Dzisiejszy dzień zapowiadał dłuższą jazdę. Ruszyliśmy po 8, leśną drogą w kierunku szosy. Oj tu podjazd był wymagający, ładny %, na finiszu zwycięstwo ;). Następnie długo po płaskim lub lekko pod górę i drugi większy podjazd, nie umywający się jednak do wczorajszych. Dalej wkroczyliśmy w bieszczadzkie łąki - długie i strome hopki wśród morza traw i odległych wzgórz rozerwały grupę. Gdzieś pomyliliśmy drogę, to znowu zdjęcia na wielkiej kopie siana... Było ciekawie ;). Na rozjeździe w Szczawnym czekał mnie zawód - mijaliśmy dokładnie po lewej górę, którą straszyłem dziewczyny przez ostatnie dwa dni, a jednocześnie miejsce które chciałem odwiedzić po raz kolejny, wielka szkoda, podjazd naprawdę ciekawy - i w lesie i w polu, serpentyny, cerkiew, ogólnie full tunning :D. Kolejne km leciały szybko, bo tylko spore hopki w kierunku Jaślisk, bez jakichś długich podjazdów. Dzień bardzo ładny widokowo ;).
Bikerki :D
Mniej więcej w takiej pozycji pokonywałem zjazdy xD. Kosztowało to trochę roboty, czyli licznik na mostek i lampka na linki xD.
Między tymi drzewami jechaliśmy :).
Miły uśmiech i od razu 5 km/h więcej na liczniku ;p.
Dynamiczna grupa zostaje z tylu zabawić się na sianie xD.
Ruszamy mozolnie rano spod Parafii Motki Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie i już pierwsze kilometry zapowiadają charakter jazdy na pielgrzymce: po płaskim się ledwo toczymy, a na długim, aczkolwiek płaskim podjeździe do Przylasek jedziemy prawie z taką samą prędkością jak wcześniej. Tam następuje pierwszy postój i wstępne ustalenia co do jazdy i krótka modlitwa. W końcu jestem na pielgrzymce ;). Dalej kolejna górka w Straszydle, nieco stromsza, ale też cudów nie ma. Po każdym większym podjeździe długa przerwa pod sklepem. Ja to rozumiem bo jedziemy z naprawdę różnymi rowerzystami i pod względem sprzętowym i kondycyjno - wiekowym, ale przerwy były nieco za długie. Nie było za ciepło i pod rozgrzewce marzłem i musiałem ubierać kurtkę. Na leśnej górce za Kąkolówką zapowiedź kolejnych premii górskich, czyli hop na stojąco i kto pierwszy na górze. Tym razem ja ;). Za mną wtoczył się "kolega z niebieskiego Treka", jak się okazało nie był to najlepszy rower tej pielgrzymki, choć takie wrażenie robił. Oczywiście na szczycie przerwa i najkrótszy postój mieli paradoksalnie najwolniejsi... Ruszamy dalej i zatrzymujemy się na niemal godzinną przerwę pod sklepem, ponoć przed 5 - kilometrowym podjazdem. Niektórzy ruszają wcześniej, ja zabieram się z większością peletonu na końcu. Nadal ogień do góry, wyprzedzam towarzystwo i czekam lekko za szczytem razem z szosowcami, którzy wyjechali spod sklepu nieco wcześniej. Ten podjazd pokazał już zacny %, ale widziałem przyjemniejsze ;). Zjazd do Brzozowa pełen zdradliwych zakrętów i dziur, na serpentynie ledwo mijam się z autobusem, biorącym zakręt po całości. Pod willę Jezuitów w Orzechówce zaliczamy ostrą ściankę, na okrzyk pana ze starej kolarki z różową owijką: "Wyrzucać bidony" czołową grupą ruszamy do finiszu na obiad. 1st place :D.
Wyjazd spod kościoła ;).
Pantani ;).
W lasku w Podlasku ;).
Przewodniczący Ząbek i kleryk Kuba na kole i pielgrzymi :D.
Oczojebna kolarka :D.
Jazda na jednym kole + pedałowanie jednym spd, czyli sztuczki cyrkowe Ząbka :D.
W czwartek zaczynała się VII Górska Pielgrzymka Rowerowa z Rzeszowa do Dębowca, więc trzeba było dostać się do tego Rzeszowa ;). Wyjazd około 12 i standardową trasą do Jasła i tam skręt na Warzyce - osławiony podjazd w drodze do stolicy województwa podkarpackiego. Jak napisałem "szału ni ma"; stromizna nie powala, jedynie irytujący może być fakt, że podjazd ma około 3 km. Liczyłem na zjazd, że może 80km/h, jakiś tir, furmanka, karoca - na koło i 90 km/h... Nic... Ledwie 72 km/h. Dalsza droga bez historii, jedyne co się zaznaczyło w mojej pamięci to przemiłe hopki za Strzyżowem. No i te ścieżki rowerowe w Rzeszowie... Tragedia na bruku... Ogólnie tempo dobre jak na opowiastki o tempie niektórych ;p. W takim miasteczku przed Rzeszowem rekord na prostej bez wspomagania - 56 km/h - rekord z Florynki nieaktualny, tam było w dół. Z ciekawszych rzeczy to dziewczyny zgubiły mnie w Rzeszowie, bo coś im się pokiełbasiło ;p
Szybki telefon i jedziemy z na zaplanowaną przez Mateusza trasę. Od początku mocne tempo, jak dla mnie szczególnie pod górki. Do Ropy prawie 34 km/h. Szybko przemykamy drogą wzdłuż Klimkówki, na zjeździe do Uścia vmax. Na drodze do Wysowej skręcamy mordując długi podjazd w kierunku Śnietnicy. Dalej jedziemy do Banicy bardzo dziurawą drogą, tzw. asfalt terenowy, od tego momentu jednak nawierzchnia jest znakomita. Do Czyrnej krótka, ale niesamowicie stroma ścianka na szczycie, której podziwiamy panoramę Beskidu Niskiego, z Lackową, najwyższym szczytem po polskiej stronie. Na zjeździe do Piorunki mój towarzysz gubi licznik i niestety pomimo długich poszukiwań zguba nie odnajduje się ;(. Ale on jeszcze wróci! Od Berestu droga praktycznie cały czas opada, tempo szybkie, cały czas powyżej 40 km/h, nierzadko powyżej 50 km/h. Na jednej prostej rozgrywam sprint, rozprowadzany do około 48 km/h, wyskakuje zza pleców i dobijam do 58,7 km/h :D Nowy rekord na płaskim (tam akurat było ;p). Po zdobyciu Ropskiej bez przygód, tylko w Ropicy policja mnie łapie z powodu braku świateł. Mówię im, że zgubiłem i pokazuje pusty uchwyt - skutkuje - każą tylko jechać chodnikiem ;).
Z racji niedorobionego podziału godzin mam trzy okazje, by pojechać rano z Tomkiem do Biecza. Dziś był ten "pierwszy raz" w tym roku szkolnym.
7, statoil. Na krzyżówce łapiemy busa i ustawiamy się we dwóch. Jestem niestety niezbyt doświadczony w jeździe w tunelu i za mostkiem w Libuszy odpadam ;/. Zresztą we dwóch jest nieco trudniej. Wbrew pozorom jazda w tunelu też jest wyczerpująca, ale błyskawiczna. Od tego momentu już spokojnie, poza klasycznie mocnym podjazdem pod Biecz ;).
Powrót miłą drogą przed Strzeszyn ;). Napompowane opony to jest to ;).
Nieprzyjemna pogoda i chmury na niebie popchnęły mnie do Kobylanki i jednej z jej mieszkanek, jak się okazało na spacer. Czego nie rower? "Nie chciało mi się" ;p.
W końcu poszła do swoich zajęć, więc trzeba było ruszyć gdziekolwiek. Zjadłem przepyszne jabłuszko (nie wiem czyja posesja), przeciąłem Kobylankę i w Libuszy skręciłem na podjazd do Korczyny. Kiepska decyzja, gdyż asfalt na zjeździe był tragiczny... Bez większych chęci i sił dotoczyłem się przez Biecz do domu. Następnym razem MA BYĆ LEPIEJ ;).
Na początek zaatakowałem Bystrą i jej podjazdy. Najpierw ulica Zamkowa (jeszcze Gorlice), zjazd Bystrą (66 km/h) i podjazd pod Bystrą 2 :D. Na szczycie obczaiłem zjazd w inne strony, jednak zdawały się zbyt kręte do pociśnięcia i wybrałem zjazd Bystrą 2. Nastawiałem się oczywiście na nowy rekord vmax. Tak też się stało. 77,76 km/h. Czuję, żę 80 km/h z tej góry jest osiągalne, muszę bardziej się złożyć docisnąć albo złapać wiatr. Powróciłem do Gorlic tą samą drogą i zaliczyłem jeszcze podjazd koło Cmentarnej (strrrromy! :D) i zjechałem pod Kogutka. Stamtąd pojechałem sobie na początku bez celu w stronę Folusza. W czasie jazdy, w okolicy Krygu stwierdziłem, że jak się zepnę to trasa Folusz - Jasło - Gorlice jest osiągalna. Pomknąłem bardzo przyjemną drogą (bo cały czas lekko w dół ;p) i po niedługim czasie osiągnąłem Jasło i jakoś dotoczyłem się do Gorlic. Nie szło od Biecza, bo miałem litr wody, a nic do jedzenie, ani kasy żeby kupić ;/. To mój rekord bez zaopatrzenia, ale nie zamierzam go poprawiać :).