Wpisy archiwalne w kategorii

>100 km

Dystans całkowity:5906.91 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:258:31
Średnia prędkość:22.85 km/h
Maksymalna prędkość:80.77 km/h
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:137.37 km i 6h 00m
Więcej statystyk

pasova pętla

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · Komentarze(1)
W końcu setka :). Udało się zrealizować trasę, o której myślałem od dawna.

Ruszamy, ja i Maciek o 6 w stronę granicy. Pod Magurę mordęga. Pod górę, lekki wiaterek, zimno – zewsząd otacza nas szron.



Rozgrzewamy się dopiero wyjeżdżając na przełęcz Małastowską, tocząc się w promieniach porannego słońca. Do granicy docieramy dosyć szybko, strome hopki w Zdyni mocno.
W drodze towarzyszą nam pola pokryte szronem:


Te zdjęcia są tylko marną próbą oddania piękna tych widoków :).

Kanapka, szybki rzut oka w głąb Słowacji i wtaczamy się na highway to hell.


Po chwili droga zamienia się w dywan, opada łagodnie, po prostu coś pięknego. Do tego towarzyszą nam ciekawe słowackie krajobrazy:

Maciej na nowej maszynie.

W Zborovie skręcamy na hopki w kierunku Niżnej Polanki, ku naszemu zaskoczeniu łatwo nam dziś wchodzą.


Powoli pod górę :).


Wjeżdżając na Słowację, zaskakują ogromne pola, kontrastujące z polskimi skrawkami.


Widok w tył z pierwszej górki za Zborovem.

Z powrotem do Polski wjeżdżamy pokonując, podjazd z Niznej Polanki na przełęcz Beskid. Niestety droga od strony słowackiej jest rozkopana, bo robią kanalizację, wskutek czego, przedzieraliśmy się przez zwały błota. Do Grabu ponad 77km/h. Na skrzyżowaniu niestety nie jedziemy prosto, chociaż droga wygląda zachęcająco, hihi:


Aż do Krempnej jest w dół, wskutek czego prędkość generalnie powyżej 35 km/h, zmiany, był ogień. Tam na miejscowym przystanku pitstop na bananki i inne specjały:



Przełęcz Hałbowska bez problemowo, z tym, że ja czekając a kompana na szczycie zaliczam 400 m terenu i odwiedzam jakieś zbiorowe mogiły Żydów:



Tymczasem Maciek zjeżdża na dół i dopiero telefon wyjaśnia sprawę.


Widok ze zjazdu na Górę Grzywacką (ta na wprost) i Kąty.

Spotykamy Pawła z grupetto i urządzamy sobie mały sprint. Ma 3 km w nogach, więc zwycięzca oczywisty :).

W Nowym Żmigrodzie msza, na której sporo śmiechu (nie zabijcie mnie, ale te dziewczynki były naprawdę śmieszne ;p).



Ostatnie 25 km w dość dobrym tempie :).





Dzięki xD

click for something more

?127161025138263

VII Górska Pielgrzymka rowerowa z Rzeszowa do Dębowca 2009: Warzyce szału nie robią

Środa, 16 września 2009 · Komentarze(1)
W czwartek zaczynała się VII Górska Pielgrzymka Rowerowa z Rzeszowa do Dębowca, więc trzeba było dostać się do tego Rzeszowa ;). Wyjazd około 12 i standardową trasą do Jasła i tam skręt na Warzyce - osławiony podjazd w drodze do stolicy województwa podkarpackiego. Jak napisałem "szału ni ma"; stromizna nie powala, jedynie irytujący może być fakt, że podjazd ma około 3 km. Liczyłem na zjazd, że może 80km/h, jakiś tir, furmanka, karoca - na koło i 90 km/h... Nic... Ledwie 72 km/h. Dalsza droga bez historii, jedyne co się zaznaczyło w mojej pamięci to przemiłe hopki za Strzyżowem. No i te ścieżki rowerowe w Rzeszowie... Tragedia na bruku... Ogólnie tempo dobre jak na opowiastki o tempie niektórych ;p.
W takim miasteczku przed Rzeszowem rekord na prostej bez wspomagania - 56 km/h - rekord z Florynki nieaktualny, tam było w dół.
Z ciekawszych rzeczy to dziewczyny zgubiły mnie w Rzeszowie, bo coś im się pokiełbasiło ;p


Widok z Warzyc :D.


Na szczycie, od lewej Kinga, Domi, Aniasz i Ośka ;)


Sciachany na cpnie w Strzyżowie ;).


Stary most kolejowy za Strzyżowem ;).

Rzeszów by night ;).



Dzień następny >

Czchowska pętla

Poniedziałek, 24 sierpnia 2009 · Komentarze(1)
Kategoria >100 km, z Domi
300 km nie doszło do skutku przez pogodę, ale mimo to postanowiliśmy się gdzieś rano ruszyć. Od dawna po głowie chodziło zobaczenie jeziora w Czchowie i Rożnowie.

o 8:15 byłem już w Sitnicy, za chwilę pojawiła się Domi. Zjechaliśmy na drogę do Ciężkowic i po pokonaniu paru zjazdów i podjazdów osiągnęliśmy miasteczko. Dalej skierowaliśmy się na Zakliczyn, przez Gromnik i na rondzie skręciliśmy do Jurkowa. Tam na kolejnym tego dnia rondzie pojechaliśmy w stronę Nowego Sącza. W czasie tej niespecjalnie ciekawej jazdy, zauważyliśmy liczne ślady po wodzie, najczęściej w korytach strumieni, czasem nawet zalane częściowo pola.

W Czchowie odwiedziliśmy basztę i zaporę, w której ogromne wrażenie wywarła na nas rozpędzona woda przepływająca przez kompleks. Kilka km dalej stanęliśmy zobaczyć zamek w Wytrzyszczce. Na rozjeździe skręciliśmy kiepską drogą na Rożnów, pokonując pare stromych, a czasem długich podjazdów.

Niestety coś dziś nie miałem dnia do jazdy, może się nie wyspałem. Do tego doszły jeszcze swędzące oczy/powieki etc. Dobrze, że Domi pożyczyła mi okulary bo nie wiem jakbym dojechał. Musieliśmy skrócić naszą trasę nie jadąc na Sącz wzdłuż Jeziora Rożnowskiego, a zmierzając w kierunku Stróż przez Korzenną. Na tym odcinku połowa drogi była pod górę, w tym naprawdę ciężki podjazd, ze stromą finałową ścianką. Z Korzennej pięknym asfaltem do Stróż, skąd znajomą drogą do Gorlic ;)

Ogólnie tempo bardzo spokojne, pogoda beznadziejna, bo przebierałem się chyba z 6 razy, ale ogólnie jestem zadowolony z jazdy w takim towarzystwie :D

Dzięki xD


W oczekiwaniu na moją towarzyszkę - sitnickie pola i łąki ;).


Domi na trasie.


Radość w pełnej okazałości ;p


Baszta w Czchowie.


Nawet udało się nie zrobić kretyńskiej miny :D.


Woda schodzi schodami ;p?


plum!


Panorama jeziora w Czchowie z okolic zapory ;).


Zamek w Wytrzyszczce ;).


A tu Domi i jej okulary ;p



click for more

Cisza

Środa, 19 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Cisza. W korbie cisza. Wszędzie. Nareszcie ;).

No to jazda! 6,30, ale Maciej zalamił na 6,45, w końcu wyruszamy. Najpierw do Ropy i stamtąd przepiękną drogą wzdłuż Klimkówki. I tu wyszły na jaw dwie straszliwe rzeczy ;/. Pierwsza to ta, że tydzień z hakiem bez jazdy zrobił swoje, a druga znacznie gorsza: w aparacie padła bateria. Odwiedzam stanicę WOPR i chyba budzę bosmana, hihi ;) Brak okularów na zjazdach robi swoje, nie mogę przycisnąć, bo tracę widoczność ;p. Nadspodziewanie ciężki okazuje się podjazd pod Oderne, z którego niegdyś biło się pierwszy rekord prędkości, aż się łezka w oku kręci ;p.
Bardzo przyjemną drogą zjeżdżamy do Kunkowej (gdyby nie brak okularów to 70 km/h byłoby jak nic ;)) Potem jakimś paryjami dojechaliśmy do Przysłupia, a stamtąd długi podjazd z hopkami na Magurę, tym razem pięknie wszedł ;) Maciek siadł na koło żukowi, a ja przypomniałem sobie o damskich okularach, które wziąłem zastępczo i wycisnąłem trochę więcej niż z poprzedniego zjazdu, chociaż nie była to jeszcze prędkość odpowiednia ;). Kolejne 15 km do samych Gorlic to sprint za sprintem, po rzeczywiście płaskiej prostej w Sękowej (koło drewnianego kościoła) wyciągnąłem 49 km/h. Tak niewiele brakło ;)

Może znajdę czas i chęć na drugi etap ;)
Znalazłem ;)

Gorlice - Sitnica - Kwiatonowice - Sitnica

Miła traska nocna z Tomkiem. Bardzo nocna, powrót koło 23.

Dzięki xD



Zachód słońca gdzieś na trasie.


Jaki rambo :D!
Tomek ;).


Raczej nic ciekawego nie znajdzie ;p.
Ja i Bella ;).


"Tylko nie rób mi zdjęć!"
Domi i jej radość z błyskających fleszy ;p.


Mała różnica w km...

Wiśniowa

Środa, 5 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Wczoraj dokonałem jednej z najmądrzejszych rzeczy w życiu! Zadzwoniłem. Pod ten numer. I co? Wracamy jutro, wyjedź. Nic trafniejszego ;)

Mieli do pokonania około 170 km, ja tyle ile przejadę. Wyruszyłem około 9, ale zatrzymała mnie przednia opona. Na statoilu szczyt sieroctwa... Chciałem dopompować opony, a tu wentyl nie ten i w efekcie zeszło całe powietrze... Szybko do pobliskiej wulkanizacji i własnoręczną przelotką (międzywentylową) bardzo miły jegomość napełnia moje Kendy cudownym powietrzem ;) Jedziemy.

Pare km przed Jasłem łapie mnie deszcz tak mocny, że trzeba poczekać około 20 minut, aż zelżeje. Potem jazda, mimo kapania i ogólnego ruchu na drodze. W Jaśle wyrzynam na przystanku skarpetki i jest okej. Rzucam się na drogę do Pilzna i całe szczęście kontaktuję się z Tomkiem i w odpowiednim momencie skręcam na Frysztak, do którego wiedzie kręta i dziurawa droga, z miłymi stromymi hopkami. Potem uderzam w Wiśniowej na Ropczyce i za tą przecudowną wsią spotykam się wreszcie z wyprawowiczami! Tomasz wpada obładowany po pachy. Sakwy przód, tył + przyczepka Kingi ;) Jak on z tym jedzie...? Tego nie wiem ;p Nie jeździłem z sakwami, co dopiero z tym całym majdanem... Po chwili Kinga nadjeżdża i po radosnym przywitaniu i ogólnej wymianie wrażeń i testowaniu mojego nowego roweru ruszamy razem na jajecznicę w krzaki ;p Po zapałki na pobliski Orlen i można smażyć. Na prośbę Kingi omijamy Warzyce i jakimiś wsiami dojeżdżamy do szosy Jasło - Krosno. Z jednym krótkim postojem docieramy do Biecza, tam spotykamy Annę i Annę i Patryka ;p. Dłuugi postój na montowanie przyczepki do roweru Kingi i ogólne śmianie. Rundka honorowa po Gorlicach i testowanie odejścia moich opon :D. Na prostej na Chopina (płasko) wyciągnąłem 47 km/h (na siedząco), chociaż gdybym z tyłu nie wrzucił 9, może byłoby 50 km/h (9 zmniejszyła znacznie dynamikę, zanim ruszyłem korbą prędkość zdążyła spaść ;p). "Odjechaliśmy" Tomka pod sam dom, razem z Szymonem i Annami i potem do domku na zasłużony obiadek :).

Dzięki i gratulacje, jesteście wielcy (może też bym był, ale pewne przeszkody wystąpiły ;p)

A teraz zdjęcia:

Jadąc, przed Bieczem stwierdziłem, że nie mam zdjęć tego uroczego miasteczka i zrobiłem pare :)


Panorama.


Ratusz.


A tu już Tomasz z całym wyprawowym majdanem, nie tylko swoim ;p


"Pali się wreszcie?" Smażenie jajecznicy ;).


Przyczepna (zazwyczaj) przyczepka.


Aniasz ;). Niezły korek utworzył się w Siepietnicy, i nasze w tym koła!


Kinga montująca ukochaną przyczepkę i Anna, której mina zdaje się mówić "Długo jeszcze?". W tle Patryk i z deczka ucięty Tomasz.


Coś pominąłem...

click for little more

Tandem's guide

Niedziela, 2 sierpnia 2009 · Komentarze(2)
Kategoria >100 km
To była jedna z najlepszych, a na pewno najwartościowsza wycieczka na jakiej byłem. Bez wątpienia.

Początek nie zapowiadał przeżyć tego dnia, można by rzecz cisza przed burzą. Dojechałem do Małastowa w ogromnych męczarniach, nie wiem czy z powodu silnego wiatru czy braku towarzystwa, ale nogi miałem jak z waty ;/. Już miałem wracać i zrezygnować z trasy Krynica - Bardejów, kiedy nagle widzę dwa tandemy. Stwierdziłem, że pojadę chociaż kawałek, żeby się przyjrzeć tym rowerom, bo nie widziałem czegoś takiego nigdy. I tak zaczęła się dzisiejsza przygoda. Wjechałem an dobry początek na Magurę, zauważając, że Ci kolarze są niezwykle mili i otwarci, nieczęsto spotykana sprawa. Jechali do Mszany Dolnej, przez Uście Gorlickie, Grybów, Nowy Sącz i Limanową.

Co to w ogóle jest tandem (w tym przypadku dwuosobowy)? To rower dwuosobowy z ciekawym napędem. Otóż pierwsza osoba kręci na małej zębatce i łańcuch przekazuje obroty na taką samą do drugiej osoby, z tym, że na tej samej osi zamontowana jest ogromna zębatka z drugiej strony, połączona z kasetą. Rower jest długi na ponad metr. Druga osoba ma kierownicę zamontowaną na sztycy siodła pierwszej. Szybki na zjazdach i płaskim, wolny pod górę. Bla, bla, bla.... Nie o to chodzi w tandemie (chyba). W tym klubie, nie jest to oczywiście zasada, pilot jedzie z osobą niewidomą... Jest to poświęcenie ze strony pilota, który oddaje komfort szybszej jazdy na normalnym rowerze dla dania szansy osobom dotkniętym tym nieszczęściem, jakim jest brak wzroku lub jego poważna wada. A co najistotniejsze: siła woli i samozaparcie niepełnosprawnych... Pomimo swoich pozornych ograniczeń, dają z siebie wszystko i chcą żyć normalnie, uprawiać sport, nie uznając swojej dolegliwości za coś przeszkadzającego w ich życie. Nie wiem czy to co napisałem kogoś nie uderzy lub nie zabrzmi dziwnie lub nieprawidłowo, no ale takie mam przemyślenia.

W klubie są ponoć pieniądze, ale nie ma chętnych (myślę, że na pilotowanie). Smutna sprawa i zastanawia...

W Grybowie spotkaliśmy się z trzecim tandemem z grupy, w Sączu z czwartym, który przez pomyłkę nadłożył 20 km. Zakupy w Lidlu trwały dość długo, umówiłem się z Agatą w Limanowej, wiedziałem, że wrócę bardzo późno, ale każda chwila dzisiaj była cenna i nie przejmowałem się konsekwencjami.

Na zjeździe z Cieniawy 69,5 km/h na liczniku, a tu kobita wyprzedza sznur samochodów pod górę, jadąc wprost na mnie. Hamulce do 40 km/h i żyletki z chamstwem ;/ Szkoda, że nie zdążyłem zapamiętać numerów albo chociaż pokazać co o niej myślę.

W Sączy dołączył jeszcze chłopak, tym razem solo, z inną dolegliwością. Mnie on osobiście, najbardziej uderzył(?), zszokował(?), zadziwił(?), nie znajdę dobrego słowa. Niedowład, nie właśnie. Pedałował praktycznie cały czas lewą nogą, miał problemy z utrzymaniem kierownicy (pod górę szczególnie, nie wiem jak na płaskim, czy w dół), ogólnie ciężka sprawa, ale postanowił, że będzie jeździł i swoje zamierzenia spełnia z dobrym skutkiem. Pod górę jazda była dla niego naprawdę ciężka, gdyż chcąc zablokować prawą rękę, wsuwając ją między manetkę, a kierownicą, obcierał dłoń i zadawało mu to ból :(... Mimo to, wjechał na 9 kilometrowy podjazd z jedynym tylko przystankiem, z powodu ręki...
A jego maszynie też warto wspomnieć, bo takiej nie zobaczycie często. Szosówka, z kierownicą (karbonową) poziomą, giętą. I manetki. Z powodu niedowładu wszystko oprócz tylnego hamulca na lewej stronie. Bardzo ładny, niebieski Author, z widelcem z karbonu. Dbał o niego, aż miło było popatrzeć, widać, że to jego ogromna pasja i nie daje się pomimo dużych utrudnień fizycznych.

Razem wjechaliśmy aż na Wzgórze powyżej Limanowej (8,7 km podjazdu) i tam z powodu braku czasu musiałem ruszyć wcześniej, jak tylko zjadłem żurek, kupiony zresztą przez ekipę (jechała z nimi chyba żona jednego z rowerzystów, wioząc bagaże i resztę samochodem). W Mordarce (wieś przed Limanową) posiedziałem z Agatką godzinkę i zabrałem się z powrót. Dość szybko wtoczyłem się na krótkie, z tej strony wzgórze i zacząłem dłuuugi zjazd. Może ktoś mnie wyśmieje, ale on jest za długi. Momentami usypiałem, a kiepski asfalt nie pozwalał położyć się na kierownicy i dać odpocząć zdrętwiałym rękom. Złapałem kryzys, drugi raz po zjeździe z tej góry a zjeżdżałem z niej dwa razy ;P. Chciałem zjeść obiad w orientalnej restauracji Mekong, ale kazali zostawić rower na zewnątrz, nie ma na to szans, wyszedłem. Zakupy na stacji i but do domu. Bałem się Cieniawy, ale snikers w połowie i jakoś się wtoczyłem. Do Grybowa szybko i tam mały accident. Na skrzyżowaniu staję i wypinam się lewym, (trochę już przysypiałem na rowerze) a chcę stanąć prawym. Efekt wiadomy xD. Ropska okazała się płaska, choć długa, niemniej jednak znacznie łatwiejsza od Cieniawy. Na szczycie poczułem dom i zew wzywającego mnie obiadu i ogień do Gorlic, zajechałem w niezłym tempie. W Ropicy szedłem na prostej nawet ponad 33 km/h.

Gorlice - Magura - Gładyszów - Uście Gorlickie - Ropa - Grybów - Nowy Sącz - Mordarka (k. Limanowej) - Nowy Sącz - Grybów - Gorlice

Szczęśliwy, pouczony, poruszony, zdumiony, zadziwiony, pełen podziwu (i kwasu mlekowego :P) i ... zmęczony :)



Tandemy i ich załogi ;)


Na podjeździe :)


Kościółek w Ropie.



Kolejni kolarze :)


Tandem z bliska.


Piękny Author Darka :)


Widok na Nowy Sącz.


Powrót w świetle księżyca :D

Kielecczyzna 2009: Wiatr w polu po raz drugi

Poniedziałek, 20 lipca 2009 · Komentarze(0)
Niestety! Robota czeka i nie mogłem zostać dłużej w uroczej Kielecczyźnie :( Wrócę tu kiedyś, ale na razie to trzeba wrócić do domu ;)

Babcia napakowała mi tyle jedzenia, że bałem się o swoje plecy, znowu trzeba było wykręcić koło 200 km z takim bagażem ;/ O 8 ruszyłem w trasę.

Kielce - Morawica - Chmielnik - Busko Zdrój - Stopnica - Pacanów - Szczucin - Radwan - Dąbrowa Tarnowska - Tarnów - Tuchów - Gromnik - Ciężkowice - Gorlice

Od Morawica totalne zaskoczenie. Wiatr miał być czysto zachodni, a tym czasem zawiewa, zresztą bardzo przyjemnie z północy i północnego zachodu, dało mi to niesamowitego kopa i pagórki do Buska Zdroju pokonałem w około 1h 45 minut. Po krótkim odpoczynku na BP pojechałem w kierunku przeprawy na Wiśle w Szczucinie. Tutaj to dopiero było darcie. Jedna przerwa na zakup 0,5 kg nektarynek od przydrożnego sprzedawcy (na odcinku Busko - Pacanów stoją co kilkanaście metrów) i prędkość cały czas 30-45 km/h, pomimo małych wzniesień. Niestety w czasie "zakupów" minął mnie jedyny spotkany dziś kolarz. Nawet nie bawiłem się w pościg, bo przy takiej aurze musiał iść cały czas +40 km/h. Lekkie załamanie nastąpiło przed Szczucinem, gdzie zmieniłem kierunek jazdy na południowy, a wiatr zresztą też i dął mi prosto w twarz ;/. Stwierdziłem, że to dobry moment, aby zjeść obiad i zatrzymałem się na pół godzinki w barze 3 km przed Dąbrową Tarnowską. Bardzo miła obsługa, duże porcje, jedzenie przeciętne, polecam :) Na podjeździe w Lisiej Górze poczułem wreszcie wiatr z tej strony, z której zawsze być powinien i przez Tarnów przeleciałem niczym burza.

I tu się pojawia ciekawa kwestia: ścieżki rowerowe. Nabudowali tam tego pełno i nic bym nie mówił, bo są rowerzyści preferujący wolną, relaksacyjną jazdę, powiedzmy 20-25 km/h i nic mi do tego, ale u licha niech nikt mnie nie zmusza do takiej jazdy, kiedy spokojnie mogę przycisnąć 10 km/h więcej! A na ścieżkach się nie da! Nie wiem czy nawierzchnia taka kijowa czy co, w każdym razie mnie duży ruch na drodze nie przeszkadza, a mi tu wylatują ze znakiem: "zakaz jazdy rowerem" ;/ Oczywiście to olałem i przeciąłem miasto szeroką aleją, która przeważnie opada pod dość dużym kątem, zamiast męczyć się ścieżka, na której zresztą pełno przechodniów ;/

Do Tuchowa droga ciężka; potężna góra wznosi się nad Tarnowem, ale jej zdobycie nie zajęło mi tak dużo czasu jak się obawiałem. Na zjeździe w Porębie Radlnej 58 km/h - vmax wycieczki. Od razu zaznaczam, że na zjazdach nie pedałuję (chyba, że muszę powiedzmy do tych 40 km/h), składam się tylko w aerodynamiczną pozycję i jadę i rower się rozpędzi. W Tuchowie zwiedziłem (z zewnątrz) klasztor Redemptorystów i pojechałem w dalszą, niedługą już drogę.

W Ciężkowicach ostatni dłuższy postój i zakupy i atak na jedno z najgorszych wzniesień tej wyprawy. Moje obawy jednak się nie sprawdziły i wbiłem się na górę dość szybko. Stamtąd już okolicą, której nie lubię: jazda zapyziałymi wiochami, w których jezdnia wije się jak wąż i nigdy nie wiadomo, gdzie nas za chwilę powiedzie. Uszczęśliwiony dojechałem wreszcie do Gorlic, kończąc trasę z bardzo dobrą średnia, w stosunku do długości i przed wszystkim zmęczonego życiem Granda.

Aha, właśnie. Dzisiaj rekord na setkę :) 3h 33 minuty :)

Takie coś musiałem wozić przez te 550 km ;/



Łąki w Świętokrzyskim ;)


Klasztor w Tuchowie


Ogród pielgrzyma? :)


Ujęcie klasztoru z oazy zieleni, naprawdę przyjemne miejsce :)



< Dzień poprzedni Podsumowanie >

Wschodnia Słowacja 2009: Return (of the King)

Poniedziałek, 13 lipca 2009 · Komentarze(0)
Vinne - Michalovce - Strażske - Vranov nad Topl'ou - Kapusany (k. Presova) - Bardejov - Zborov - Konieczna - Gorlice

Koniec końców, w końcu w domu.

Ale trzeba było do niego najpierw wrócić, i to był mój interes dnia. Wrócić w jednym kawałku i przed nocą. Ale do rzeczy.

Pobudka o 7, wyjazd o 8. Na początek do Michalovców, szybko poszło, rozglądałem się dokładnie, bo to już ostatni kurs oklepaną trasą. Oklepaną, ale jakże przyjemną :) Potem przez Strażske do Vranova, na koneic milutki zjeździk, niestety przed samym miastem trzeba było chwilę głowić się z mapą, żeby się nie pogubić i nie wylądować w Kosicach. Po krótkim postoju na Slovnaft za Vranovem, ruszam dalej w kierunku Presova. Droga była pagórkowata, zdarzały się jakieś większe górki, ale jechało się bardzo przyjemnie. Ruch był duży i tu może zdziwię wiele osób, ale lubię jeździć w dużym ruchu, a na Słowacji kierowcy są bardzo uprzejmi i nie trąbią jak niektóre chamidła w Polsce, podczas mijania.

Dojechawszy do Kapusanów, poczułem nagłą potrzebą pęcherza. Niby faceci nie mają z tym wielkich problemów, ale zobaczyłem znak Slovnaft, więc postanowiłem zrobić to kulturalnie i przy okazji przemyć twarz :) Kiedy w końcu po długich poszukiwaniach trafiłem, okazało się, że to nie stacja tylko jakaś fabryka, zakład czy inna placówka tego typu. Wkurzyłem się, bo te bezowocne poszukiwania tylko rozzuchwaliły mój pęcherz. W końcu po paru km w stronę Bardejova zrobiłem, co zrobić miałem i można było jechać dalej.

Tak jak się spodziewałem ta droga była bardzo pagórkowata, dosłownie góra - dół, czasem jakaś prosta. Ale lubię to, więc w niezłym tempie, osiągnąłem miasto z przepięknym Starym Miastem, pozostałościami murów obronnych i kościołem św. Idziego.

Szosa Bardejov - Zborov jest bardzo szybka, gorzej z odcinkiem ze Zborova na granicę. Cały czas pod górę, ładnych 10 km, zakończonych stromym podjazdem na samo opustoszałe przejście.

Stamtąd po krótkim odpoczynku na asfalcie, podbudowany widokiem znajomych miejsc ruszyłem w kierunku domu. Na Magurę szybko się wtoczyłem i jeszcze szybciej stoczyłem, a stamtąd 15 km pokonane w niespełna 30 minut. 30-40 km/h i nawet krótki deszczyk w Sękowej mnie nie zatrzymał, bowiem gnałem na spotkanie babci, czterem ścianom i obiadkowi :)

Co mnie dziś zadziwiło:

Na płaskim ciężko mi było utrzymać ponad 30 km/h. Jechałem cały czas tempem 26-29 km/h, oprócz krótkich epizodów. Czyżby nogi odczuwały Węgry, a może w moim rowerze coś utrudniało jazdę? Oba scenariusze się nie wykluczają :)
Niemniej jednak tempo 26-29 km/h ucieszyło mnie. Zdołałem je utrzymać bez trudu i co najważniejsze bez rwania. Dzięki temu nie przyjechałem wyczerpany, ale gotowy na dalszą jazdę :)

Czego żałuję:

Presova. Byłem 10 km i nie zajechałem. W sumie, nie wiedziałem wtedy czy nie złapie mnie jakiś kryzys, wiatr, awaria albo jakieś inne UFO. Chciałem to zakończyć na dwóch kołach, w Presovie byłem 3 razy, a nie jeżdżę dla kilometrów, których pewnie miałbym z Presovem około 200, dlatego pojechałem zaplanowaną trasą, omijając metropolię.

Cieszę się z:

Równego tempa i wielu sił jakie zostały. Trasy jak i dzień dzisiejszy świadczą, że jestem gotów (chyba) na prawdziwą wyprawę za rok. Niestety nie udało mi się pojechać na , ale za rok myślę się gdzieś ruszyć :)


Cerkiew na skrzyżowaniu koło Kauflandu w Michalovcach :)


Vranov - Kapusany


Kapusansky Hrad


Niech mi ktoś powie co to u licha jest? Bambus?


Urocze okolice Bardejova



Rynek w Bardejovie z kościołem św. Idziego, ratuszem miejskim i kamieniczkami.


Na bardejovskich murach :)


Highway to hell po raz drugi i mam nadzieję nie ostatni :)


Serpentynki na Magurze :)


Bociany - ile tego jest na Słowacji to po prostu szok. Ja na zdjęcie zdecydowałem się dopiero na granicy, stwierdzając, że nie mogę pominąć moich nieodłącznych towarzyszy :)



click for more

< Dzień poprzedni Podsumowanie >

Wschodnia Słowacja 2009: Zemplinska Sirava

Niedziela, 5 lipca 2009 · Komentarze(0)
Gorlice - Konieczna - Svidnik - Stropkov - Domasa - Vranaov nad Topl'ou - Strażske - Michalovce - Medvedia Hora - Vinne

Wyjazd z rodzinką na urlop, czyli szykuje się mała wycieczka :) Oczywiście zachwyceni nie byli, ale nie utrudniali. Miałem jedno miejsce dla jakiegoś towarzysza podróży, bo trasa miała być dość długa. Tomek się zgodził, nadarzała się okazja do przetestowania nowych sakw (CROSSO) przed "wyprawą".

Wyjazd zaplanowaliśmy na 8,45 w niedzielę, po kościele ;p Jak to ja, zaspałem pokazując swoje niechcące lekceważenie dla wszystkiego. W końcu na drogę wytoczyliśmy się o 9,30(?). Do granicy jazda jedną z moich ulubionych tras krótkich, zdobyliśmy Magurę i zaczął się mój "dziewiczy" wjazd na Słowację. Beherov powitał milutkim parokilometrowym zjazdem po drodze, która mogłaby śmiało występować o miano asfaltu terenowego. W Zborovie skręciliśmy na Svidnik, przecinając w poprzek liczne, mniejsze i większe góreczki. Po paru km spotkaliśmy dwóch starszych kolarzy jadących na spotkanie z następnymi dwoma kawałek dalej. To była jazda! 38-42 km/h do samego Svidnika, niestety skręcili, a dwuosobowa grupa wycieczkowa zrobiła postój pod Tesco. Pomimo pozornie morderczego tempa mieliśmy dużo sił i wyjechaliśmy na dalszą drogę autostradą w budowie (były drogowskazy na Rzeszów) do Stropkova. Trzymaliśmy tempo 33-38 km/h, jechało się naprawdę szybko i przyjemnie. Pierwszy większy podjazd na Słowacji czekał nas na Domasą, jednak jazda w cieniu drzew nie była bradzo uciążliwa. Widać było skutki lipcowej pogody - Domasa zalała pobliskie lasy i przybrzeżne łąki. Podczas o odpoczynku w chłodnym lesie kilkanaście km dalej, podjęliśmy decyzję o odwiedzinach Vranov, gdzie znajdowało się najbliższe Tesco, a zapasy powoli się kończyły. Nasze poszukiwania sklepu w tym mieście to materiał na osobną historię.
"Gdzie tesco?"
"2 km i w lewo"
No to jedziemy - tabliczka po 500 m - Tesco 2,1 km. Potem 1,5 km. I nic. Po przejechaniu 4 km pytamy i wskazują to samo miejsce:
"Za Billą 200 m i w prawo"
I jest! Tabliczka. Od drugiej strony skręt był nieoznakowany i stąd zwiedzanie Vranova pod wiatr. Ale nic, pół godziny pod sklepem i tniemy wreszcie do Michalovców. W Strażske napotykamy przejazd kolejowy. Czerwone światło, ale nic nie jedzie.
Tomek:"Jedź! Stój!"
Całe szczęście nie posłuchałem go i nie zatrzymałem się na środku, uciekłem przed opadającym szlabanem i jakoś to poszło. Do Topolczan płasko, zresztą jak przez większość trasy i skrótem, mijając miasto wyjechaliśmy koło Kauflandu. Szybki spojrzenie na mapę i dwupasmówką nad jezioro. Przepiękna okolica, wzgórza z winnicami, cypel, woda słońce i ...wątpliwości, gdzie tak naprawdę mamy dojechać. Postanowiliśmy spróbować Kaluży. Tomasz zamoczył się w jeziorze, a ja dowiedziałem się, że Vinne to nasz cel i trzeba się kawałek wrócić.
Tempo kosmiczne, około 28 km/h, na oko. Tomek przez całą trasę krzyczał: "za szybko!" Na 100 km 3h 35 minut :). Świetna sprawa :)
Na miejscu odpoczęliśmy i mimo musowego powrotu mój towarzysz poszedł spać dopiero o pierwszej. Szczerze mówiąc podziwiam siłę, jeśli wróci ;p

Wielkie dzięki xD


Tomek w pełnym uzbrojeniu :D


Kapliczka w Koniecznej.


I'm on the highway to hell!


Cerkiew w Stropkovie.


Domasa :)


"Jedź! Stój!"


A to już cel - Zemplinska Sirava :)


"Żeby nie było - nogi zamoczyłem" :)



click for more

Dzień następny >

Tour de sam

Środa, 1 lipca 2009 · Komentarze(0)
Wycieczka planowana od dawna, szkoda, że nie w miłym towarzystwie, no ale wszyscy ROBIĄ :) Ja też niedługo zaczynam, ale póki co trzeba było odwiedzić przyjaciółkę z dalekich stron.
Do Sącza elegancko się jechało, nawet popuściłem granda i ze zjazdu w Cieniawie jechałem 70 km/h. Oczywiście zapas jeszcze był, no ale nie lubię niepotrzebnego ryzyka :) Szybko znalazłem drogę na Limanową i zacząłem męczyć tą straszną jak dla mnie górę wznoszącą się ponad miastem. Jakieś pół godzinki i byłem na szczycie. Modliłem się żeby (o dziwo) nie było jakieś długiego zjazdu, gdyż to by oznaczało, że z powrotem znowu trzeba będzie wydrzeć na sam szczyt :) Niestety (:P) był dość miły i po niedługim czasie znalazłem się u celu podróży. W Limanowej znalazłem Ośrodek Sportowy i spędziłem miłą godzinkę z Agatą :) Obiad nawet dostałem za free :) Teraz czekał mnie powrót.
Od tej strony do Sącza jedzie się łatwiej zdecydowanie(no chyba, że od tego obiadu i godziny w bardzo miłym towarzystwie ;p). Pod górkę mijały mnie liczne service - cary grup kolarskich. Jeden nawet na mnie zatrąbił, gdy na poboczu robiłem zdjęcie czegoś wyjątkowo pięknego.(Pewnie uznał mnie za tego zagubionego członka swojej grupy ;p). Stoczyłem się do Sącza i tam nastąpił kryzys ;/ Minął dopiero po odpoczynku i lodzie na stacji/sklepie na wzniesieniu w Ptaszkowej/Cieniwie. Do Grybowa w dół, także poszło szybko i czekała mnie jeszcze tylko Ropska, która okazała się nieco dłuższa niż przewidywałem, ale jakoś sobie poradziłem. O dziwo od Szymbarku do domu byłem w stanie cisnąć ponad 32 km/h dochodząc nawet do 42. Było to niezwykle pozytywnie zakończenie tej niezwykle pozytywnej, aczkolwiek męczącej wycieczki :)


Kościół na serpentynach :)


U celu podróży :)


Na rynku.


Ten krzyż to jedna z głównych "atrakcji" Limanowej. W zimie ponoć można jeździć na nartach.


Ostatnia serpentyna przed Sączem.


Dworek obronny w Szymbarku :)


A tu się prawie zgadza ;)

click for more