Wpisy archiwalne w kategorii

z Maćkiem

Dystans całkowity:6116.52 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:278:24
Średnia prędkość:21.92 km/h
Maksymalna prędkość:83.95 km/h
Liczba aktywności:70
Średnio na aktywność:87.38 km i 4h 05m
Więcej statystyk

Bieszczady 2010 - Life's like a river in Komańcza

Poniedziałek, 12 lipca 2010 · Komentarze(0)
No i nadszedł czas na powrót... :).



Ruszamy, przed nami niewątpliwie najdłuższa trasa, ale za to z górki (generalnie). Wyjazd 11 z minutami, pierwszy postój na stacji w Cisnej - kolejna próba ułożenia opony - poniekąd udana. Do Komańczy dwie przełęcze, pierwsza nie odznacza się niczym niezwykłym, natomiast druga ma pyszny szeroki asfalt na serpentynach, oj gdyby nie sakwy to by przyszalał :D. Tak jedynie pod 71 km/h. Kusi nas droga do granicy z naszymi słowackimi braćmi, ale to aż 14 km w jedną stronę, mamy dziś dużo od przejechania i czasu mało. Peleton dzieli się mocno na ponad 30 km. Do Komańczy wpadamy na pełnej piździe i hopsa do rzeki!


Malownicza hopka przed brama Bieszczadów. Asfalt zaprawdę maloniczy na całej trasie ;p.


Przy skręcie na granicę.




Jacyś pakerzy...


Prezesy w swoim żywiole ;p.


Na koniec pamiątkowy skok na główkę ;p.

Do Krempnej coraz gorszym asfaltem docieramy, z wieloma przerwami, a czas leci nieubłaganie...


Za Moszczańcem...

Przez Mszanę, pod górę, między dziurami, dobrze chociaż, że okolica widokami nadrabia:




W Nowym Żmigrodzie Maciek i Domi odłączają się od grupy, bo mają trochę więcej km do pokonania, pamietkowe foto na zakończenie:




I sunset ;).

< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Połonina Wetlińska

Niedziela, 11 lipca 2010 · Komentarze(0)
Czwarty dzień spędzilismy w towarzystwie lasów i połonin. Trasa: Wetlina - (żółty szlak) - przeł. Orłowicza - (czerwony) - Połonina Wetlińska - (żółty) - (czarny) - jakiś camping - Wetlina.






Przecinaliśmy szlaki do jazdy konnej.






Z przełęczy na zachód, Wetlińska w tle.


A z prawej Smerek i Wetlina w dole.


Prezesy na szczycie :D.




No i jest nasza połonina...








Czas dogania nas, a droga długa jest...




Połonina w całej okazałości.






Połonina Caryńska.


I jej przyjaciółka Wetlińska.


A my idziemy tam...


"Tam na dole zostało wszystko to cię męczy, patrząć w góry wokoło świat wydaje się lepszy" :).

Dzięki xD


< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Serpentines' day

Sobota, 10 lipca 2010 · Komentarze(0)
Po całym dniu moczenia tyłków nad Soliną, na wszelkie możliwe sposoby czas wreszcie coś popedalić. Dziś czeka nas tylko 90 km, ale trasa nadrabia nieszczególną długość przewyższeniami ;).



Już na pierwszym podjeździe atrkacje - pod Domi pęka guma... Maciej zabiera się za wymianę:



Opona tania i do tego nowa, nie chce się dobrze ułożyć, bije mimo wielu prób, włącznie z kompresorem na stacji ;/. Grupa dzieli się na dwie, ja ruszam z reszta pilnować, co by nie było więcej atrakcji.


Gumowa serpentynka ;p.

Kilka km dalej spotkanie z zielonym (przynajmniej w tmy miejscu Sanem):





Na szczycie podjazdu koło Sakowczyka wjeżdżamy to Parku Krajobrazowego Doliny Sanu:



Do Olchowca kolejny spory podjazd, ale wszyscy dają radę swoim tempem. Dopiero tutaj pojawiają się jakieś zadowalające mnie widoczki ;).



Dopiero albo już w Polanie dogania nas serwis ogumienia i właścicielka. Od tej chwili już razem, mimo bijącego koła. Dłuższa przerwa pod sklepem i ogień na kolejne serpentyny, chyba dziś najlepsze. Oj idę tu mocno, goniąc od końca stawki na sam początek - pościg zakończony sukcesem :D.




Jej odebrałem prowadzenie ;p.


Ania też szybko wjechała ;).

Na końcu zjazdu skręcamy:



Na kolejnym, niestety pozbawionym serpentynowego klimatu podjeździe, podejmuję próbe pobicia rekordu najmniejszej prędkości. 2 km/h, i mimo, że zwolniłem licznik przestał mierzyć i pokazał 0 km/h ;p.


Toczymy się z Domi ;).

Na punkcie widokowym mamy małe problemy z "orientacją w terenie", ale na szczęście wychodzimy z tego cało ;p. Tymczasem pierwsze sensowne spotkanie z Bieszczadami:


Jest Tarnica, najwyższy szczyt okolicy i całych Bieszczadów - taki podwójny szczyt, jeśli ktoś ma dobry wzrok to zdoła wypatrzyć ;).


All of us. Almost ;).

Do Ustrzyk Górnych jest wbrew pozorom 20 km, a nie 10 km jak niektorzy twierdzili!


sweet fociak m@ciusia, tylko gdzie ten dziubek?!

We wspomnianych Ustrzykach świat maleje w zatrważającym tempie, ale na szczęście uciekamy, zanim całkiem nas tam zamknie ;p. Na koniec dwie przęłęcze - Wyżna ma ponad 700 m n.p.m. Podjazd na nią prowadzi niedaleko Połoniny Caryńskiej, co wcale nie oznacza ładnych widoków. Dopiero na parkingu roztacza się na nią widok, pięknie skąpaną w zachodzącym słońcu ;).





Chwila wygłupów i trzeba sypać, bo nas noc zdybie na zadupiu, jakże pięknym, ale jednak zadupiu. Krótki zjazd i tym razem ładne serpentynki, któr przypominają mi Leśnicę, tyle, że tam ładniej, no i za dnia.


Caryńska, jeszcze ją widać.


Na szcycie niebo płonie pięknymi barwami ;).

Bieszczady to kraina serpentyn, tutaj nie ma większej góry bez tego. I dobrze! Pasuje mi to, cieszy mnie to i do zdjęć się nadaje, a po za tym pierwszy raz tak blisko połoniny na kołach ;). Oj ciężko dziś było.

Dzięki xD

< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Nie samą jazdą żyje człowiek

Piątek, 9 lipca 2010 · Komentarze(0)
Jak w tytule ;). Czyli kajaczki i pluskanie w ciepłych wodach Soliny. Nad przystanią obiad za 14 zł, zupa + drugie, gorąco polecam.

Pare fotek:


Domi i Maciej ;)


Patryk i Ośka ;).


Ja i Aniasz, która dołączyła do nas rankiem, dnia drugiego ;).

Oj opornie szło to wiosłowanie, nie mój sport chyba ;p. Pare kadrów z pływania:






Jest bestyja...

Impreza 5 metrów od naszego namiotu nie pozwoliła zasnąć, dołączyć też nie bardzo, więc udaliśmy się z Maciejem na przystań sporóbować szczęścia w zdjęciach nocnych:


Niestety nie zdążyłem na samowyzwalacz, brakło 1 sekundy ;p.

I na koniec moment po zachodzie:



< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Nad Solinę

Czwartek, 8 lipca 2010 · Komentarze(1)
Seria mniej lub bardziej fortunnych zdarzeń, pomieszanie z poplątaniem i szczęśliwe ląduję z super ludźmi w Bieszczadach ;). Jak to do tego doszło? Długo by tu mówić, nie czas, nie miejsce, przejdźmy do rzeczy.

Już pobudka jest ostra:



Na szczęście oglądam to tylko z okna, wyjeżdżamy koło 7. W tym momencie należy wymienić startowy skład. Maciek, Ośka, Domi, Patryk, no i ja ;). Kupiłem niedawno sakwy, tak się prezentuje obładowany Giant pod Smutkiem ;p:



Pierwszy postój w Nowym Żmigrodzie. Poziom rozjeżdżenia jest bardzo różny stąd tempo też jest różne, nie śpieszymy się ;).



Do Dukli z ruchem wahadłowym, do Miejsca Piastowego z ruchem tirowym. Pierwszy większy podjazd, taką wydłużoną hopkę, napotykamy przed Rogami, wszyscy dają radę.




"Panie co to w ogóle było?!"


Domi


Ośka też zasuwa.

Zjazd w dół pod wiatr, tylko 66 km/h, odwiedzamy ciekawą bazylikę w Miejscu Piastowym i lecimy na Sanok z kilkoma przerwami, mniej lub bardziej stosownymi ;p.


Tak się czyta mapę w towarzystwie wiatru ;).


Wspomniana bazylika.


Jeden z witraży ;).

W Rymanowie sztywno na rynek, oj sztywno, ale z rynku 11 %, jest zabawa :D. Kilka dalszych km to jedno z najpiekniejszych miejsc na dzisiejszej trasie:







W Zagórzu postój na stacji benzynowej, Maciek i Domi zamieniają się rowerami ( i zostaje tak praktycznie do końca wyjazdu) i zdobywamy serpentynki nad miaste, dość ciekawe swoją drogą.


Jak widać na załączonym obrazku na jezdni pusto nie było...


Patryk pod koniec podjazdu.

Zjazd bardzo przyjemny, chociaż z sakwami tak nie pocisnę, jak na pusto, bo delikatnie rzuca mi tyłkiem. Niemniej jednak sta pada vmax wycieczki, prawie 70 km/h. Aż do Hoczewa mało ciekawa droga, oprócz przykładu geniuszu naszych dróg. Otóż za Leskiem jacyś magicy naprawili drogę smołą i drobniutkim żwirem. Przypiekło, przysmażyło i mamy prysznicy tym syfem, po 3 km postój na czyszczenie opon ;/. Po skręcie na Polańczyk bardzo strome hopki, trochę się urywam reszcie, mam kilka chwil przed Myczkowem.


Nowy nabytek ;).





Km, może dwa i docieramy wreszcie do naszego celu - Polańczyka. Zjeżdżamy na cypel w poszukiwaniu pola namiotowego, co skutkuje kolejnym km podjazdu z powrotem, dziewczyny były wniebowzięte ;p. Samo jezioro jest ładnie wkomponowane w otaczające wzgórza, woda jest ciepła i w miare czysta.


Solina po raz pierwszy.


Zapora w Solinie.


Pamiątkowe foto nad jeziorem ;).

W końcu po małym wywiadzie docieramy na pole namiotowe, właścicielka bardzo miła, prysznice niestety nie bardzo - żreją żetony, ale nie leją ;p. Świetny dzień, zachodzik na koniec:



Dzięki xD!



Dzień następny >

Dziupla

Niedziela, 4 lipca 2010 · Komentarze(3)


Dziś wyjechałem po Maćka i Domi, wracających z Krakowa, z różnych powodów, ale drogą tą samą ;). Do Lipnicy Murowanej (no prawie ;p) straszny ogień pod wiatr, średnia 29,3 km/h. Jeszcze mi tak noga w tym sezonie nie podawała, rekord jazdy bez przerwy, 67,84 km. Potem do Sitnicy już spokojnym tempem, z kilkoma przerwami, m.in. w Gromniku:


Tu oto prezentuje mój ulubiony strój, ustawiony na poziomie medium :D. Jak się większa górka trafia, poziom hard, zamek do pępka, jest chłodzenie, można się toczyć :p.


Przytulna toaleta w dziupli ;p.


Wnętrze przewyższające klasyczne toi toie pod względem estetycznym :D.

Pole między Zakliczynem a Gromnikiem:


W Sitnicy oczywiście gościna królewska, dzięki! Do Gorlic ogień po hopkach, ponad 36 km/h na szczycie, zewsząd otaczały nas groźne chmury:







Dzięki xD

Ma góra Magura

Niedziela, 23 maja 2010 · Komentarze(1)
Szybka rundka, prawdę mówiąc bardzo szybka z Tomkiem i Maćkiem. Szkoda ekg - Magura i z powrotem, do szczytu czas 25 minut, z wiatrem, ale i tak ciężko. Czas na szczyt - 10 minut 36 sekund, Maciek ładnie finiszuje, odstawia nas na pare metrów, wyrównuje swój rekord.
Zjazd dociskam, ile się da - pod wiatr prawie 73 km/h. Dalej ostre tempo pod wiatr, mocne zmiany idą (nawet na Kochanowskiego nie odpuszczamy), pogawędka pod Dukatem i do domu, niestety czas nie pozwala na więcej (przynajmniej mnie).

+ oberwana droga na zakrętach przed Małastowem
+ ogromne ilości rowerzystów, może nie kolarzy, ale też "po bułki do sklepu" nie jechali ;).

[wieczorem zajme sie poprzednim wpisem, dzis o dziwo komputer działa od 4 godzin bez błękitu na ekranie, ale cos ewidetnie nie gra]

Piorun

Sobota, 22 maja 2010 · Komentarze(4)
Przychodzi sobota, jest sypanie. Oczywiście i tradycyjnie już z Maćkiem. Co by wiadomo było wszystko:


Do Ropy death on the road. Nie mogłem utrzymać marnych 30 km/h. Przed pierwszym porządnym podjazdem zdejmuje, mimo porannego chłodu kurtkę i nogawki, jestem jak nowo narodzony. Mimo złego samopoczucia na średnia w granicach 29 km/h. Ruszamy pod Tanią Górę. Podjazd jest ciężki, około 4 km długości, nachylenie odpuszcza tylko w paru miejscach. Na szczycie widok na Chełm, Wawrzkę i można się toczyć w dół. Dobry słowem byłoby telepać, bo droga jest dziurawa jak nie powiem co, jednak na jednej prostej leży nowiutki dywanik, proszący się o jak najszybsze opuszczenie go - robię to z prędkością 71,44 km/h, mijając, "pykającego powoli", jak on to mówi, Macieja niczym rakieta ;p.

Tymczasem droga pnie się w górę rzeki i nie jest łatwo i prosto. Przed Banicą pochłaniam żółtego kolegę z czerwonego plecaka, czyli po prostu bananka, w takiej o oto scenerii:


Nic tylko jeść ;). Przed Banicą skrę na Izby, droga całkiem miła, chociaż asfalt woła naprawę. Tu też popełniam swój pierwszy HDR:



Maciek w Izbach.

Aby dostać się do Mochnaczki Niżnej musimy pokonać 4 km nierównych betonów. Ciężką piłę pod górę umilają widoczki szczególnie "ochmurzona" Lackowa, najwyższy szczyt Beskidu Niskiego.


(do dobrego oglądania panoram zalecam zapisanie zdjęcia na dysk i wyświetlenia w jakimś programie z możliwością powiększenia)


Po betonach...


Kapliczka w Mochnaczce Niżnej.

Przed skrętem na Berest przed Mochnaczką Wyżną, stajemy na mały popas, w międzyczasie zapraszam na reklamę naszych sponsorów:



Towarzyszą nam malownicze krajobrazy ;).

Krótka hopka i naszym oczom ukazuje się Piorun, który był dziś jednym z naszych celów.

Mijamy kibiców:



Szeroka panorama na otoczenie (polecam powiększenie, niestety niemożliwe na blogu).


Najbardziej malowniczy wycinek z powyższej panoramy ;).

Podjazd jest dość stromy, ale krótki, więc nie sprawia większych problemów, czas na fotki ze szczytu:

Lackowa raz jeszcze.


180 stopni (chyba ;p)

Zjazd do Piorunki to materiał na osobny wpis. Do pierwszego zakretu, który okazuje się mieć 90 stopni, idę spokojnie ponad 60 km/h, i nagle towarzysz podejmuje próbę wyprzedzania z około 72 km/h na liczniku, niestety musi się schować, bo jest za ciasno. W tym momencie się urywam, mijam szybko chyba jeszcze dwa zakręty, koło 60 km/h i na ostatniej prostej ogień pod wiatr - 76,32 km/h. Do Berestu czeka nas jeszcze sztywna hopa i zaczynamy toczenie pod Krzyżówkę. Podjazd jest dłuuuugi - bo ponad 5 km, ale łatwiutki, jedziemy na luzie 15-16 km/h, końcówka nawet ponad 20 km/h. A swoja drogą jadąc pod górę, człowiek zdaje sobie sprawę, że jest znacznie więcej zakrętów niż to zauważa na zjeździe. Przerwa na szczycie, rzut oka na podjazd od strony Sącza, ten kadr bardzo mi się podoba, Na granicy lasu widać linię szosy:


Pod wiatr do Grybowa, Ropska wchodzi łatwo, dziś zostaje na niej trochę Maciej, z powodu nadwyrężonych ścięgien. Za to na zjeździe, z ładnym wiaterkiem pod narty, ustanawia rekord Ropskiej - ponad 76,7 km/h. Kto da więcej? Ja idę koło 74,5 km/h, co daje inny rekord, a mianowicie nigdy w czasie jednej wycieczki nie przekroczyłem 7 dych trzy razy ;). Do Szymbarku ogień z wiatrem, dalej już jakoś przepychamy i finisz :).

Dzięki wielkie xD!

click for something more