Wpisy archiwalne w kategorii

>70 km/h

Dystans całkowity:5249.23 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:205:50
Średnia prędkość:25.50 km/h
Maksymalna prędkość:79.38 km/h
Liczba aktywności:50
Średnio na aktywność:104.98 km i 4h 07m
Więcej statystyk

Wschodnia Słowacja 2010: Humenne

Sobota, 24 lipca 2010 · Komentarze(0)
Dzień wita mnie deszczem o 5, czyli źle, bo wyjazd zaplanowany był na 6. W końcu wytaczam się na trasę koło 10, na pusto, jak to często ostatnio.

Już po pierwszych km, wiem, że nie będzie to łatwy i przyjemny przejazd, ze średnia +29 km/h... Małastów i okolice:




Oj, wiało...


Przed ostatnią serpentyną...

Z Magury dzisiejszy vmax - 73,5 km/h. Do Svidnika mordęga pod okrutny wiatr. W Gładyszowie i Zdyni ożywiony ruch pieszych i smerfów - w końcu trwa watra. Słyszałem, że jak watra, to musi lać. Coś w tym jest. W Svidniku mija mnie rodzina, jadąca samochodem. Krótka przerwa pod Tesco (po ok. 65 km), chwila rozmowy i ruszamy dalej. Ciemne chmury z wolna gromadzą się po mojej lewej, ale na razie na tym poprzestają. Do Stropkova wietrzysko nie odpuszcza, wysysając wszelką chęć do jazdy - płasko, długie proste i mój niewidoczny towarzysz - jak miło!

Za miastem objazd zerwanego mostu, polami - jest błotko, prowizoryczne mosty, ale bywało gorzej:


Ambonka...

Nad ukochaną Domasą zaczynają się górki - tzn. dwa długie podjazdy (czyt. po ok. 1-2 km), ten drugi stromy, nie jest łatwo. Na zjeździe jak przed rokiem ruch wahadłowy, tylko chyba na drugim pasie... Niemniej jednak nad jeziorem odżywam :). Skręcam przed Vranovem na Humenne i wreszcie po pleckach, dość sprawnie dojeżdżam do tego brzydkiego miasta, chociaż położenie przyznam ładne ;).

Pare kadrów znad jazera:



Kościół prawdopodobnie z zalanej wsi, która teraz przykrywają tony wody...





Kilka chwil kręcę się po centrum, podobno jest tu pomnik Wojaka Szwejka, ale nie mam energii na jakieś ekstra poszukiwania. Tym bardziej, że wiem tyle, że to jakaś postać filmowa/książkowa. Trafiam za to do muzeum, jak się potem dowiedziałem "l'udovej architektury a byvania", zainstalowane w miejscowym zamku, który nie grzeszy jakąś specjalną urodą.


Zamkowa furta...

Teraz czas odnaleźć drogę nad Shirave przez otaczające ją góry. Oj nie jest łatwo, żadnych drogowskazów, ale dzięki pomocy miejscowych daje radę. Ok. 10 km delikatnie pod górę i zaczyna się finałowy podjazd z wsi Porubce nad Vinnianske Jazero (trzeba zjechać w dół pare km). Od początku stromo - pierwszy km okazuje się nie być najtrudniejszym. Drugi ma pewnie koło 20%, zmęczenie wymusza jazdę zakosami - nie spodziewałem się aż tak trudnego podjazdu. Dwa następne, są nieporównywalnie łatwiejsze - daję radę w zakresie 15 - 19 km/h. Zarówno podjazd, jak i zjazd w lesie, więc poszaleć się nie da. W pewnym momencie przy 50 km/h nie zauważam jakiegoś progu i mało nie ląduję w rowie, na szczęście opanowuję maszynę. Przez 2 km toczę się powoli za samochodem, którego kierowca strasznie boi się przyspieszyć. W końcu mijam go i docieram do Jazera - objeżdżam 2/3 jego długości - 2 km zjazdu, 800 podjazdu i jestem na miejscu ;).


Viannianske Jazero, całkiem urocze, choć niezbyt ciepłe ;).


Sunset nad Vinnianskym hradem - znowu w nim nie byłem, do trzech razy sztuka, może za rok... ;)

klik - trochę więcej fotek z trasy + zamek w Humennym, zapraszam.



Dzień następny >>

Nocny rekord

Wtorek, 20 lipca 2010 · Komentarze(2)


Niestety z powodu nieuleczonej awarii dętki nie ruszam po 4 z Maciejem, ale dopiero koło 10, po wymianie gumy. Idzie świetnie, w Lipnicy Murowanej, po 70 km, średnia ponad 31 km/h. Dość długi podjazd do Muchówki i zaraz toczę się hopkami do Nowego Wiśnicza. Tam zwiedzam obejście zamku, kilka fotek i w drogę.









Do Bochni ekstra zjazd, ponad 75 km/h ;). Udaje mi się trafić na objazd ruchliwej czwórki, przez Kłaj. Jazda przez Niepołomice i Igołomską to męka, pomimo, że poniżej 30 km/h nie schodzę. Ruch, frezowane koleiny - w pewnych miejscach asfalt wyglądał jakby nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić, w którą stronę by się wygiąć ;). I w tym miejscu - mieszkańcy ulicy Igołomskiej - pozdro dla Was! Spotkanie z Maćkiem i Domi na rynku. Do Krakowa docieram ze średnią 29 km/h, ładnie noga podawała. Wizyta w kilku sklepach i ruszamy na Wieliczkę, rezygnując z przebijania się przez miasto, światła i Nową Hutę. Okazuje się to być dobrym wyborem. Minimalny ruch, chłód, jedzie się świetnie.


Zachód przed Niepołomicami.

Postój w Bochni, jazda ze zmianami, szybko docieramy do Zakliczyna, gdzie robimy kolejny postój. Coraz bardziej zbliżamy się zarówno do północy i do Sitnicy. W końcu cali i zdrowi dojeżdżamy do celu. Zjazd po zakrętach do Moszczenicy w miłej mgle, potem już ogień do domu. Na ostatnim skrzyżowaniu bliskie spotkanie z panami pałami, uratowały nas sekundy (jechaliśmy na czerwonym, na szczęście chyba nie widzieli). Do domu wchodzę 2.10 ;).

Dzięki xD

Bardejovskie kupele a kupelne oblatky

Sobota, 17 lipca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria >100 km, >70 km/h
Zawsze jak przejeżdżałem do Bardejova kusił mnie drogowskaz na Bardejovskie Kupele, ale jakoś nigdy nie było okazji wrócić w to ciekawe miejsce. Dzisiaj planowałem nieco dalszą trasę, ale osiągając ten punkt stwierdziłem, że nie jedzie mi zbyt dobrze, a nie ma się co katować dla km ;).

Od drogi głównej do uzdrowiska jest 2 km delikatnego podjazdu. Sporo ludzi, muzyka poważna w tle i straszna duchota ;). Od razu wpadł mi w oko hotel Astoria:





Jak widać nie zbudowano go przedwczoraj, może się poszczycić się 11 odrestaurowanymi apartamentami z okresu budowy. Zawsze lubiłem taką zdrojową zabudowę. Tutaj inny przykład takiej architektury, bliższy naszym czasom, chociaż sercom niekoniecznie:



Po dość długich poszukiwaniach odnajduję darmowe ujęcie wody i napełniam baki.



Trafiam także do punktu sprzedaży tutejszej specjalności, kupelnych oblatków. Smaki: orzechowy, kakaowy, kokosowy, cytrynowy; cena za paczkę (chyba 8, o ile dobrze pamiętam) 5 zł.





Do granicy ze Zborova ok. 10 km pod górę. Jakoś wchodzi, ale odzywa się bolące już przed wyjazdem z domu kolano. Sił dodają ciekawe widoczki. Na Słowacji rolnicy zrzeszają się w jakiegoś rodzaju związki, skutkiem czego są niespotykane po naszej stronie granicy tak duże pola:



Od Koniecznej już ładnie idzie, Magury nie męczę na szczęście. Na szczycie oblatek i od razu pełne odrodzenie. Idzie straszliwy ogień. Na serpentynach dziadek się boi wyprzedzać, łyka mnie dopiero na ostatniej prostej - 78,59 km/h - mój rekord z Magury. Aż do Sękowej prawie cały czas ponad 40 - 45 km/h. Tam zatrzymuje mnie głupota kierowców:



Ekg:

Bieszczady 2010 - Life's like a river in Komańcza

Poniedziałek, 12 lipca 2010 · Komentarze(0)
No i nadszedł czas na powrót... :).



Ruszamy, przed nami niewątpliwie najdłuższa trasa, ale za to z górki (generalnie). Wyjazd 11 z minutami, pierwszy postój na stacji w Cisnej - kolejna próba ułożenia opony - poniekąd udana. Do Komańczy dwie przełęcze, pierwsza nie odznacza się niczym niezwykłym, natomiast druga ma pyszny szeroki asfalt na serpentynach, oj gdyby nie sakwy to by przyszalał :D. Tak jedynie pod 71 km/h. Kusi nas droga do granicy z naszymi słowackimi braćmi, ale to aż 14 km w jedną stronę, mamy dziś dużo od przejechania i czasu mało. Peleton dzieli się mocno na ponad 30 km. Do Komańczy wpadamy na pełnej piździe i hopsa do rzeki!


Malownicza hopka przed brama Bieszczadów. Asfalt zaprawdę maloniczy na całej trasie ;p.


Przy skręcie na granicę.




Jacyś pakerzy...


Prezesy w swoim żywiole ;p.


Na koniec pamiątkowy skok na główkę ;p.

Do Krempnej coraz gorszym asfaltem docieramy, z wieloma przerwami, a czas leci nieubłaganie...


Za Moszczańcem...

Przez Mszanę, pod górę, między dziurami, dobrze chociaż, że okolica widokami nadrabia:




W Nowym Żmigrodzie Maciek i Domi odłączają się od grupy, bo mają trochę więcej km do pokonania, pamietkowe foto na zakończenie:




I sunset ;).

< Dzień poprzedni Dzień następny >

Bieszczady 2010 - Serpentines' day

Sobota, 10 lipca 2010 · Komentarze(0)
Po całym dniu moczenia tyłków nad Soliną, na wszelkie możliwe sposoby czas wreszcie coś popedalić. Dziś czeka nas tylko 90 km, ale trasa nadrabia nieszczególną długość przewyższeniami ;).



Już na pierwszym podjeździe atrkacje - pod Domi pęka guma... Maciej zabiera się za wymianę:



Opona tania i do tego nowa, nie chce się dobrze ułożyć, bije mimo wielu prób, włącznie z kompresorem na stacji ;/. Grupa dzieli się na dwie, ja ruszam z reszta pilnować, co by nie było więcej atrakcji.


Gumowa serpentynka ;p.

Kilka km dalej spotkanie z zielonym (przynajmniej w tmy miejscu Sanem):





Na szczycie podjazdu koło Sakowczyka wjeżdżamy to Parku Krajobrazowego Doliny Sanu:



Do Olchowca kolejny spory podjazd, ale wszyscy dają radę swoim tempem. Dopiero tutaj pojawiają się jakieś zadowalające mnie widoczki ;).



Dopiero albo już w Polanie dogania nas serwis ogumienia i właścicielka. Od tej chwili już razem, mimo bijącego koła. Dłuższa przerwa pod sklepem i ogień na kolejne serpentyny, chyba dziś najlepsze. Oj idę tu mocno, goniąc od końca stawki na sam początek - pościg zakończony sukcesem :D.




Jej odebrałem prowadzenie ;p.


Ania też szybko wjechała ;).

Na końcu zjazdu skręcamy:



Na kolejnym, niestety pozbawionym serpentynowego klimatu podjeździe, podejmuję próbe pobicia rekordu najmniejszej prędkości. 2 km/h, i mimo, że zwolniłem licznik przestał mierzyć i pokazał 0 km/h ;p.


Toczymy się z Domi ;).

Na punkcie widokowym mamy małe problemy z "orientacją w terenie", ale na szczęście wychodzimy z tego cało ;p. Tymczasem pierwsze sensowne spotkanie z Bieszczadami:


Jest Tarnica, najwyższy szczyt okolicy i całych Bieszczadów - taki podwójny szczyt, jeśli ktoś ma dobry wzrok to zdoła wypatrzyć ;).


All of us. Almost ;).

Do Ustrzyk Górnych jest wbrew pozorom 20 km, a nie 10 km jak niektorzy twierdzili!


sweet fociak m@ciusia, tylko gdzie ten dziubek?!

We wspomnianych Ustrzykach świat maleje w zatrważającym tempie, ale na szczęście uciekamy, zanim całkiem nas tam zamknie ;p. Na koniec dwie przęłęcze - Wyżna ma ponad 700 m n.p.m. Podjazd na nią prowadzi niedaleko Połoniny Caryńskiej, co wcale nie oznacza ładnych widoków. Dopiero na parkingu roztacza się na nią widok, pięknie skąpaną w zachodzącym słońcu ;).





Chwila wygłupów i trzeba sypać, bo nas noc zdybie na zadupiu, jakże pięknym, ale jednak zadupiu. Krótki zjazd i tym razem ładne serpentynki, któr przypominają mi Leśnicę, tyle, że tam ładniej, no i za dnia.


Caryńska, jeszcze ją widać.


Na szcycie niebo płonie pięknymi barwami ;).

Bieszczady to kraina serpentyn, tutaj nie ma większej góry bez tego. I dobrze! Pasuje mi to, cieszy mnie to i do zdjęć się nadaje, a po za tym pierwszy raz tak blisko połoniny na kołach ;). Oj ciężko dziś było.

Dzięki xD

< Dzień poprzedni Dzień następny >

Leśnica

Poniedziałek, 28 czerwca 2010 · Komentarze(8)
Kategoria >200 km, >70 km/h
W końcu udało się zrealizować to na co czekałem już od pewnego czasu. Pogoda trafiła się prawie idealna, ale przejdźmy do rzeczy.

Start po 6, ciężko się jechało początkowo. Chęć do jazdy wraca dopiero na podjeździe w Bereście - 6,71 km (od cerkwi), leśne serpentyny, średnie nachylenie - uwielbiam to.


Początek wspinaczki w górę rzeki Białej.


Fragment właściwej wspinaczki.

Do Krynicy bardzo szybko - ponad 70 km/h - a stromo nie jest, to wiatr pomaga. Przez miasto przejeżdżam szybko, nie ma dziś casu zatrzymywać się wszędzie, tylko pare fotek.



Do Muszyny ładnie idzie, chociaż na razie widoczki takie sobie. Sama Muszyna mnie bardzo zawiodła, niby uzdrowisko, a nie wygląda to zachęcająco. Rynek:



Za miastem pierwsze spotkanie z Popradem, który w ostatnich tygodniach pokazał, jak groźny i niszczycielski potrafi być - cała dolina usiana jest osuwiskami. Mijam zakłady butelkujące Muszyniankę (zdjęcie w Picassie) i zaczyna się mordęga tą całą doliną. Nie chodzi nawet o to, że wcale nie jest lekko w dół jak się spodziewałem, tylko wieje straszliwie w twarz. Krajobrazy tymczasem słabe, jakoś trzeba przepychać dalej. Wspomnienia z toalety:



Im bliżej Żegiestowa, tym lepsze widoki się ukazują:






Samo uzdrowisko sprawia wrażenie wciśniętego w zbocze - wąsko ciasno, jeszcze ten kościółek położony na skarpie kilka metrów nad jezdnią:




Zakole Popradu za uzdrowiskiem.

Jest wreszcie koniec tej piekielnej doliny (wiatr mnie zniechęcił ;p), docieram do Piwnicznej - Zdrój. Msza + wizyta w parku zdrojowy pozwalają zregenerować siły ;).






Ogólnodostępne ujęcie Piwniczanki, pyszna, polecam :).

Kilkaset metrów bruku do Mniszka nad Popradem, położone zostało wręcz z ułańska fantazją, nieźle trzęsie ;). Podjazd do granicy mocno zaskakuje - wąziutka droga w lasku. I zaczyna się - ponad 10 km podjazdu. Nachylenie rośnie powoli, najpierw w górę strumienia, potem już rzeczywiście widać, że pod górę, a na koniec Słowacy próbują zatrzymać mnie ich ulubionym 12 % (jest tego tam ponad km), ale nie udaje im się ten niecny plan ;).






To już nie przelewki.



Wysiłki zostają wynagrodzone, ze szczytu roztacza się piękny widok, m.in. na Tatry.




Szeroka panorama na okolice bliższą i dalszą ;).

Zjazd bardzo chropowaty - niby jest to 75 km/h, ale zero przyjemności jak tak tłucze. W mieście szybkie rozeznanie i ruszam na zamek. 2 km ostrego podjazdu w słońcu i jestem ;). Zamek wygląda dość ciekawie, a w złotówkach płacić można, dlatego decyduję się wejść do środka:













Mam szczęście - trafiam na pokaz młodego sokolnika. Co prawda nie mam czasu, żeby wszystkiego wysłuchać, ale chociaż zobaczyłem podstawowe komendy i pare ciekawych stworzeń latających ;). Więcej zdjęć z pokazu na picassie.






Wdrapuje się jeszcze na najwyższą wieżę, zamku. Łażenie w spdach po kręconych schodach - niezapomniane wrażenia ;).


Stara Lubovnia ;).

Widoki z góry:




Kilka km za Lubovnia skręcam w kierunku granicy i tu łapie mnie delikatny kryzys - lekko pod górę (nie znoszę tego) + głód + sakramencki wiatr = zamulanie na maxa. Tu ratuje się tajną bronią, oto jeden z naboi:


Kończę podjazd i moim oczom ukazuje się granica słowacko - polska, już niedaleko.


Nad Velkim Lipnikiem wznosi się potężne wzgórze - to właśnie podjazd od Leśnicy, mój dzisiejszy cel. Nie zawiodłem się - widoki są takie, że nawet nie zwracam uwagi, jak stromo tutaj jest.


Spojrzenie wstecz, z drugiej serpentyny.

A tu z trzeciej:




Detale z panoramy ;):




I końcówka góry:




Na szczycie spotykam wielu rowerzystów, w tym grupkę z Nowego Targu. Niestety ich tempo nie pozwala mi jechać w grupie, za dużo mam jeszcze km przed sobą.


Strona polska, Pieniny.


Przełom Dunajca.

Zjazd dziurawy, potem jest tylko gorzej, bo ścieżka wzdłuż Dunajca zapchana na maxa spacerowiczami i niedzielnymi bikerami. Za to widoczki przednie:




Dunajec w Szczawnicy.

W Krościenku obiad (bar Pstrąg naprzeciwko delikatesów Centrum, polecam!) i but do Sącza. Lekko w dół i jakoś idzie, trzymam 28-31,5 km/h. Wiatr zelżał, ale droga już nie tak ciekawa, a ruchliwa niesamowicie. Krótki odpoczynek w Starym Sączu, męcząca jazda miejska w Nowym, i ruszam na Cieniawę, a tu "trza być twardym..." wersja hard, czyli ulewa. Nie ma sensu czekać, aż przestanie, więc toczę się w strugach deszczu i nie tylko. Na szczęście kierowcy omijają ładnym łukiem. Przed Ropska wyjeżdża rodzinka, zabierają i tak lekki plecak, a ja zabieram się za Ropską. Weszła niesamowicie - lepiej niż nie raz po setce. Miło zaskoczony docieram do Gorlic ładnym tempem - chyba mój najmocniejszy odcinek na całej trasie ;). Co mnie dziwi najbardziej - prawie nie bolę mnie nogi! Forma rośnie ;p?



Trochę więcej nieopublikowanych fot

pzdr!

trza być twardym a nie mientkim

Piątek, 25 czerwca 2010 · Komentarze(11)
Kategoria >100 km, >70 km/h
Pogoda od jakiegoś czasu (odkąd mam wreszcie czas na jazdę) nie zachęca do jazdy, ale dziś zdecydowałem się w końcu gdzieś przetoczyć. Koszulka z długim rękawem + podkoszulek i można jechać. Trasa, trudna, bardzo dużo gór i góreczek, ale warto był ;).


Ruszam o 12:45. Pod Bieśnik stromo, oj stromo, i nie dość, że stromo to zjazd dziurawy. Jego początek:


Dopiero w Stróżach zaczyna się dobra nawierzchnia. Od Wilczysk wiatr w pysk, czekam na jakąś porządną górę, żeby od niego odpocząć a tu jak na złość dopiero w Łęce:


Następny większy podjazd w Librantowej, potem szybko docieram do Nowego Sącza i skręcam w stronę Jeziora Rożnowskiego. Niemiła niespodzianka: zaskakuje mnie korek, który miejscami na dodatek trudno ominąć. Chcąc nie chcąc spędzam trochę czasu w spalinach. Z daleka widzę wysoko położone osiedle, wyglądające niczym twierdza i ciekawą dróżkę do niego. Postanawiam to zbadać. Stromo, oj stromo. Gdy chciałem zrobić zdjęcie osiedla, odezwał się głos przez malutki megafonik na latarni, "proszę nie robić zdjęć". No cóż, naprawdę straszna perspektywa ;). Jak się potem okazało jest dom Korala, właściciela firmy produkującej lody, a są tam 2 domy (+dom dla służby), a nie całe osiedle ;). Podgrzewany asfalt i takie tam inne bajery...


To te zabudowania u góry... Ponoć kupił całe wzgórze...

Zaczynam podjazd zamkniętą drogą z Dąbrowej. Nie jest ciężko, ze 2-3 km, kilka serpentyn, naprawdę fajnie się to przedstawia ;).



Widok na Wielogłowie i Dunajec:


W lesie okazuje się, że na mojej drodze stanęło potężne osuwisko, dlatego droga była zamknięta. Udaje mi się przejść, nie ma co opisywać, zobaczcie sami:


Pare km dalej wreszcie ukazuje mi się Jezioro. Brunatna woda nie zachęca raczej do kąpieli. To co zobaczyłem potem, czyli stosy śmieci na brzegach, gdy zjechałem niżej całkiem mnie zniechęciło.







Droga wiedzie cały czas po hopkach, dopiero przed Rożnowem pojawia się spory podjazd, wchodzi ładnie na górze chwila odpoczynku i drugi bananek ;).


Samowyzwalacz człowieka nie zastąpi, nieostre ;/

W Rożnowie z hopki koło kościoła wysikam 77,06 km/h, ale dalsza jazda tą wsią to katorga. Asfalt t r a g i c z n y! Do tego jeszcze te urocze mostki:



Następne km szybko lecą drogą główną Sącz - Kraków. Dopiero tu jest porządna nawierzchnia i trochę płaskiego. Jak zazwyczaj tego nie lubię, tak teraz przyjąłem to z radością ;). Podjazd pod Just wolno, znak, że czas na przerwę nie tylko na jedzenie, ale i dla mięśni - pomogło jedzie się wyraźnie lepiej.


Przerwa na szczycie Justu.


Strome serpentynki do Sącza (panorama jakości średniej, ręka zadrżała ;/).

W Sączu na takiej jednej ulicy zawsze odcina mi prąd, gdy nie jadę nią od strony Gorlic. Nieprzyjemny zbieg okoliczności. Myślałem, że zaraz zasnę, ale Tiger załatwił sprawę (polecam!). Cieniawa wchodzi jako tako, Ropska też. Miałem nie cisnąc w dół, ale tak mi powiało, że nie mogłem sobie odmówić. Prawie 78 km/h. Na więcej nie starczyło sił i jak się złożyłem w pewnym momencie to dojechałem tak do stacji w Ropie, trochę w amoku, nie bardzo jarząc co się wokół mnie dzieje ;). W Szymbarku mijam 3 - osobowy pociąg, Mateo ubezpieczał tyły ;p. Do Gorlic spokojnie z wiaterkiem.

Średnia słaba, bo gór dużo, pogoda kijowa, co chwile się zatrzymywałem na zdjęcia, jechałem samemu i pare innych równie niedorzecznych wymówek ;p.

zapraszam po więcej

Wysowa

Czwartek, 17 czerwca 2010 · Komentarze(4)
Kategoria >50 km, >70 km/h
Plany jak to plany... Lubią się nie spełniać...
Wreszcie trzeba było gdzieś ruszyć dupsko, bo na razie marnie!



Praktycznie przez całą trasę towarzyszyły piękne widoki, zaczęło się w Gładyszowie:


Przełęcz na luzie, coś między 11 a 12 minut. Jechałem sam, więc postanowiłem, że zrobię to na co nigdy nie mam czasu w grupie, czyli foto pięknej cerkwii w Kwiatoniu. Jak na złość, słońce zaszło z chmury i zdjęcia nie nadają się do publikacji ;). Na rondzie w Uściu pada na Wysową, gdzie rzadko bywam, bo prowadzi tam 10 km niezbyt ciekawej drogi. Dzisiaj jednak miło mnie zaskoczyła:





Skoro już dojechałem, to żeby nie musieć za szybko wracać, obadałem różne zakamarki, m.in. podjazd do domków "Zacisze" (najlepszy rajd gimnazjum) i Biawenę, dość rozpoznawalny dom wypoczynkowy, pięknie położony na wzgórzu, posiada chyba wyciąg narciarski.




Krótki odpoczynek wśród modrzewi, widok na Wysową spod Biaweny.

Stamtąd udałem się do dziwnie rozkopanego parku zdrojowego, gdzie podziwiałem dom zdrojowy:




Chwilę później spotkałem Józefa, który towarzyszył mi aż do Bielanki. Dzięki wielkie, świetnie się jechało!
Komu w drogę, temu rower. Ruszyłem szybko tempem (bo w dół rzeki) do Uścia i zanim tam dojechałem to skręciłem na podjazd pod Czarną. Oj końcówka ostra! Ale skoro chodza tam +80 km/h (w porywach do 86,5 km/h) to gdzieś to muszą wykręcać. Foty ze szczytu:


Wiernie towarzysz przez całą drogą przy drodze ;)



Kolejnym podjazdem na trasie jest Tania Góra. tym razem wchodzi łatwo, chociaż na decydującej ścianie zmęczenie daje o sobie znać i pęka niezbyt magiczna granica 10 km/h. Zachód na wysokości ściany płaczu:



A tu "nad" Wawrzką.

Znowu tylko 76 km/h (70 km/h przekroczyłem 2-3 razy), no ale w lesie ciemno i jakoś nie mogę spamiętać gdzie i jak cisnąć ;). Na drugiej długiej prostej wchodzę po wewnętrznej ścinając zakręt, bo drugą stronę zajęły jakieś panienki, a dzwonka niet... Pozdrowienia dla nich!

Z Łosia do Bielanki dość poszło i potem mnie lub więcej w dół i sweet home alabama ;).

W ogóle miałem wrażenie, że cały czas wiatr w plecy ;)

A na koniec pamiątkowa fota Józefa, który towarzyszył od Wysowej:

Troszkę zaciąga siarką, ale nie szkodzi, zimny chłodny Józef Ci pomoże ;p!
Przy okazji może pare słów na temat Wysowej - Zdrój. Wieś założono w II poł. XIV wieku. W parku zdrojowym znajdują się ogólnodostępne ujęcia wód mineralnych (solanki) Aleksandra, Franciszek, Józef I oraz płatne i dostępne w nowej pijalni wód (zob. Pijalnia Wód Mineralnych w Wysowej-Zdroju): Henryk Józef II, Słone. Z miejscowej rozlewni pochodzi woda mineralna Wysowianka i wody lecznicze Franciszek, Henryk i Józef.

photos

Czas na przerwe, czas na Kingę

Środa, 2 czerwca 2010 · Komentarze(0)
W ramach przerwy nauki na konkurs ;). Zrezygnowałem z Magury po raz setny i wybrałem się do Niu Sącza, naprzeciw Kini.



Do Sącza z wiaterkiem w plecki. Zjazd z Ropskiej mile zaskoczył - 70 km/h bez dokręcania. Ptaszkowa dość mocno, z Cieniawy 74 km/h bez kręcenia. Robią drogę, ruch wahadłowy, masakra, 5 minut w korku, którego nijak szło wyminąć. Do miasta dojeżdzam w 1h 9 minut, niezły wynik, 40 km ze średnią pod 31 km/h. Spotkanie pod Bikershopem, szybki banan + woda i decydujemy się na powrót boczną drogą.


Dom w Kamionce - po deszczach stok zjechał...

Kiepski pomysł na jazdę do Gorlic, bo droga, idzie cały czas wzdłuż rzeki, czyli pod górę, ale to i tak lepsze niż korek (chociaż jakby to przemyśleć...).


Na głównej nie zrobiłbym drugiego w życiu HDR-a, nieco mniej udanego (tylko z dwóch zdjęć, bo trzecie się nie nadawało), ale jest.

W Ptaszkowej dopada nas dudek. Szybka prezentacja licznika i w dom. Ropska na luzie, ale wchodzi ładnie, na zjeździe ~73,5 km/h.


Tomek to wyważony chłopak...


Skupienie jest potężne, chyba szykuje się do zjazdu z Ropskiej...

Dzięki xD

%$&*^

Wind of change?

Sobota, 29 maja 2010 · Komentarze(2)
Kategoria >100 km, >70 km/h
Wyjazd 6:15, tym razem niestety sam, odpuściłem sobie z paru przyczyn wyjazd z Kingą. Szerokiej drogi!

Początek mocno do Żmigrodu, średnia 31,5 km/h. Potem było niestety tylko ciężej i wolniej ;/.


Poranek koło Folusza ;).


Wiatraki przed Żmigrodem.

Od Żmigrodu do Dukli dużo pod górę, na dodatek robią drogę i klika razy musiałem się zatrzymać na światłach - ruch wahadłowy, zebrałem wszystkie czerwone ;). W Dukli przerwa pod sanktuarium Jana z Dukli:




Dalej odcinek do Miejsca Piastowego, drogą międzynarodową z Rzeszowa do Barwinka, wśród tirów. Podjazd, który bardzo lubię:


Bardzo łatwo wchodzi, znacznie lepiej niż niewidoczne górki w polu - niby płasko, ale licznik prawdę powie. Na szczycie:


Ten rejon to oczywiście niegdysiejsze zagłębie naftowe. Kiedyś istniały tu bogate złoża, niedaleko położona jest Bóbrka, gdzie powstała pierwsza kopalnia ropy naftowej na świecie, założona przez Ignacego Łukasiewicza. Nie jest to jego jedyna zasługa. Wynalazł on także pierwszą na świecie lampę naftową, która obecnie znajduję się w kapliczce w Gorlicach, na rogu ul. Kościuszki i Węgierskiej. Widzę ją codziennie z okna ;).
Zjazd do miejscowości Rogi - 76,32 km/h - jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia - co to jest 76 km/h ;p? Od Krosna do Biecza masakra - jazda przestaje być przyjemnością - wieje przeokrutnie, mogę zapomnieć o średniej 30 km/h, która była spokojnie na tej trasie do zrobienia. Ten odcinek streścić mogę w czterech słowach - wiatr, wiatr, światła, wiatr. Gdybym wiedział, że tak marnie będzie się jechać, to pewnie nie nastawiłbym budzika na tą 5:25. Mimo to drugi czas na setkę - nie zmierzyłem dokładnie, bo miałem dość, ale coś koło 3:27



not much more