Wpisy archiwalne w kategorii

>100 km

Dystans całkowity:5906.91 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:258:31
Średnia prędkość:22.85 km/h
Maksymalna prędkość:80.77 km/h
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:137.37 km i 6h 00m
Więcej statystyk

Dzień 2 - Węgry płaskości wy moje

Środa, 3 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Rano pakowanie chwile zajęło - sos w przedniej sakwie, troszkę kurważ sprzątania. Ruszamy na Węgry, zahaczając o stację w Satoraljauhely. Moja nadmierna uprzejmość kosztuje nas jakieś 15 minut... Łazienkę przejmują baby z autobusu - szybko jednak naprawiam swój błąd i odbijam bastion z rąk wroga - naczynia umyte. Przyjemna ścieżka rowerowa prowadzi nas aż za Sarospatok. Potem spotykamy 3 auta Polaków. Łzom szczęścia nie było końca. Po skręcie na Tokaj wiatr mniej sprzyja. W pięknym miasteczku, w którym zasadniczo nic nie ma przerwa na rynku i dalej walimy na Nyireghazę. Ruch nieco mniejszy niż od granicy na Miskolc, ale dalej trzeba uważać. Miasto opuszczamy szeroką dwupasmówką nie zapominając o arbuzach. I znów wiatr pomaga. Zatrzymujemy się w Debrecinie na małe zwiedzanie i za miastem na nocleg, na polu kukurydzy. Pogoda ciągle piękna, nie za gorąco. Dzień żegnamy ładnym zachodem słońca i winem z Tokaja. Chyba półwytrawne.



Satoraljauhely o poranku:


Wiekopomna chwila:


Zabezpieczenie przed rowerami na ścieżce:


Wszędzie winnice:




Tokaj:


Arbuzstop:


Węgierski brak poczucia humoru:


Flatland:


Debrecin:




Dzień 1 - Let the siege begin

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
... czyli innymi słowy ruszamy.

Spóźniam się z 20 minut, a jeszcze trzeba dopompować koła (ratuje mnie wulkanizacja za rzeką). Do Zdyni odprowadzają nas Wojtek i Arek, Magura pomimo dużego obładowania wchodzi spokojnie, około 17 minut. Cały dzień piękny wiatr w plecy. W Bardejovie krótki postój i naprawa mojego licznika. Dalszy odcinek do Kapusan bardzo miły - z przewagą w dół i pięknymi widokami. Niestety po wjeździe na szosę do Presova ogromny ruch i brak poboczy - Polacy oczywiście na żyletki, Słowacy, Czesi wzorowo. tutaj też przed Hanusovcami obiad (makaron + gulasz) i dalej lecimy na Vranov - aż do Trebisova w miarę szybko - tu krótkie zakupy w Lidlu i wjeżdżamy na piękną widokowo trasę do granicy węgierskiej - kierowcy szaleją - jest kilka bardzo długich prostych - jak pokazał czas było to nic w porównaniu z zapierdalaniem w Rumunii - tak to jest jak drogówka woli spać w radiowozach w cieniu ;p. Maciej opada tu z sił, ale aż do noclegu jakoś jedzie. Niestety ludzie jakoś nie mają ochoty przenocować nas na swoich podwórkach - wybieramy boisko piłkarskie - namiot elegancko schowany za szpalerem drzew. Mamy piękny widok na Satoraljauhely i otaczające miasto wzgórza - po zmroku najwyższe oznaczone jest czerwonym światłem na szczycie przekaźnika. Pierwszy nocleg i już na dziko... Jak się miało okazać wcale się w tej materii wiele nie zmieniło.... Dobranoc ;)



Pierwszy obiad ;):




Widoczki do granicy z Węgrami:










Biwak:

jak niballi

Wtorek, 19 lipca 2011 · Komentarze(2)


W końcu jazda, i to z tych nieco dłuższych - dziś główny cel Kurevskie Sedlo - zdobyta po raz trzeci z Maciejem, Arkiem, wujkiem.

Dziś byłem jak Niballi na Giro: pod górę odpadałem i grzałem jak głupi na zjazdach. Z Wawrzki 70 km/h pękło, potem do Krzyżówki spokojnie i na górę wtaczam się jakąś chwilę za resztą. Niestety okazało się, że bateria w aparacie padła więc nici ze zdjęć ;/. Do Tylicza cały czas miło w dół i pod Muszynkę razem z Maciejem. Zjazd piękny chociaż pod wiatr, 80 km/h pęka, szkoda że nie wiało w odwrotną stronę. Baredjov - Zborov kryzisik, ale jakoś mija i wjeżdżamy na granicę, skąd wieje już centralnie w plecy i lecimy pięknie (ze sprintem na prostej z Koniecznej 58 km/h). Na zjeździe z Magury, po pięknym rozprowadzeniu 76 km/h - wynik niezły, ale brakło chyba sił na więcej.

Dzięki, było ekstra, wszystko oprócz formy ;)

"/>

ostra setka

Niedziela, 22 maja 2011 · Komentarze(4)
Towarzystwo doborowe, bo aż we czwórkę jedziemy. Ja, Maciek, Arkiem i Wojtkiem. Wiedzieliśmy już na starcie, że tempo będzie mocne, bo bracia G mają po 3,5 i 2,5 tys. km, a my z Maćkiem z 1,5 tys razem ;).



Ropska jak zawsze na początku przytyka - Wojtek odrywa się bez problemu, ładnie goni go Maciek. Na zjeździe rozprowadzam ja, piękny dywan zrobili z Ropskiej, tylko na halny w jesieni poczekać i być może jeszcze więcej tu wyciągniemy jak podczas pamiętnej wycieczki Doliną Popradu. Dalej ciągniemy pod Ptaszkową, oczywiście Wojtek królował na podjeździe i to chyba na każdym dzisiaj. Zjazd z powrotem do Grybowa i przerwa dopiero w Bereście. Mocne tempo, bez zmian dyktuje Wojtek. Podjazd przez Kotów stromy, zjazd kręty, gdzieś pod koniec pada vmax.


Końcówka podjazdu.


Wojtek


Arek


Początek zjazdu.

Pod Krzyżówkę trochę odcina prąd, ale jakoś się wtaczam, przerwa na banana i od tego momentu jedzie się znacznie lepiej.


Widoki z Krzyżówki.

Serpentyny w Bereście, jak zwykle magia - gonimy z Maćkiem braci, którzy mieli tyle przewagi co stworzyli na podjeździe. W Bereście prawie ich mamy, ale wypłaszcza się i dopiero we Florynce jesteśmy w stanie ich dognać (na postoju ;p). Dobrą decyzją okazuje się Wawrzka - stroma, konkretna, ale krótka i pusta w porównaniu do Ropskiej.


Łatwy początek.


I na szczycie.

Stamtąd zjeżdżamy - znowu Wojtek na hopce tworzy przewagę i utrzymuje ją do końca zjazdu - rozmijamy się nieco we trójkę lecimy skrótem omijając główną i spotykamy się dopiero na Grosarze w Gorlicach.

Dzięki było ekstra trzeba to powtórzyć, zwłaszcza jak będziemy w lepszej formie ;p

klik

Jesienna dolina Popradu

Niedziela, 24 października 2010 · Komentarze(4)


Zakończyć sezon (po raz trzeci chyba) czas zacząć!
Ruszamy o 8 rano podniesieni na duchu prognozami wiatro - pogodowymi. Początek mozolnie, aż do zjazdu z Ropskiej, gdzie halny na plecach pozwala osiągnąć astronomiczne prędkości, jak na zjazd w stronę Grybowa - aż 75-77 km/h.


Grybów i niszczycielska rzeka Biała.

Nawrót na południe i zaczyna się orka do Berestu - toczymy się w zakresie 20-24 km/h - pod górę i wiatr ;). Leśne serpentyny znakomicie jadą się Maćkowi, ja jestem natomiast nieco znużony jazdą - nawet nie podejmuję sprintu ;). Zjazd z Krzyżówki do Krynicy beznadziejny, rzuca nami po całej jezdni. Na dole przerwa na msze ;).



Słońce wychodzi na dobre, wiatr też - początkowe km doliną Popradu nie są łatwe - do Muszyny urywa nam głowy, potem zmieniamy chyba nieco kierunek i jakby nieco lepiej ;).

Dolina, będzie łatwo, z górki - tak pewnie myślą Ci którzy tamtędy nie jechali - niestety są tam liczne hopki szczególnie na początku i dość długi podjazd przed Żegiestowem, który obok rejonu Piwnicznej i Rytra jest najpiękniejszym miejscem tego regionu. Sam Żegiestów jest położony na wysokim brzegu rzeki, budynki są wkomponowane w stok, wygląda to genialnie - szczególnie ten kościółek:



Od tego momentu mamy cały czas w plecy, skończyły się dziwne podmuchy w twarz (mając jednocześnie w plecy...). Trzymamy bezproblemowo 30-37 km/h i droga upływa bardzo przyjemnie na podziwianiu wyniosłych wzgórz w jesiennej szacie.


Nad Popradem, gdzieś przed Piwniczną.


A tu Maciej.

Sama Piwniczna urokliwa, chociaż wolę Krynicę. Podjeżdżamy do darmowego ujęcia Piwniczanki i napełniamy bidony (tzn. ja napełniam, bo mój towarzysz to chyba jakiś gatunek wielbłąda, nic nie pije). Stajemy także na "obiad", który przechodzi do historii chyba na stałe.


Mostek do centrum Piwnicznej z okolic pijalni.


pół dużej bagietki + 2 plasterki polędwicy sopockiej + 2 plasterki sera edamskiego + pół laski kiełbasy wiejskiej :D

Trochę nam tu schodzi, ale to nic, bo od tego momentu halny centralnie w plecy! Po zmianach poniżej 40 km/h schodzimy jedynie na niektórych hopkach, dwa razy dajemy ognia i bez jakichś większych problemów pęka 50 km/h. Do 60 km/h trochę już byłby problem ;p.

Tutaj dopiero są widoki! Słońce za Żegiestowem, nieco przykryte chmurami teraz daje, że tak powiem ognia na maksa i wzgórza prezentują się cudownie.


Osiedle Słoneczny Stok za Piwniczną - Zdrój.


Nasz kumpel, Poprad.

Kolejnym pięknym miejscem jest Rytro, tutaj widziane ze szczytu hopki przed mostem:






Nawet sam most jest bardzo ładny ;).



Aż do Sącza tempo bardzo wysokie, potem mały wyścig z kolesiami na mtb, kilka nerwowych sytuacji w samym mieście no i dojazd do Cieniawy, czyli coś czego nie lubimy. Sama góra też łatwo się nie daje - oj ostatkiem sił, ale poniżej 11-12 km/h na najstromszej końcówce nie schodzimy. Na zjeździe nieco odżywamy. Pod Ropską ja nadaję tempo, kusi mnie sprint, bo siły jakby wracają, ale daje sobie spokój i razem docieramy na szczyt - zjazd niebezpieczny - boczny wiatr i nosi po całym pasie. W Ropie miła niespodzianka - wiatr zmienił kierunek z południowego na zachodni, wskutek czego mamy teraz do domu z wiatrem ;).

Dzięki xD

klik

"najpierw będzie pod górę, a potem podjazd"

Sobota, 2 października 2010 · Komentarze(2)


Chyba przyszedł dzień, aby przypieczętować (dla niektórych udany, dla niektórych mniej) sezon rowerowy 2010. Jeżeli mówimy już o pieczętowaniu, to trzeba taka pieczęć dobrze zapamiętać. Co jak co, ale tą trasę dobrze zapamiętamy :).

Od razu mocne uderzenie - Wawrzka - stromo, ale ładnie wchodzi. Liczyłem z góry na mgliste widoczki, ale nieco się zawiodłem:




Chełm.

Przed Banicą jak się okazuje, jakaś sprytna rzeka postanowiła zerwać dwa mosty. Jeszcze sprytniejszy Maciek postanawia się zabawić na mokro. Jego oponki nie wytrzymują bestialskiego dotyku glonów na betonowych płytach i ląduje w wodzie. Druga przeprawa jest już znacznie ostrożniejsza.


Przefrunę?


Szczęśliwy pływak ;)


Nie zauważyłem znaku i przeze mnie zawalił się most... ;p

A to już drugi przejazd:


W Banicy atakujemy podjazd na cmentarz (dobre 20%, jak te karawany tam wjeżdżają?), a potem podjazd do Czyrnej (właściwie ściankę wspinaczkową - troszkę łagodniej).


Cerkiew ze ścianki :).

Z grzbietu roztacza się piękny widok na najwyższy szczyt Beskidu Niskiego, Lackową, widać też, u jej podnóża, bielące się ściany cerkwi w Izbach - prawdziwe odludzie, tam drogi się po prostu kończą :).



Za chwilę rozpoczynamy podjazd pod Piorun (743 m.n.p.m.). 2 km długości, nachylenie znaczne - z trudnością jadę 9-9,5 km/h. Zjazd w stronę Mochnaczki taki sobie - ledwie 71,4 km/h. Jakby mało było stromych podjazdów (dotychczas wszystkie bardzo strome) zdobywamy w bólach ścianę pod stadninę Jakubik (nachylenie nawiązuje miejscami do Krzyża w Ropicy). Zjazd dostarcza adrenaliny, sporo leśnych zakręcików i lądujemy na początku podjazdu do Tylicza ;p.


Spojrzenie wstecz do Krynicy.

Ciasne serpentyny, ale na szczęście i w końcu trochę łagodniej. Zjazd beznadziejny. Podjazd z Muszynki na Kurovske Sedlo łatwiutki, płaściutki. Pierwszy km w dół bardzo szybki i stromy - ponad 76 km/h, potem już masakra - 6 km łagodnego zjazdu, ale wiatr taki, że do 45 km/h muszę dokręcać ;/.

Do Bardejova totalne zamulanie, przerwa nie pomaga, dopiero jedyny czynny sklep w Zborovie ratuje załogę, bo perspektywa 10 km podjazdu do granicy + zamulanie na maksa nie była kojąca. Na granicy kolejna przerwa i w końcu przypływ sił. Stąd już całkiem ładnym tempem docieramy do Gorlic.

Trasa bardzo męcząca, dużo podjazdów, w tym kilka bardzo stromych. Pogoda marna, chory od tego będę, ale jak zwykle było warto ;)

Dzięki xD

I na koniec:


Przed Zborovem.


Z przerwy w Koniecznej ;).

???

VIII Górska Pielgrzymka Rowerowa z Rzeszowa do Dębowca: Skurcz przy 78 km/h

Środa, 15 września 2010 · Komentarze(1)
No i w końcu nadszedł ten dzień, na który czekałem cały rok - wyjazd na VIII Górską Pielgrzymkę Rowerową z Rzeszowa do Dębowca :). Prognozy pogody były elementem, który wprawiał w niemałą konsternację - od późnego lata do deszczowej jesieni - niczym rosyjska ruletka...

Wyjazd w okrojonym składzie - Kinga musiała dostać się na czterech kołach nazajutrz. Ośka oczywiście daje ognia od samego początku, ma nad nami blisko 40 minut przewagi (czyt. spóźnienia) ;p. Oprócz niej z Gorlic rusza też Aniasz, a w Bieczu dołącza Domi i lecimy spokojnym tempem na Rzeszów.

Z ciekawszych momentów:

1. Domi zrywa w Jaśle łańcuch.
1b. Ja nie potrafię go skuć = godzina w plecy na szukanie serwisu ;p.

2. Warzyce boczną drogą, wypadamy przed lasem i dalej już normalnie - zdecydowanie niepolecany wariant.
2a. Na parkingu strasznie dużo śmieci.
2b. Na zjeździe przy 78 km/h łapie mnie skurcz karku. Oczywiście nie wpłynęło to na nic, ale niemile zaskoczyło.

3. Hopki w i za Strzyżowem mocno.
3a. Docieram też do podnóża Niebyleckiej Góry - oj stromo tam, trzeba się kiedyś tam wybrać i się puścić.

4. Jakiś cham w Boguchwale mijając mnie daje po klaksonie długo i przeciągle, gdyż musiał zaczekać aż miniemy wysepki. Telefon 997 i może go dorwali ;).

5. Były prysznice! Tym razem kapucyny nie zawiodły ;p.


W jednej z osiemnastkowych koszulek ;).


Mijany na trasie...


Dziewczyny już na miejscu ;).

Dzięki xD



Dzień następny >

Chyba Przehyba

Sobota, 7 sierpnia 2010 · Komentarze(11)
Kategoria >100 km, >70 km/h
3 rano, deszcz, śpię dalej...
Ruszam przed 9, trasa wymaga niestety skrócenia, bo nie zamierzam wracać ciemną nocą... Całkowita zmiana planów i wyszło tak:


Jedyne miejsce warte opisania to sam podjazd na Przehybę, reszta znana, objeżdżona - no może ruch wahadłowy w dół z Cieniawy, nic chyba dziś mnie tka nie wkurzyło...

Na początek z Gołkowic do Gabonia nudno, delikatnie pod górę i zaczynamy zabawę... Pierwszy km nietrudny, dalsze 5 to już masakra, średnio ponad 10 %, a są kawałki znacznie stromsze, pewnie ze 20 %... Chciałem nie zjeść poniżej 10 km/h, a okazuje się, że muszę walczyć o 7 km/h ;p.


up the stream...

Na dobicie odcinek po ogromnych kamolach, koła ledwo to wytrzymują, deszcz tego szajsu na boki, prędkość spada do najniższej zanotowanej - 4 km/h - po tym syfie nie pójdę więcej. Na szczycie przerwa, widoczność nijaka - niby coś widać, ale np. Tatr nie...






Przekaźnik...

I zaczynamy zjazd, oj ostrożnie w dół, bo przyśpiesza się szybko, a trudno na tych zakrętach wyhamować. Nie przekraczam 50 km/h.




Trzecia serpentyna, oj wiało dziś, aparat nie nadążał za ruchem chmur, co widać na zdjęciu ;p.

I na koniec profil (z rowerowej bazy podjazdów Michała Książkiewicza:


Powrót tą samą trasą + małe co nieco ;).

Wschodnia Słowacja 2010: nazad

Poniedziałek, 2 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
W nogach +280, a tu wracać trzeba, co w wersji minimalistycznej oznacza ponad 160 km. Jeszcze wczoraj myślałem udowodnię coś sobie, zrobię druga dwusetkę itp. Pomyślałem jednak, tak jak wczoraj - nie jeżdżę dla km, wolę iść rano z rodzinką na plażę, w końcu byłem tylko dwa razy. Tak też zrobiłem. Wyjazd dopiero o 12.

Forma mnie zaskakuje. Myślałem, że będzie to męka, na dojechanie i finito, a tu ładnie lecę do Strażskich. Krótki rzut oka przez zaporę:



Pierwsza górka, jest też Vranov. I wtedy zaczynam czuć wczorajszy wypad, tzn. ręce i stopy szybciej drętwieją i pierwszy przystanek ok. 16 km wcześniej niż standardowo, czyli na 46 km.

Kolejne km lecą mozolnie, droga z płaskimi hopkami, nuży mnie to okropnie. Na ruchu wahadłowy dwa razy łapie się na chwilę z polską ciężarówkę, jednak za każdym razem szybko odpuszczam, widząc niepewny asfalt pod kołami. Przed Kapusanami większa hopa, a także ruch dopieka i mam dość - drugi przystanek dzisiaj.



Gdyby nie tak niehumanitarne warunki w tym miejscu pewnie skoczyłbym do Presova, ale w taki skwar odechciało mi się 10 km ekspresówki z masą tirów i innego żelastwa. Chwilę później lecę już na Bardejov, gdzie docieram właściwie bez przerw, po drodze opychając się przydrożnym jabłkami - grunt to dobrze się odżywiać (metalami ciężkimi ze spalin). Uzupełniam braki w bardejovskich widokach:



I zaczyna się. Do Zborova jakoś idzie. Potem już 10 km co raz bardziej pod górę do granicy. Jakoś się wtaczam, stwierdzając po drodze, że znaki kłamią z tymi km ;). Od Koniecznej do domu lot jak na skrzydłach, dobrze dostać takiego powera na sam koniec ;).

<< Dzień poprzedni Podsumowanie

Wschodnia Słowacja 2010: Humenne

Sobota, 24 lipca 2010 · Komentarze(0)
Dzień wita mnie deszczem o 5, czyli źle, bo wyjazd zaplanowany był na 6. W końcu wytaczam się na trasę koło 10, na pusto, jak to często ostatnio.

Już po pierwszych km, wiem, że nie będzie to łatwy i przyjemny przejazd, ze średnia +29 km/h... Małastów i okolice:




Oj, wiało...


Przed ostatnią serpentyną...

Z Magury dzisiejszy vmax - 73,5 km/h. Do Svidnika mordęga pod okrutny wiatr. W Gładyszowie i Zdyni ożywiony ruch pieszych i smerfów - w końcu trwa watra. Słyszałem, że jak watra, to musi lać. Coś w tym jest. W Svidniku mija mnie rodzina, jadąca samochodem. Krótka przerwa pod Tesco (po ok. 65 km), chwila rozmowy i ruszamy dalej. Ciemne chmury z wolna gromadzą się po mojej lewej, ale na razie na tym poprzestają. Do Stropkova wietrzysko nie odpuszcza, wysysając wszelką chęć do jazdy - płasko, długie proste i mój niewidoczny towarzysz - jak miło!

Za miastem objazd zerwanego mostu, polami - jest błotko, prowizoryczne mosty, ale bywało gorzej:


Ambonka...

Nad ukochaną Domasą zaczynają się górki - tzn. dwa długie podjazdy (czyt. po ok. 1-2 km), ten drugi stromy, nie jest łatwo. Na zjeździe jak przed rokiem ruch wahadłowy, tylko chyba na drugim pasie... Niemniej jednak nad jeziorem odżywam :). Skręcam przed Vranovem na Humenne i wreszcie po pleckach, dość sprawnie dojeżdżam do tego brzydkiego miasta, chociaż położenie przyznam ładne ;).

Pare kadrów znad jazera:



Kościół prawdopodobnie z zalanej wsi, która teraz przykrywają tony wody...





Kilka chwil kręcę się po centrum, podobno jest tu pomnik Wojaka Szwejka, ale nie mam energii na jakieś ekstra poszukiwania. Tym bardziej, że wiem tyle, że to jakaś postać filmowa/książkowa. Trafiam za to do muzeum, jak się potem dowiedziałem "l'udovej architektury a byvania", zainstalowane w miejscowym zamku, który nie grzeszy jakąś specjalną urodą.


Zamkowa furta...

Teraz czas odnaleźć drogę nad Shirave przez otaczające ją góry. Oj nie jest łatwo, żadnych drogowskazów, ale dzięki pomocy miejscowych daje radę. Ok. 10 km delikatnie pod górę i zaczyna się finałowy podjazd z wsi Porubce nad Vinnianske Jazero (trzeba zjechać w dół pare km). Od początku stromo - pierwszy km okazuje się nie być najtrudniejszym. Drugi ma pewnie koło 20%, zmęczenie wymusza jazdę zakosami - nie spodziewałem się aż tak trudnego podjazdu. Dwa następne, są nieporównywalnie łatwiejsze - daję radę w zakresie 15 - 19 km/h. Zarówno podjazd, jak i zjazd w lesie, więc poszaleć się nie da. W pewnym momencie przy 50 km/h nie zauważam jakiegoś progu i mało nie ląduję w rowie, na szczęście opanowuję maszynę. Przez 2 km toczę się powoli za samochodem, którego kierowca strasznie boi się przyspieszyć. W końcu mijam go i docieram do Jazera - objeżdżam 2/3 jego długości - 2 km zjazdu, 800 podjazdu i jestem na miejscu ;).


Viannianske Jazero, całkiem urocze, choć niezbyt ciepłe ;).


Sunset nad Vinnianskym hradem - znowu w nim nie byłem, do trzech razy sztuka, może za rok... ;)

klik - trochę więcej fotek z trasy + zamek w Humennym, zapraszam.



Dzień następny >>