie każdego w parach, ogólnie zaprzeczenie zgranego peletonu, hehe, ale dojeżdżamy ;)

Dzięki xD

Oj zmęczyłem się, dziś miałem zdecydowanie gorszy dzień!

not only from slovakia

Krynica na mokro

Sobota, 8 maja 2010 · Komentarze(2)
Na Przechybę była zbyt niepewna pogoda dziś, ale jakoś tak nie padało więc ruszyliśmy z Maćkiem na jakąś szybką 50 :). Pod jego blokiem zapada decyzja - równie szybka 80...

W Ropicy bus muli mnie spalinami, skutkiem czego zamulanie pod Ropską, Maciek ładnie wchodzi. Ptaszkowa mocno, ale wracam do siebie w Cieniawie, gdzie moje płuca zostają świetnie przewentylowane przy 78 km/h ;).

W Sączu, w czasie odpoczynku, spotykamy Rafała oraz decydujemy się na uderzenie na Krynicę.


Ratusz w Nowym Sączu.

Zaczyna się jazda w górę rzeki, chyba Kamienicy, ale tempo jest dobre, na kilometr czy dwa przed właściwym podjazdem pod Krzyżówkę zaczyna się ulewa, która zatrzymuje nas na przystanku przez ponad godzinę. Na słowa, że się przejaśnia, zaczyna prać gradem. Mamy co chcemy ;).




Pod Krzyżówkę, w lekkim deszczyku i po mokrym. Aby się rozgrzać jadę mocno, do pierwszego zakrętu koło 25 km/h, potem zastane mięśnie dają się we znaki.

Na górze, decydujemy się na zjazd do Krynicy, ale potem okazuje się, że ostatecznie Rafał odpuścił i śmignął na Berest. Szkoda, że bez pożegnania, numerów telefonu, ale bikestats.pl zapisał w ciągu długiej godziny na przystanku :). Dzięki!

Zjazd mało przyjemny, bo mokro, ale słońce wyszło, jeden zakręt dosłownie parował. W mieście w ogóle nie padało, jacyś skejci dziwnie na nas patrzyli, gdy wyżynaliśmy skarpetki na schodach pod pijalnią. Ale od strony granicy zbliżała się potężna chmura, znaleźliśmy się w kleszczach :p.


Maciek. Krzyżówka bardzo mi się spodobała, bardzo malowniczo położona.

A to już Krynica:





Zabytkowy dom zdrojowy.


Nowy dom zdrojowy i pijalnia.

Chociaż długi, to jednak wszedł łatwo i bardzo szybko - mowa o podjeździe z powrotem na Krzyżówkę. Stamtąd ruszamy drogą na Berest - droga zarąbista - leśne zakręciki i serpentynki - szkoda, że tak mokro.


Rzut oka w stronę Krynicy - na pewno ich tam przelało po naszej wizycie :p.

Od tego momentu cały czas w dół, mniej lub bardziej, dudka spotykamy w Kąclowej. Pod Ropską straszne zamulanie, potem wiatr w plecy i bardzo szybko docieramy do Gorlic.

Średnia bardzo wysoka, 100 km w rekordowym czasie - 3:22 i to po sporych górach :).

Dzięki xD!



click for something more